poniedziałek, 9 listopada 2009

14.10.09, Hawana

























13-go we wtorek na Kubie, to jak u nas 13-go w piątek. Poza tym odprawiłyśmy się w bramce kontroli paszportów nr 13, zamieszkałyśmy przy ulicy 13-ej i rezerwację miałyśmy zrobioną na 13-tym piętrze. Ostatecznie wylądowałyśmy na 14-tym, bo jak się okazało, jedna Pani miała Internet i robiła rezerwacje dla siebie, a jak brakowało jej miejsca, to umieszczała ich w „biznesie” piętro wyżej, u Marty. Marta mieszkała sześć lat w Pradze. Niewiele z nami rozmawiała, ale kiedy już coś mówiła, z jej tonu przebijała jakaś nostalgia, rezygnacja, może nieco smutku. Oczywiście od razu dopisałam sobie wyjaśnienie i uznałam jej dystans za rezerwę, którą narzuciła sobie wobec własnych wspomnień z krajów nieco bardziej swobodnych, z krajów, które zapewne niedługo po jej powrocie stały się wolne. Czy miałam rację nie wiem. Ale wnętrze mieszkania wyglądało jak przeniesione z Europy Środkowo – Wschodniej, z drewnianymi kredensami i kryształowymi popielniczkami, a w naszym pokoju nad łóżkami wisiały reprodukcje obrazów Alfonsa Muchy. Powyżej, na zdjęciach widać widoki z tarasu, który okalał pół mieszkania – to Vedado.
14-go wstałyśmy wcześnie, tuż po świcie, który - jak zawsze w tropikach - jest natychmiastowy. Zza horyzontu wychyla się kawałek pomarańczy (ale takiej polskiej, bo kubańskie są zielone) i po paru minutach już jest jasno. Ruszyłyśmy do polskiej ambasady, która znajduje się zaledwie kilka przecznic od 13-ej, również na Avenida de los Presidentes. Konsula nie było jeszcze oficjalnie w pracy, ale jego kubańska sekretarka, mówiąca nawet trochę po angielsku, nie była zdziwiona naszym pomysłem zostawienia oryginałów paszportów w ambasadzie. Po kilku minutach oddała nam nasze kserówki z pieczątką i potwierdzeniem zgodności z oryginałem i zapewniła, że nie będziemy miały żadnych problemów podróżując z takimi papierami. Przekazała pochwałę od Konsula za dobry pomysł. Zadowolone z siebie poszłyśmy dalej. Quest dnia nr 1 – kupienie fajek i wody. Skręciłyśmy w La Rampa (inaczej Calle 23). Co chwila ktoś nas zaczepiał, ale nie nachalnie, tylko „dzień dobry”, „o, jesteście z Niemiec?”, „czego szukacie?”, „guten tag”, „kanadyjki?”. No i dałyśmy się zaprowadzić, do prywatnej restauracji. Jeszcze przed przyjazdem czytałam, że nie należy się obawiać chodzenia w ciągu dnia do domów ludzi, którzy gotują u siebie i prowadzą coś na kształt mini-knajpki. Byłam pewna siebie, a wokoło ani śladu sklepu, więc dałyśmy się przekonać bez większych problemów. Za wodę i papierosy skasowali nas 5 CUC – załamałam się, bo nie wzięłam papierosów z Polski, gdyż przecież na Kubie miały być tanie. W przewodniku pisali, że woda kosztuje 2 CUC, czyli wyszło na to, że papierosy były za 3 CUC – 12 złotych to tanio???? Kilka przecznic dalej był sklep – woda kosztuje 0,65-0,7 CUC, destylowana jest tańsza od mineralnej, ale delikatnie mówiąc - ohydna. Holywood – papierosy kubańsko – brazylijskiej spółki tytoniowej, które znałam z wcześniejszej wizyty w rejonie kosztują 1,2 CUC, chociaż ja szybko przerzuciłam się na kubańskie Popularne – 0,6 CUC. Pierwsza lekcja została zaliczona i przy okazji rozprawiłyśmy się z mitem taniego jedzenia u ludzi w domach. Żeby zjeść u kogoś tanio trzeba naprawdę dobrze trafić, albo mieć wyjątkowego fuksa, ewentualnie przypaść komuś do gustu.
Quest nr 2 – kupienie biletów do Cienfuegos. Na szczęście dworzec autobusowy znalazłam na Google Earth jeszcze przed przyjazdem, więc trzeba było tylko dojść do Placu Rewolucji (dworzec jest o rzut kamieniem na północny-wschód). Bilety, mimo naszych obaw były, więc kupiłyśmy i zapytałyśmy skąd odjeżdża autobus, na co Pani odpowiedziała, że z Centro Zoologico, które znajduje się na ulicy 26-ej, w Nuevo Vedado. Kawał drogi, ale co to było dla nas – nakręconych adrenaliną? Znalezienie ulicy nie stanowiło problemu, ale dzięki mojej doskonałej znajomości hiszpańskiego zanim trafiłyśmy we właściwe miejsce, obeszłyśmy dookoła cały ogród zoologiczny, obok którego znajduje się dworzec linii Viazul. A był to chyba najsmutniejszy ogród zoologiczny świata. Wybiegi były puste, place zabaw dla dzieci zamknięte, tory dla kolejki, która pewnie kiedyś obwoziła zwiedzających po całym terenie, zniszczone. Jedynymi zwierzakami, jakie dostrzegłyśmy zza krat były wychudzona zebra i szalony, zabiedzony niedźwiedź. Jego wybieg był mikroskopijny, a zwierzak robił dwa kroki przodem i dwa tyłem na podeście zawieszonym nad pustym basenem. Wyglądał jakby już dawno zwariował z gorąca i głodu.
Właściwie jedynymi zwierzakami, których było pełno wszędzie i które nie wyglądały na bliskie śmierci głodowej były kury, które biegały po samym centrum miasta. Hawanę co dzień budzą bowiem odgłosy dżungli w postaci piania kogutów. Od tego momentu Hawana nie była już miastem utraconym, jak w filmie Andy’ego Garcii, ani tylko miastem marzeń, ale miastem rosołów. Rosoły mieszkały na ulicach, w domach, na dachach, rosoły na Kubie są wszędzie…
Wieczorem oczywiście obowiązkowo zawitałyśmy na Malecón, ale tym razem uzbrojone w puszki coli i rum z kartoników (jeden z najgenialniejszych kubańskich wynalazków) i najtańszy spokój na relaks po długim dniu), kupiony na stacji benzynowej gdzie można też było dostać chiński sos słodko – pikantny produkcji polskiego tao-tao i z polską etykietą. Po obaleniu kartoników ruszyłyśmy do kina – jeszcze w Polsce przeczytałam, że w tych dniach miał się odbywać festiwal polskich filmów w Hawanie, więc jako dwie zmyślne studentki opracowałyśmy plan – idziemy do kina, poznajemy hawańską polonię i po powrocie do Hawany mieszkamy u kogoś taniej za opowieści o ojczystym kraju, a przy okazji poznajemy od kuchni tajniki życia w kubańskiej stolicy. Tymczasem po drodze zatrzymało nas dwóch chłopaków okrzykiem (po hiszpańsku, bo to Kubańczycy byli, nie dajcie się zmylić) „cześć Polki” – jeden z nich uśmiechnął się do mnie i zapytał, czy go pamiętam. Nie pamiętałam, ale myślałam, ze to gość ze stacji benzynowej, w której tłumaczyłam na hiszpański polską etykietę w zamian za zdjęcie. Później okazało się, że to zdecydowanie nie był ten sam facet i na zawsze już pozostanie zagadką skąd mnie kojarzył… Podochocone rumem nie dałyśmy się co prawda zaprosić na dyskotekę, ale powiedziałyśmy, że idziemy do kina. Z resztą i tak nie było możliwe, żeby poszli za nami, byłyśmy pewne, że zostaną tam, gdzie siedzieli i poszukają lepszej okazji. To naturalne, prawda? Ale gdy dotarłyśmy do kina, oni w magiczny sposób już tam byli i na nas czekali. Oczywiście byłyśmy spóźnione, ale i tak postanowiłyśmy wejść. Tyle, że w krótkich spodenkach do kubańskiego kina wejść nie można. I trochę zajęło naszym towarzyszom przekonanie obsługi, żeby nas jednak wpuścili, bo jesteśmy z Polski i powiedziałyśmy w ambasadzie, że przyjdziemy. Ale jak to załatwili naprawdę też nie wiemy… Dość, że na „Długu” się co nieco wynudzili i uznali Polskę za bardzo niebezpieczny kraj. Polonii nie spotkałyśmy żadnej, więc pozostałyśmy w tym samym towarzystwie.
































Gdy czyta się przewodniki, człowiek dowiaduje się, że każdy czegoś od turysty chce. A tymczasem nie dość, że chłopacy w magiczny sposób załatwili nam wejście, to jeszcze postawili bilety. Odwdzięczyłyśmy się drinkami, na które zabrali nas dokładnie w to samo miejsce, w którym rano „kupiłyśmy” wodę i papierosy.
Najciekawsza jednak była rozmowa. Nie było żadnych podtekstów, podrywania, zaczepek. O swojej codzienności nie mówili z zachwytem, ale szczerymi opiniami też nie sypali. Na zawsze jednak zapamiętam odpowiedź Fransisca na pytanie o to, jak udaje im się przeżyć, jeżeli zarabiają około 17 CUC miesięcznie:
- You’ve got to be a magician. But not just a simple magician. You’ve got to be a damn David Copperfield.
No i jak tu się dziwić, że Kuba jest magicznym miejscem, skoro każdy w tym kraju jest magikiem?
-----------------------
Niezbędnik:
Adres Casa Particular w Hawanie: Ave. de Los Presidentes, num.301, Esq.13, apto.14.
Cena butelki wody (1,5l):0,65-0,7 CUC
Papierosy: Hollywood (jedyne dostępne w 3 wersjach - czerwonej, niebieskiej i zielonej) - 1,2 CUC, Populares - 0,6 CUC (w tej samej cenie jeszcze kilka innych gatunków, w tym H.Uppman też z filtrem, pozostałe, jak Las Vegas - bez filtra, hard core), Romeo y Julieta (słynna marka cygar) - 1,5 CUC, Cohiba (ta od najsłynniejszych cygar na świecie) - 1,8 CUC.
Bilet na autokar Viazul do Cienfuegos - 10 CUC
Kartonik rumu - 0,9 CUC
Drinki w tej samej formie - 1,2 - 1,3 CUC
Cola kubańskiej produkcji, podobnie jak inne "refrescos" (bardzo dobre) - 0,5 - 0,55 CUC
Coca - cola - min. 1 CUC

1 komentarz:

Czarna Owca Apostołki pisze...

Ojej, jakie świetne foty!!! Zabieram się za lekturę!