Pokazywanie postów oznaczonych etykietą video. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą video. Pokaż wszystkie posty
piątek, 2 września 2011
niedziela, 21 sierpnia 2011
Mrs Pink Ping
Jak już pisałam, nie nazywam się Wong Kar Wai, ale jestem be_bronze...
Skoro więc mnie Pan K. odmówił udziału w filmie, poprosiłam o pomoc moje alter ego - Panią Pink Ping...
Pani Pink Ping pracuje na infolinii, a Pan K. najwyraźniej lubi takie panie...
Dowód tu: Duo Ku Dou
Zmartwionym moim stanem psychicznym pragnę uświadomić, że po prostu musiałam się odmóżdżyć bo praca nad magisterką najwyraźniej przesadnie ro zwija mi mózg...
As I wrote before, my name is not Wong Kar Wai but I am be_bronze...
So as Mr K. turned down my proposition of making a movie together I asked my alter ego - Mrs Pink Ping for help...
Mrs Pink Ping works in a call center and Mr K. seems to like such ladies...
The proof is here: video
To those who are concerned about my psychological condition I can only say that working on my master thesis makes me too smart so I had to do something stupid...
Skoro więc mnie Pan K. odmówił udziału w filmie, poprosiłam o pomoc moje alter ego - Panią Pink Ping...
Pani Pink Ping pracuje na infolinii, a Pan K. najwyraźniej lubi takie panie...
Dowód tu: Duo Ku Dou
Zmartwionym moim stanem psychicznym pragnę uświadomić, że po prostu musiałam się odmóżdżyć bo praca nad magisterką najwyraźniej przesadnie ro zwija mi mózg...
As I wrote before, my name is not Wong Kar Wai but I am be_bronze...
So as Mr K. turned down my proposition of making a movie together I asked my alter ego - Mrs Pink Ping for help...
Mrs Pink Ping works in a call center and Mr K. seems to like such ladies...
The proof is here: video
To those who are concerned about my psychological condition I can only say that working on my master thesis makes me too smart so I had to do something stupid...
wtorek, 2 sierpnia 2011
FINAL CUT
Nie nazywam się Wong Kar Wai, więc Takeshi Kaneshiro nie znalazł czasu, aby zagrać w moim filmie. Wiecie - wcześniejsze zobowiązania, te sprawy. Musiałam więc postawić na przypadkowych aktorów.
Chcę podziękować Kasi za nakręcenie sceny z tańcem we właściwym momencie i Apostołce XXI Wieku za użyczenie aparatu.
My name is not Wong Kar Wai so Takeshi Kaneshiro did not find the time to act in my movie. You know - previous assignments and stuff. So I had to choose random actors instead.
I would like to thank Kasia for shooting the scene of the dance in the right moment and the Apostle of the XXIst Century for lending me photo camera.
Chcę podziękować Kasi za nakręcenie sceny z tańcem we właściwym momencie i Apostołce XXI Wieku za użyczenie aparatu.
My name is not Wong Kar Wai so Takeshi Kaneshiro did not find the time to act in my movie. You know - previous assignments and stuff. So I had to choose random actors instead.
I would like to thank Kasia for shooting the scene of the dance in the right moment and the Apostle of the XXIst Century for lending me photo camera.
wtorek, 12 kwietnia 2011
wtorek, 5 kwietnia 2011
Lepiej uważaj/You’d better be aware
Lepiej uważaj

Kiedy mówiłam, że jadę do Odessy, wiele osób pukało się w czoło – sama?! To jedź, mafia cię zwinie, zgwałci, sprzeda na organy. Tylko się nie dziw, jak nie wrócisz.
Wróciłam i to dość dawno temu, niemniej jednak, przyznaję, że jak wysiadłam z busa niedaleko dworca kolejowego, czułam się trochę nieswojo. Tym bardziej, że różnica pomiędzy zachodnią Ukrainą, której część przebyłam wcześniej, a tym molochem, była widoczna od razu – dookoła słyszałam wyłącznie rosyjski, nie ukraiński, dużo ciężej było zatrzymać kogoś na ulicy, by zapytać o drogę. Podeszłam do taksówkarza, by zapytać o nazwę ulicy, na której miał być najbliższy hostel. Pokazał mi wszystko na mapie, a potem zaproponował kurs – jak usłyszałam cenę, już wiedziałam, że tu nie będzie łatwo. W dodatku nie powiedział hrywny, tylko ruble (a i tak było dużo) - zaproponowałam, że przeliczymy hrywny na ruble, zaskoczona, że chce ode mnie rosyjskiej waluty.
- Ale to cena w hrywnach, tylko tu się mówi ruble.
Poszłam na dworzec, kupić od razu bilet na pociąg do Lwowa. Kolejka była zawijana. Gdy wreszcie dotarłam do okienka i podałam datę za dwa dni, kasjerka spojrzała tylko na mnie krzywo.
- Wyprzedane na trzy tygodnie na przód.
Lekko podłamana wyszłam na zewnątrz. Zobaczyłam grupkę chłopaków z kolorowymi dredami – podeszłam do nich licząc na to, że może mówią po angielsku, bo południowo – ukraiński rosyjski okazał się dla mnie nieco za szybki. Byli z Białorusi i lepiej niż po angielsku, mówili po polsku. Dostałam od nich mapę miasta.
Jak tylko ruszyłam dalej, opadli mnie ludzie proponujący pokoje na wynajem. Proponowali takie ceny, że nawet nie chciałam słuchać – nawet 200 UAH, podczas gdy ja szykowałam się na łóżko w hostelu za 20-30 UAH. Ale było już cholernie późno, zbliżał się wieczór, na piechotę do centrum było daleko, a dojazd każdy tłumaczył inaczej. Zdecydowałam się pójść z na oko siedemdziesięcio- lub osiemdziesięcioletnią babuszką, która zaproponowała najniższą cenę – bagatela 100 UAH.
Wsiadłyśmy do autobusu, babuszka coś opowiadała, ale w takim tempie, że tylko kiwałam głową, udając że rozumiem. Po pół godzinie jazdy zaczęłam się nieco denerwować – ciągle oddalałyśmy się od centrum. Wysiadłyśmy na ostatnim przystanku… przy cmentarzu. Od razu zaczęłam sobie wyobrażać, że babuszka zapewne ma synka, czy wnuczka, który mnie zamorduje, potnie i zakopie w bezimiennym grobie. Szłam jednak dalej. Za wysokim żelaznym płotem z bramą zamykaną na ciężki, wielki klucz były maleńkie drewniane domki, jak na koloniach. Zajęty był tylko jeden, poza tym jakaś parka mieszkała w murowanym domku babuszki. Poza tym sławojka, kuchenka, prysznic w postaci zawieszonego na drewnianej żerdzi baniaka – dawno nie bawiłam się w harcerkę…
Pierwsze co zrobiłam, to rzuciłam graty i pojechałam na dworzec autobusowy. W kasie usłyszałam, że nie ma miejsc. Zrozumiałam, że utknęłam. Już miałam odejść od okienka i zacząć kombinować, gdy kasjerka przywołała mnie z powrotem.
- Jedno miejsce. Ostatnie.
- Biorę.
W jedynym zajętym domku mieszkał młody Rosjanin, żołnierz z Syberii. Mimo obaw z ulgą przyjęłam zaproszenie na piwo i poczęstunek w postaci dzielonej na gazecie ryby. Jakimś cudem, mimo mojego bardzo słabego rosyjskiego, przegadaliśmy całą noc, udało mi się nawet zrozumieć kilka dowcipów. Ubzdryngoliłam się wystarczająco, żeby zasnąć w dusznym, małym pokoiku.
Kolejny dzień był dniem niepodległości Ukrainy. Rosyjski wojak rzecz jasna nie mógł pozwolić, żeby jego polska, samotna rówieśniczka w taki dzień była sama. Zwiedzanie zaczęliśmy od ulicy Deribasiwskiej. Odessa jest nowoczesna, pełna przepychu, zapełniona ludźmi. Jedyne, co raziło, to że na ukraińskie słowa reagowano skrzywieniem, poza rosyjskim lepiej było nie używać żadnego innego języka – angielski zdradzałby „bogatą” turystkę, ukraiński – zachodnią nacjonalistkę, polski – po prostu Polkę, czyli też nie najlepiej.
Na słynnych schodach potiomkinowskich czekała dość ciekawa niespodzianka – przemowy, świętowanie, śpiewy. Wszyscy ubrani w białe, kolorowo haftowane, ukraińskie koszule. Radość, duma.
Po południu zdecydowaliśmy się choć na chwilę pójść na plażę – musiałam spojrzeć na Morze Czarne. W drodze przez park zatrzymała nas jakaś kobieta – okazało się, że łapie naturszczyków do komediowego programu kręconego… w krzakach. Nie pozwolono mi podejść bliżej, ale wyglądało na to, że cały komizm sytuacji miał polegać na tym, że kolejni naturszczycy podawali młodej damie kosz z owocami, przy okazji „przypadkiem” zrywając bluzkę i odsłaniając całkiem niezłe cycki. Mój towarzysz był zachwycony – nagle okazało się, że tak naprawdę, to nie miał być żołnierzem, tylko aktorem…
Wieczorem odwdzięczyłam się stawiając wino i po pewnym czasie musiałam się w przyspieszeniu ewakuować do pokoiku i sprawdzić, czy drzwi są porządnie zamknięte…
Kolejnego dnia łagodne oblicze babuszki nagle nabrało rys – wyrzuciła mnie z pokoju o dwunastej, więc na autobus do Lwowa czekałam na dworcu. Zjadłam bliny, dostałam opieprz od kelnerki, za to, że poprosiłam o sztućce i ruszyłam do Lwowa…
Zdjęcia znajdziecie tu
When I said that I am going to Odessa a lot of people were kind of reluctant to my idea – alone? Off you go, mafia will be rape you, murder, sell your liver. Just don’t be surprised if you don’t come back.
Well – I did come back some time ago but I have to admit that when I got out of the bus from Soroca I was a bit unsure. The difference between west Ukraine that I had traveled through before and this huge city was amazing. Everyone spoke Russian not Ukrainian and it was hard to stop anyone to ask for directions. I asked the taxi driver – he showed me everything on the map and then proposed to drive me there but when he said the price I realized that it would not be easy there. What is more he gave the price in roubels not hryvnias (and it was still a lot) so I offered paying in hryvnias surprised by other currency.
- But this is in hryvnias we just call them roubles in here.
I went straight to railway station to buy the ticket to Lviev. The queue was long and while I reached the window and gave the date, the woman inside only looked at me unfriendly:
- Sold out for three weeks.
Slightly stressed I went outside. I saw a group of boys with colored dread locks so I approached them hoping that they spoke some English cause the south – eastern Ukrainian Russian was a bit too fast for me. They occurred to be from Belarus and spoke better polish than English. They gave me the map of the city.
When I moved forward I was surrounded by a group of people offering rooms for rent. The prices exceeded those I expected around four or five times. But it was late, the evening was almost there, center was too far to walk and no one was giving clear directions about how to get there by bus. I decided to follow a seventy or eighty years old babushka who offered the lowest price – 100 UAH.
We got into the bus – babushka was telling me some stories but she was speaking so fast that I could only nod to pretend I understand. After half an hour of trip I was becoming kind of nervous – we were getting really far from the center. Our stop occurred to be the last one – next to the cemetery. I had a quick vision of babushka’s son or grand son who would wait out there to cut me into pieces and burry in the nameless grave but I followed. Behind the tall, steel fence with the gate opened with a long heavy key I saw little wooden houses – like on the camp. Only one of them was taken and there was some couple living in the babushka’s regular house. And a wooden toilet, kitchen, plastic can filled with water as a shower – it was a long time since I had played a scout girl for the last time.
First thing I did was leaving all my stuff behind and going for the bus station to buy the tickets. And the first news was that there were no places. I was close to brake down when the lady behind the counter called me back and said:
- One place. Last.
- I will take it.
In the only taken house stayed a Russian soldier from Siberia. The invitation for a beer and fish that he served on the old newspaper was a relief. Despite my weak Russian we talked the whole night – I even managed to understand few jokes. I dunk enough to manage to fall asleep in the small, stuffy room.
The next day was the day of independence of Ukraine. Russian soldier could not let his polish, lonely companion to spend such day by herself. We started sightseeing from Deribasivskaya street. Odessa is a modern, rich city filled with people. The only disturbing thing was the fact that using any other language than Russian was not a good idea – English would mean a “rich” tourist, Ukrainian – western nationalist, Polish – simply a person from Poland which also was not best. On the famous Potiomkin stairs waited a nice surprise – lectures, celebrations, singing. Everyone was dressed in white, embroidered, Ukrainian shirts. Happiness, pride.
In the afternoon we decided to go on the beach. While we were going through the parc some woman stopped us and invited my companion to join a tv program which was shot in the bushes. I was not allowed to come closer but the only comic element of the scene seemed to be while a person from the street was handling an actress a bucket filled with fruits, “accidentally” plucking her blouse and showing pretty nice boobs. My companion was delighted – it occurred that he never wanted to be a soldier but an actor…
In the evening I repaid with a wine and after a while I had to quickly evacuate myself back to the room and check if the doors are properly closed… And the next day the gentle babushka’s face changed – she throw me out at twelve with the luggage so I had to wait for the bus at the station. I ate bliny, made the waitress crazy by asking for the fork and left to Lviev…
Photos you can find here

Kiedy mówiłam, że jadę do Odessy, wiele osób pukało się w czoło – sama?! To jedź, mafia cię zwinie, zgwałci, sprzeda na organy. Tylko się nie dziw, jak nie wrócisz.
Wróciłam i to dość dawno temu, niemniej jednak, przyznaję, że jak wysiadłam z busa niedaleko dworca kolejowego, czułam się trochę nieswojo. Tym bardziej, że różnica pomiędzy zachodnią Ukrainą, której część przebyłam wcześniej, a tym molochem, była widoczna od razu – dookoła słyszałam wyłącznie rosyjski, nie ukraiński, dużo ciężej było zatrzymać kogoś na ulicy, by zapytać o drogę. Podeszłam do taksówkarza, by zapytać o nazwę ulicy, na której miał być najbliższy hostel. Pokazał mi wszystko na mapie, a potem zaproponował kurs – jak usłyszałam cenę, już wiedziałam, że tu nie będzie łatwo. W dodatku nie powiedział hrywny, tylko ruble (a i tak było dużo) - zaproponowałam, że przeliczymy hrywny na ruble, zaskoczona, że chce ode mnie rosyjskiej waluty.
- Ale to cena w hrywnach, tylko tu się mówi ruble.
Poszłam na dworzec, kupić od razu bilet na pociąg do Lwowa. Kolejka była zawijana. Gdy wreszcie dotarłam do okienka i podałam datę za dwa dni, kasjerka spojrzała tylko na mnie krzywo.
- Wyprzedane na trzy tygodnie na przód.
Lekko podłamana wyszłam na zewnątrz. Zobaczyłam grupkę chłopaków z kolorowymi dredami – podeszłam do nich licząc na to, że może mówią po angielsku, bo południowo – ukraiński rosyjski okazał się dla mnie nieco za szybki. Byli z Białorusi i lepiej niż po angielsku, mówili po polsku. Dostałam od nich mapę miasta.
Jak tylko ruszyłam dalej, opadli mnie ludzie proponujący pokoje na wynajem. Proponowali takie ceny, że nawet nie chciałam słuchać – nawet 200 UAH, podczas gdy ja szykowałam się na łóżko w hostelu za 20-30 UAH. Ale było już cholernie późno, zbliżał się wieczór, na piechotę do centrum było daleko, a dojazd każdy tłumaczył inaczej. Zdecydowałam się pójść z na oko siedemdziesięcio- lub osiemdziesięcioletnią babuszką, która zaproponowała najniższą cenę – bagatela 100 UAH.
Wsiadłyśmy do autobusu, babuszka coś opowiadała, ale w takim tempie, że tylko kiwałam głową, udając że rozumiem. Po pół godzinie jazdy zaczęłam się nieco denerwować – ciągle oddalałyśmy się od centrum. Wysiadłyśmy na ostatnim przystanku… przy cmentarzu. Od razu zaczęłam sobie wyobrażać, że babuszka zapewne ma synka, czy wnuczka, który mnie zamorduje, potnie i zakopie w bezimiennym grobie. Szłam jednak dalej. Za wysokim żelaznym płotem z bramą zamykaną na ciężki, wielki klucz były maleńkie drewniane domki, jak na koloniach. Zajęty był tylko jeden, poza tym jakaś parka mieszkała w murowanym domku babuszki. Poza tym sławojka, kuchenka, prysznic w postaci zawieszonego na drewnianej żerdzi baniaka – dawno nie bawiłam się w harcerkę…
Pierwsze co zrobiłam, to rzuciłam graty i pojechałam na dworzec autobusowy. W kasie usłyszałam, że nie ma miejsc. Zrozumiałam, że utknęłam. Już miałam odejść od okienka i zacząć kombinować, gdy kasjerka przywołała mnie z powrotem.
- Jedno miejsce. Ostatnie.
- Biorę.
W jedynym zajętym domku mieszkał młody Rosjanin, żołnierz z Syberii. Mimo obaw z ulgą przyjęłam zaproszenie na piwo i poczęstunek w postaci dzielonej na gazecie ryby. Jakimś cudem, mimo mojego bardzo słabego rosyjskiego, przegadaliśmy całą noc, udało mi się nawet zrozumieć kilka dowcipów. Ubzdryngoliłam się wystarczająco, żeby zasnąć w dusznym, małym pokoiku.
Kolejny dzień był dniem niepodległości Ukrainy. Rosyjski wojak rzecz jasna nie mógł pozwolić, żeby jego polska, samotna rówieśniczka w taki dzień była sama. Zwiedzanie zaczęliśmy od ulicy Deribasiwskiej. Odessa jest nowoczesna, pełna przepychu, zapełniona ludźmi. Jedyne, co raziło, to że na ukraińskie słowa reagowano skrzywieniem, poza rosyjskim lepiej było nie używać żadnego innego języka – angielski zdradzałby „bogatą” turystkę, ukraiński – zachodnią nacjonalistkę, polski – po prostu Polkę, czyli też nie najlepiej.
Na słynnych schodach potiomkinowskich czekała dość ciekawa niespodzianka – przemowy, świętowanie, śpiewy. Wszyscy ubrani w białe, kolorowo haftowane, ukraińskie koszule. Radość, duma.
Po południu zdecydowaliśmy się choć na chwilę pójść na plażę – musiałam spojrzeć na Morze Czarne. W drodze przez park zatrzymała nas jakaś kobieta – okazało się, że łapie naturszczyków do komediowego programu kręconego… w krzakach. Nie pozwolono mi podejść bliżej, ale wyglądało na to, że cały komizm sytuacji miał polegać na tym, że kolejni naturszczycy podawali młodej damie kosz z owocami, przy okazji „przypadkiem” zrywając bluzkę i odsłaniając całkiem niezłe cycki. Mój towarzysz był zachwycony – nagle okazało się, że tak naprawdę, to nie miał być żołnierzem, tylko aktorem…
Wieczorem odwdzięczyłam się stawiając wino i po pewnym czasie musiałam się w przyspieszeniu ewakuować do pokoiku i sprawdzić, czy drzwi są porządnie zamknięte…
Kolejnego dnia łagodne oblicze babuszki nagle nabrało rys – wyrzuciła mnie z pokoju o dwunastej, więc na autobus do Lwowa czekałam na dworcu. Zjadłam bliny, dostałam opieprz od kelnerki, za to, że poprosiłam o sztućce i ruszyłam do Lwowa…
Zdjęcia znajdziecie tu
When I said that I am going to Odessa a lot of people were kind of reluctant to my idea – alone? Off you go, mafia will be rape you, murder, sell your liver. Just don’t be surprised if you don’t come back.
Well – I did come back some time ago but I have to admit that when I got out of the bus from Soroca I was a bit unsure. The difference between west Ukraine that I had traveled through before and this huge city was amazing. Everyone spoke Russian not Ukrainian and it was hard to stop anyone to ask for directions. I asked the taxi driver – he showed me everything on the map and then proposed to drive me there but when he said the price I realized that it would not be easy there. What is more he gave the price in roubels not hryvnias (and it was still a lot) so I offered paying in hryvnias surprised by other currency.
- But this is in hryvnias we just call them roubles in here.
I went straight to railway station to buy the ticket to Lviev. The queue was long and while I reached the window and gave the date, the woman inside only looked at me unfriendly:
- Sold out for three weeks.
Slightly stressed I went outside. I saw a group of boys with colored dread locks so I approached them hoping that they spoke some English cause the south – eastern Ukrainian Russian was a bit too fast for me. They occurred to be from Belarus and spoke better polish than English. They gave me the map of the city.
When I moved forward I was surrounded by a group of people offering rooms for rent. The prices exceeded those I expected around four or five times. But it was late, the evening was almost there, center was too far to walk and no one was giving clear directions about how to get there by bus. I decided to follow a seventy or eighty years old babushka who offered the lowest price – 100 UAH.
We got into the bus – babushka was telling me some stories but she was speaking so fast that I could only nod to pretend I understand. After half an hour of trip I was becoming kind of nervous – we were getting really far from the center. Our stop occurred to be the last one – next to the cemetery. I had a quick vision of babushka’s son or grand son who would wait out there to cut me into pieces and burry in the nameless grave but I followed. Behind the tall, steel fence with the gate opened with a long heavy key I saw little wooden houses – like on the camp. Only one of them was taken and there was some couple living in the babushka’s regular house. And a wooden toilet, kitchen, plastic can filled with water as a shower – it was a long time since I had played a scout girl for the last time.
First thing I did was leaving all my stuff behind and going for the bus station to buy the tickets. And the first news was that there were no places. I was close to brake down when the lady behind the counter called me back and said:
- One place. Last.
- I will take it.
In the only taken house stayed a Russian soldier from Siberia. The invitation for a beer and fish that he served on the old newspaper was a relief. Despite my weak Russian we talked the whole night – I even managed to understand few jokes. I dunk enough to manage to fall asleep in the small, stuffy room.
The next day was the day of independence of Ukraine. Russian soldier could not let his polish, lonely companion to spend such day by herself. We started sightseeing from Deribasivskaya street. Odessa is a modern, rich city filled with people. The only disturbing thing was the fact that using any other language than Russian was not a good idea – English would mean a “rich” tourist, Ukrainian – western nationalist, Polish – simply a person from Poland which also was not best. On the famous Potiomkin stairs waited a nice surprise – lectures, celebrations, singing. Everyone was dressed in white, embroidered, Ukrainian shirts. Happiness, pride.
In the afternoon we decided to go on the beach. While we were going through the parc some woman stopped us and invited my companion to join a tv program which was shot in the bushes. I was not allowed to come closer but the only comic element of the scene seemed to be while a person from the street was handling an actress a bucket filled with fruits, “accidentally” plucking her blouse and showing pretty nice boobs. My companion was delighted – it occurred that he never wanted to be a soldier but an actor…
In the evening I repaid with a wine and after a while I had to quickly evacuate myself back to the room and check if the doors are properly closed… And the next day the gentle babushka’s face changed – she throw me out at twelve with the luggage so I had to wait for the bus at the station. I ate bliny, made the waitress crazy by asking for the fork and left to Lviev…
Photos you can find here
poniedziałek, 28 marca 2011
My shitty pictures from Moldova
Unlike previously I will start with the English part and then give a Polish translation. The reason is simple – this post is actually an answer to the e-mail I received a few days ago: “Where are your Moldavian shitty pictures? Michel lost his camera stupidly (he forgot it on the roof of his car before driving back home). Ciao!” So well – here they are all right! From Chisnau and from Soroca.
Anyway – this e-mail reminded me that not only I have never posted pictures from this trip but also mentioned the escapade only once.
Last summer I went on the lonely trip to Ukraine, Romania and Moldova. After I got back I was busy with preparations for my studies in Barcelona and in Barcelona… well I was THERE. So now it is high time to write something about this trip and as I was asked about Moldova, I shall start with it, although it was the third country on my list back then.
Flavienne and Michel were the two French guys I met in the hostel in Suceava (Romania). We went for the same trip around medieval monasteries which make the whole Bucovia neighborhood famous and in the meanwhile decided to move on to Moldova together. Guys planned to visit Chisnau and some little village known for it’s wine production but I managed to convince them to go with me to Soroca instead – the Gypsy capital of the country and I shall say - the whole area.
Unfortunately Chisnau soon turned out to be one of the ugliest cities I have ever visited in my entire life. All made of concrete, almost without plants or decent green areas. The center – all built in soviet style reminded me of some forgotten suburbs of Warsaw. We couldn’t even find a proper party to drink ourselves silly on the Saturday night.
So the next day we moved on to Soroca. At first sight it also was a sad, grey, little town totally burned with South-European sun. All there seemed to be was an old medieval castle, unattractive and empty inside, empty streets and few hungry dogs. Nothing that would look like exceptional examples of gypsy architecture described by Polish writer Andrzej Stasiuk in one of his books.
As the place seemed to be deserted, with only one open bar we decided to follow two guys from Belarus that we met earlier that day on the bus from Chisnau. They were inviting us on the hippie festival – “Rainbow” was it’s name if I remember well.
We left our stuff at the hotel and went to the bus station where we met the Russian Hippie Girl who spoke really good English (which was much of a relief for me as my Russian – spoken in Moldova more often than Moldovan – is rather poor). In the group of four we took a bus to suburbs where we were supposed to start hitch-hiking.
And when the old, used-out bus started climbing up the hills through narrow almost street-like roads, I saw what Stasiuk was describing – gypsy palaces on the dumping ground. It was sunset and I was taking pictures from the bus so they really are shitty but I hope they will let you imagine how extraordinary the place is.
By the time we reached the road leading out from Soroca it was almost dusk. And I have to admit that I had no intention of hitch-hiking at night – first because I had an early morning bus to Odessa, second – because I started being jealous for the Russian girl who attracted too much of my companions’ attention, haha… Luckily the problem solved itself – the songster of the “Rainbow” community left us with the first car that stopped by and did not seem worried about the fact that there was no place for us.
We decided to get back to the hotel and drink the wine we bought for the road. I knew that guys were not very happy about the sudden change of plans – especially with Michel constantly repeating “fuck the hippies” but a nice surprise was waiting on our way – on the whereabouts of the center we bumped into a Gypsy Orchestra. To be honest the party was just coming to an end but it made the whole trip to Soroca simply worth it.
And I am still grateful to the guys for joining me – you made really good company!
Yours
Miss Catastrophe
No to lecimy z polskim „tłumaczeniem”:
Post publikuję najpierw w języku angielskim z tego prostego względu, że jest on odpowiedzią na maila, którego otrzymałam kilka dni temu: „Gdzie są twoje gówniane mołdawskie zdjęcia? Michel głupio zgubił swój aparat (zostawił go na dachu samochodu i odjechał do domu). Ciao!” Niniejszym więc moje zdjęcia prezentuję: z Kiszyniowa i z Soroki.
Niemniej jednak ten mail przypomniał mi o tym, że nie dość, że nigdy zdjęć z tej wycieczki nie publikowałam, to w dodatku zaledwie raz o niej wspomniałam.
Podczas ostatnich wakacji wybrałam się samotnie na objazd po Ukrainie, Rumunii i Mołdawii. Po powrocie byłam zajęta przygotowaniami do wyjazdu na studia do Barcelony, a w Barcelonie… po prostu byłam. Więc chyba czas najwyższy skrobnąć parę słów o tej eskapadzie, a że Flavienne pytał o Mołdawię, to od niej zacznę.
Jego i Michela poznałam w hotelu w Suczawie, w Rumunii. Wybraliśmy się na tę samą objazdówkę po okolicznych, średniowiecznych monastyrach, sławiących całą Bukowinę i w międzyczasie postanowiliśmy razem pojechać do Mołdawii. Chłopaki mieli w planach zwiedzanie Kiszyniowa i jakiejś wiochy słynnej ze swoich winnic, ale udało mi się ich namówić, żeby pojechali ze mną do Soroki – cygańskiej stolicy kraju, a właściwie – regionu.
Na nasze nieszczęście Kiszyniów szybko okazał się być jednym z najbrzydszych miast jakie kiedykolwiek widziałam – to był prawdziwy sowiecki, betonowy moloch, bez zieleni, ponury. Centrum wyglądało jak jakieś zapomniane przedmieścia Warszawy. A pomimo sobotniej nocy nie trafiliśmy nawet na porządną knajpę, w której można by było zapić to paskudne wrażenie.
Daleko nam było do żalu, gdy ruszyliśmy do Soroki w niedzielę rano. Ale na miejscu czekało na nas kolejne rozczarowanie – szare, smutne miasteczko z pustymi ulicami, którego jedyną atrakcją zdawał się być mało atrakcyjny średniowieczny zamek, w którym nawet nie było co oglądać. Ledwie kilka wygłodzonych psów przebiegło nam drogę. Nic nie wyglądało tak, jak obiecywał Andrzej Stasiuk w swojej książce „Jadąc do Babadag”.
Nie pozostawało nam więc nic innego jak pojechać za radą dwóch chłopaków z Białorusi, których poznaliśmy w autobusie z Kiszyniowa, do sąsiedniej miejscowości na festiwal hipisowski „Rainbow” (o ile tak się nazywał – pamięć już nie ta).
Zostawiliśmy bambetle w hotelu i ruszyliśmy na dworzec autobusowy, gdzie poznaliśmy Rosjankę posługującą się całkiem niezłą angielszczyzną, co dla mnie stanowiło prawdziwą ulgę, jako że niestety, wstyd się przyznać, mój Rosyjski (a w Mołdawii częściej mówi się po rosyjsku niż w ojczystym języku) zdążył już w większości wyparować. We czwórkę wsiedliśmy więc do autobusu, który jechał na obrzeża miasta, skąd mieliśmy łapać stopa na dalszą podróż.
I kiedy ten stary, zużyty gruchot zaczął się wspinać po wąskich wertepach, które niczym nie przypominały ulic, zrozumiałam, co Stasiuk próbował opisać. Po obu stronach drogi zaczęły co chwila wyrastać cygańskie pałace – królestwo na śmietnisku. Jako, że słońce już zachodziło i zdjęcia robiłam z autobusu, rzeczywiście są gówniane, ale mam nadzieję, że chociaż dadzą jakieś słabe wyobrażenie o tym, jak zaskakująco piękne jest to miejsce.
Gdy dotarliśmy wreszcie na ostatni przystanek, zapadał zmierzch. Miałam coraz mniejszą ochotę na jazdę stopem po nocy, przede wszystkim dlatego, że rano miałam złapać autobus do Odessy, a ponadto – nasza rosyjska towarzyszka pochłaniała zdecydowanie za dużo uwagi moich kolegów, więc zrobiłam się zazdrosna. Szczęśliwie problem rozwiązał się sam – piewczyni wspólnoty spod znaku „Rainbow” odjechała pierwszym samochodem, który się zatrzymał i nie zmartwiła się, że dla nas zabrakło miejsca.
Kupiliśmy więc wino na drogę i ruszyliśmy z powrotem – Michel ciągle powtarzał „fuck the hippies”, ale wiedziałam, że byli zawiedzeni nagłą zmianą planów. Przed pewnym potępieniem uratowała mnie cygańska orkiestra, na którą trafiliśmy dochodząc już do centrum. I pomimo, że był to koniec imprezy, muzyka sprawiła, że jednak cały wypad w te strony nabrał sensu.
Panna Katastrofa
poniedziałek, 14 marca 2011
niedziela, 13 marca 2011
sobota, 12 marca 2011
Kuba: przekraczanie granic systemu - część pierwsza
Troszkę dziwacznie musiałam prezentację pociąć, ale cóż - limity przekazywanego video są nie do przeskoczenia...
Pragnę dodać, że poza wymienionymi w napisach końcowych zdjęciami Marcina Brzozowskiego jeszcze jedno jest od niego - zdjęcie drogowskazu na lotnisko.
Ponadto nie ja jestem autorką trzech zdjęć Yoani Sanchez - dwa pierwsze zostały pobrane z Internetu, zaś trzecie, na którym jest z Claudią Cadelo, wzięłam z bloga Claudi za jej zgodą. Niestety podczas wywiadu z Yoani aparat odmówił posłuszeństwa i wywiad nagrywałam na dyktafon w komórce...
Miłego oglądania!
Pragnę dodać, że poza wymienionymi w napisach końcowych zdjęciami Marcina Brzozowskiego jeszcze jedno jest od niego - zdjęcie drogowskazu na lotnisko.
Ponadto nie ja jestem autorką trzech zdjęć Yoani Sanchez - dwa pierwsze zostały pobrane z Internetu, zaś trzecie, na którym jest z Claudią Cadelo, wzięłam z bloga Claudi za jej zgodą. Niestety podczas wywiadu z Yoani aparat odmówił posłuszeństwa i wywiad nagrywałam na dyktafon w komórce...
Miłego oglądania!
czwartek, 13 stycznia 2011
sobota, 9 października 2010
In love again
Ze względu na problemy z komputerem (jak zawsze...) nie mogłam przez dłuższy czas usunąć zalegających tu niepełnych postów, ani opublikować nowego. Ze względu na uprzejmość współlokatorki próbuję tego dokonać teraz :D
Wygląda na to, że powinoo się udać - enjoy! :D
Wygląda na to, że powinoo się udać - enjoy! :D
czwartek, 13 maja 2010
piątek, 19 marca 2010
Kobiece regaty dookoła świata - cz.4 i ostatnia.
A zatytułowana "Przyjaźnie". Niestety nie mam zdjęć wszystkich osób z tego rejsu, które wciąż pamiętam... W takich chwilach człowiek nie myśli o tym, że za jakiś czas najważniejsze staną się zacierające się w pamięci twarze osób, które w parę minut potrafiły przewrócić nasz świat do góry nogami...
Na końcu umieściłam listę wykorzystanych utworów.
Na końcu umieściłam listę wykorzystanych utworów.
środa, 17 marca 2010
Kobiece regaty dookoła świata - cz.3
--> St. Helena - Brazylia - St. Lucia - St. Vincent & Grenadines - Wenezuela. Już jako skipper.
poniedziałek, 15 marca 2010
Kobiece regaty dookoła świata - cz.2
Australia - Cocos Keeling Islands, Chagos Archipelago (British Indian Ocean Teritory) - Mauritius - Republika Południowej Afryki
niedziela, 14 marca 2010
Kobiece regaty dookoła świata - cz.1
Zgodnie z obietnicą - prezentacja z Kolosów w kolejnych fragmentach. Trasę sobie darowałam. W razie wu, można sprawdzić na www.mantra28.pl.
Subskrybuj:
Posty (Atom)