poniedziałek, 12 listopada 2012

Street Art = Ricksahw Art?



W Bangladeszu sztuka ulicy praktycznie nie funkcjonuje. Nie widuje się tu graffiti, nikt nawet nie przemalowuje plakatów, nie dorabia wąsów kandydatom do parlamentu, nie zamalowuje zębów aktorkom filmowym. Vlepki nie istnieją.


Jak dotąd widziałam zaledwie jeden mur w Banani opisany różnymi hasłami, które możecie przeczytać. Zdobiło go też kilka graffiti z szablonów. Niewiele. Tu się nowy Banksy nie urodzi.


Ale to nie oznacza, że nikt niczego nie zdobi. Ozdabiane są riksze. W każdym przewodniku będziecie mogli przeczytać o „Rickshaw Art” (a wszyscy turyści jakich widziałam i tak używają Lonely Planet). Niemniej jednak trudno tu mówić o formie sztuki – jest to raczej rzemiosło artystyczne. Wzory się powtarzają, ciężko znaleźć unikatowe obrazki.
















Chociaż Bangladesz dzięki rzeszom młodych ludzi kształconych na zachodzie zaczyna nabierać indywidualnego charakteru, jest jednak przecież centrum Azji. Azji kolektywnej, która nie stawia na indywidualizm równie mocno jak rozpieszczona Europa. Tę inność doceniam.


In Bangladesh street art practically does not exist. You will not see graffiti none even bothers to make fun out of election posters, no one draws mustache on the candidates faces, no one paints actress’s teeth black. There are no stickers.

So far I have seen only one wall in Banani with some slogans written on it. You can find them in the pictures. There were a few pattern graffiti as well. Not many. New Banksy will not be born here.


But all that does not mean that no nothings is being decorated. Take rickshaws. In every guide book you can read about “Rickshaw Art” (and all the tourists I’ve seen use one and only Lonely Planet anyway). Nevertheless it’s hard to call it art – it’s more of artistic craft. Patterns are multiplied and it’s difficult to find a unique piece.














Thanks to thousands of young people who graduated from western universities Bangladesh becomes more “personal”. However it is still the center of Asia. The collective Asia which does not stress individuality as strongly as spoiled Europe. And this otherness I appreciate. 








niedziela, 11 listopada 2012

Polityczne absurdy to nie polski wynalazek / Political absurd is not a Polish invention


Kiedy w Polsce pojawił się pierwszy śnieg, opublikowałam na facebooku następujący obrazek:


Z komentarzem: Ciężko uwierzyć, że w Polsce spadł pierwszy śnieg. Ta dziewczynka powiedziałaby „Żartujesz?!”.
Na co dostałam odpowiedź od Justyny: „Nie, nie. Pokazano im ostatnie obrady naszego sejmu… <>”.
Cóż, jako Polacy jesteśmy przyzwyczajeni do absurdów, dziwnych zachowań, idiotycznych komentarzy naszej klasy politycznej i to z obu stron barykady (prawica moim zdaniem dzierży laur pierwszeństwa, ale inni nie zawsze pozostają w tyle). Czasem mamy wrażenie, że nas los pokarał najgorzej w Europie, a nawet na świecie (łatwo zapominamy święte słowa Prezydenta Lecha Wałęsy, który mówił sam o sobie: „takiego macie prezydenta, na jakiego żeście zasłużyli”). Pociesza nas ewentualnie sytuacja Włochów, którzy nie potrzebują polityków w liczbie mnogiej – im do wstydu wystarczy jeden Berlusconi.
Niemniej jednak, kiedy sobie tak jeżdżę po świecie, a szczególnie, kiedy tak, jak teraz – mam okazję sobie w innym kraju trochę pomieszkać, trochę się uspokajam – nie jesteśmy, jako mieszkańcy kraju nad Wisłą, odosobnionym mikrokosmosem żenady.
Gdyby w Bangladeszu przyznawano nagrody za najgłupsze wypowiedzi polityków, w roku 2012 (mimo, że ten się jeszcze nie skończył) zapewne zwycięzcą zostałby aktywny politycznie właściciel jednej z prywatnych stacji telewizyjnych. Kilka miesięcy temu w Bangladeszu  zamordowano dziennikarza (w Polsce obecnie takie rzeczy się nie zdarzają – ale z historii znamy te metody uciszania „niewygodnych pismaków”). Szukano mordercy, śledztwo ciągnęło się tygodniami. W końcu okazało się, że policja jest w posiadaniu DNA sprawcy. Opinia publiczna naciskała aby porównano je z DNA wspomnianego właściciela stacji telewizyjnej. Na co ten wydał oświadczenie, iż… Zarówno on, jak i jego żona są osobami bardzo religijnymi, w związku z czym dokonują rytualnego obmycia przed każdą modlitwą. Ergo – żadne z nich nie ma DNA, bo są na to zbyt czyści!
Ale spieszę pocieszyć czytających moje posty Bengalczyków – i Wy nie jesteście jedyni. Na przełomie lat 2006/2007 na trasie Kobiecych Regat Dookoła Świata, w których uczestniczyłam, znalazła się Republika Południowej Afryki. W tym czasie najgorętszym „newsem” była wiadomość, że jeden z najważniejszych polityków w Państwie (niestety nie pamiętam już kto to był, czy premier, czy któryś z ministrów) został przyłapany na uprawianiu seksu z prostytutką. Jakby tego było mało – Pani okazała się mieć AIDS. Oświadczenie owego Bardzo Ważnego Polityka brzmiało tak: „nie mogłem zarazić się AIDS ani nie mogę być nosicielem wirusa HIV, ponieważ po stosunku wziąłem prysznic i starannie się umyłem.”
Aktualną premier Bangladeszu jest Sheikh Hasina (przewodnicząca Awami League), córka bengalskiego odpowiednika Lecha Wałęsy, Sheikh Mujibur Rahmana – uznawanego za ojca narodu, pierwszego prezydenta niepodległego Bangladeszu, który zmarł w roku 1975 (a dokładniej – wraz z częścią rodziny – został zamordowany przez oficerów zbuntowanej armii). I pani premier przy okazji wprowadzenia do Bangladeszu technologii 3D, w przemówieniu poświęconemu cudom techniki przekonywała, że 3D było… wielkim marzeniem jej ojca.
Bangladesz, w przeciwieństwie do Polski, a podobnie jak chociażby USA, jest państwem dwóch partii politycznych – wspomnianej Awami League oraz BNP (Bangladesh Nationalist Party). Pozwolę sobie ominąć szczegóły ich programów politycznych, szczególnie, że te się od siebie właściwie… nie różnią. Ważne, że co parę lat zmienia się dominacja polityczna w kraju i do głosu dochodzi dotychczasowa opozycja (oczywiście po to, by po kilku latach znowu doszło do wymiany). W takich momentach zmienia się też nazewnictwo wszystkich ważnych obiektów. Plotka głosi, że zmiana nazwy międzynarodowego lotniska w Dhace na Hazrat Shahjalal International Airport było spowodowane tym, że skrót można by zapisać jako „Ha-S-In-A”. Trudno nie uwierzyć, skoro poprzednia nazwa brzmiała „Zia International Airport”.
Na koniec zaserwuję Wam obrazek, zaczerpnięty z profilu „I am Bangladeshi” z fb. Tak – dobrze kojarzycie – balony podczas tychże uroczystych obchodów zostały zastąpione prezerwatywami i odleciały w niebo wraz z białym gołąbkiem. Podpis pod zdjęciem oznacza: „ M A Mannan (Member of Parliament) inaugurated a football tournament with ballon and pigeon. How can a MP be that stupid?” („M A Mannan, parlamentarzysta, zainaugurował mecz piłki nożnej balonami I gołąbkiem. Jak to się dzieje, że parlamentarzysta może być tak głupi?”) Znany obrazek? Znany… Tyle, że jeszcze z PRL-u… Pozwolę sobie zacytować S. (choć cytat to wtórny), który za każdym razem, kiedy przypomni sobie to zdanie, cieszy się jak dziecko i ustawia jako status na fb: „W przeciwieństwie do ludzkiej inteligencji, ludzka głupota nie zna granic.”



When the first snow „visited” Poland I Published at my facebook wall the following picture:
SEE the first picture in this post!
With a comment: Hard to believe that it's already snowing in Poland. This girl would say: Are u kiddin' me?!
Then the comment came from Justyna: “No, no. These girls were shown the latest debate of our parliament. They say: ohhhh, I’m so sorry for you, that is a weird country.”
Well… As Polish people we are used to absurd, weird behavior, idiotic comments of our political class from both sides of the barricade (right wing in my opinion leads in that sort of crap but athers are not left far behind). Sometimes we think that the fate punished us more than any other nation in Europe or even in the World (it is easy for us to forget the words of President Lech Walesa speaking of himself “you have a president as good as you deserve”). We can only be slightly comforted by Italians who do not need a whole political class – one Berlusconi is enough to bring embarrassment.
Nonetheless when I travel this World and especially when I have the chance to live somewhere the way I do now – I am getting calmer. We – people who live in the country of Vistula – are not a separate microcosm of shame.
If Bangladeshis would prize the most stupid statements of their politicians in year 2012 (although it’s not finished yet) the laurels would go to the politically involved owner of one of the private TV stations. A few months back a journalist was murdered in Bangladesh (such things do not happen in Poland anymore but from history we do know such means of silencing inconvenient journalists). Police was looking for a murderer, investigation was taking months. After all it occurred that the police had a DNA of the perpetrator. People wanted it to be compared with the DNA of the mentioned TV station owner. In a response he published a statement saying that… Both he and his wife are very religious which means they do ritual ablutions before each and every prayer. Ergo – none of them can have DNA as they are simply too clean for that!
But my dear Bangladeshi readers – here comes the consolation – you also are not alone. At the end of the year 2006 and in the beginning of the following year I was in Republic of South Africa. Some of the ports there where on the route of the Round the World Female Race I was taking part in. And the hottest “news” back then was information that one of the most important politicians in the country (I do not remember any more if it was a prime minister of one of the ministers) was caught red handed while having sex with a prostitute. As if it was not enough – it occurred that the lady had AIDS. The statement of the Very Important Politician went somewhere in those lines: “I could not get infected with AIDS and I cannot be a HIV carrier as just after the intercourse I took a shower and washed myself thoroughly”.
The current prime minister of Bangladesh is Sheikh Hasina (leader of Awami League), daughter of the “Bangladeshi Lech Walesa” – Sheikh Mujibur Rahman who is said to be the father of the nation and who was the first president of the independent Bangladesh. He died in the year 1975 (to be more specific – he was assassinated with most of his family by rebellious army officers). And the prime minister on the occasion of implementing 3D technology in Bangladesh in her speech about technology stated that 3D was her father’s dream…
Unlike Poland, Bangladesh is a country of only two political parties (like USA for instance) – mentioned Awami League and BNP (Bangladesh Nationalist Party). I will let myself leave the details of their political programs aside – especially that they are in fact the same. What is important is the fact that the political supremacy in the country is changing every few years and those who were in the opposition become the rulers (which changes again in another few years). In moments like this all the names of important places are changed. According to the popular gossip that the change of name of the international airport in Dhaka on Hazrat Shahjalal International Airport was caused because of the fact that the shortcut might written as “Ha-S-In-A”. It’s hard not to believe especially if we mention the fact that the previous name of the airport was “Zia International Airport”.
In the end I will show you a picture (please see the second picture in this post) taken from the facebook profile „I am Bangladeshi”. And yes – you do see it right – balloons used during this celebration were made from condoms and later flew into the sky with the white pigeon. The phrase under the picture says: “M A Mannan (Member of Parliament) inaugurated a football tournament with balloon and pigeon. How can a MP be that stupid?” Do we know such pictures? Oh, yes… But only from former Peoples Republic of Poland. Now I shall quote S. (although it’s a secondary quote) who is happy like a five year old and posts it on his fb wall every time he reminds himself of this sentence: “Unlike human stupidity, intelligence has limits!”


piątek, 9 listopada 2012

Weź mnie w CNG / Take me in a CNG



Albo krótki post o tym, jak to się robi w kraju, w którym randki są nie do końca legalne.
Zastanawialiście kiedyś jak to się robi w krajach muzułmańskich, w których wszelka ostentacja jest zdecydowanie niemile widziana? Gdzie jak religijny dziadek złapie was w windzie z rękami w nieodpowiednich miejscach, to zaraz rozpoczyna przesłuchanie? Gdzie „chiuma, chiuma” (buzi, buzi) to tylko w filmach, o ile cenzura obyczajowa nie wytnie?
Powiem Wam szczerze – z tego, co zdążyłam zaobserwować – nie jest łatwo. Są miejsca w tym mieście, gdzie nie wypada mi nawet złapać S. pod ramię. I to mimo, że nie mamy wypisane na twarzach, że nie jesteśmy małżeństwem. Ale jest kilka miejsc, w których możecie się namiętnych pocałunków spodziewać. Bo religia swoje, ciało swoje ma potrzeby…
CNG to małe motorowe taksówki. Generalnie można je określić jako blaszane skorupy na motorze. Kierowca siedzi za kratą z przodu, lusterka są na zewnątrz. A hałas jest tak wielki, że choćby jakiś rozochocony nastolatek zawył z rozkoszy – nikt go nie usłyszy. Rzecz jasna miejsca na akrobacje nie ma tu wiele, ale przypominam, że Bengalczycy to nie jest szczególnie rosły naród…
Na jedno trzeba jednak w CNG uważać – bengalskie drogi wypadają przy polskich jak ukraińskie przy niemieckich (tak – zdarzają się miejsca, gdzie drogi są gorsze niż u nas!). Litościwie nie zdradzę który, ale jeden z moich kolegów opowiadał, jak złamał sobie ząb podczas namiętnych pocałunków w CNG, bo trafił trzonowcem w zęby swej wybranki. Szczęśliwie dama wyszła z tego wypadku bez szwanku.
W Bangladeszu niestety rzadko pada. Przynajmniej poza latem, kiedy to ulewy są nie do opisania. A wszystkie riksze mają rozkładane daszki i przygotowane folie, aby zakryć pasażerów… Wiecie już do czego zmierzam? No i nie zapomnijcie o krzaczkach w parku – A. obiecała mi specjalną wycieczkę obserwacyjną, żebym mogła zobaczyć jak pomysłowe są dzieciaki kiedy trzeba się trochę schować…
Poza tym niestety opcji pozostaje niewiele – samochód przyjaciół lub własny, ciemne zaułki, korytarze – repertuar znany i polskim dzieciakom jako miejsca pierwszych uniesień (tudzież nie tylko nastolatkom jako miejsca niekoniecznie pierwszych wzlotów…).
Tak więc jeśli podczas nocnej przejażdżki CNG zobaczycie, że w sąsiednim CNG siedzą młodzi ludzie – bądźcie mili i odwróćcie wzrok.


Or a short post about how it’s done in a country where dates are not exactly legal.
Have you ever wondered how it’s done in Muslim countries where any kind of showy behavior in not approved? Where if a religious guy catches you in a lift with your hands in inappropriate places he will immediately start an interrogation? Where chimua, chiuma (kiss, kiss) is possible only in movies unless it doesn’t get censored?
I’ll be honest – from what I’ve observed so far – it’s not easy. There are places in this city where I cannot even grab S. by his arm. And it’s not like we have it written on our faces “not married”. But on the contrary – there are some places where you can actually expect hot kisses. Because the religion is the religion and body is a body – it has it’s needs…
CNGs are small motor taxies. Basically they can be described as metal cans on a motor. The driver sits in the front behind metal grids, rear-view mirrors are placed outside. And the noise is so big that even if some horny teenager would start screaming in ecstasy – he wouldn’t be heard. Naturally there is not much space for acrobatics but let me remind you that Bangladeshis are not the biggest peoples in the world…
But there is one thing you should be aware of while in CNG – Bangladeshi roads are as bad compared to Polish as Ukrainian compared to German (and yes – there are places on this planet where roads are worse than in Poland). I will politely not tell you which of my friends told me this story but he actually broke his tooth while making out in a CNG because he hit it on his girlfriends teeth. Luckily the lady got out of this accident without a scratch.
It rains rarely in Bangladesh. At least when it’s not summer when rains are epic. And all the rickshaws have folded roofs and big pieces of foil to cover the passengers… Do you already know where I’m going with this? And do not forget about bushes in parks – A. actually promised a special observation walk to the park so that I could see how inventive kids get when it some to hiding…
Besides that unfortunately there are not much options left. A friend’s car, dark places, corridors – all the jazz known also to Polish teenagers as the places of the first experiences (or not only teenagers and not only for first experiences…).
So when you will be riding Dhaka by night and notice young people in the CNG next to you – be nice and turn your eyes away.


czwartek, 8 listopada 2012

Nasza dzielnia / Our neighbourhood


Mieszkamy w okolicy zwanej Badda, bardzo blisko Ronda Gulshan One. Aby dojść do ronda trzeba przejść groblą na utworzoną na jeziorze Gulshan.

We live in the Badda area very close to Gulshan One Circle. But to get to the circle frist we need to cross the dike on the Gulshan Lake.


Dhaka pełna jest zwierzaków, w tym bezdomnych psiaków. Ale w przeciwieństwie do np. Mauritiusa, rzadko widzi się tu głodne stworzenia.

Dhaka is full of animals, homeless dogs mostly. But unlike in for instance Maurutius they never seem to be hungry.


Na prawym brzegu grobli jest niewielki targ warzywny, gdzie przy użyciu rąk i kilku słów, które udało mi się zapamiętać prawie codziennie kupuję pomidory i inne warzywa, a S. nie znane mi wcześniej owoce, z których przygotowuje pyszne sałatki.

On the right side of the dike on Gulshan Lake is a small vegetable market where using my hands and a few words I managed to remember I buy tomatoes and other vegetables every day. And S. picks fruits that I have never tried before to prepare his delicious salads.




Jak to w tropikach - wszędzie wiszą kable. A w tle Gulshan One Circle i charakterystyczne dla byłych angielskich kolonii, piętrowe autobusy.

As usual in tropical countries - cables are hanging everywhere. In the background you can see Gulshan One Circle and characteristic for ex-Brittish colonies, double deck buses.


Podróżować można na wiele sposobów, szczególnie w obłędnych korkach Dhaki.

There are many ways to travel especially in the crazy traffic jams in Dhaka.


"Madame, rikshaw?" "Sister, sister, come!"


Gulshan to obok Banani jedna z najbardziej drogich i eleganckich dzielnic. Mieszkania w willach zwanych "Pałac Zachodni", "Zamek Bengalu", "Duma Gulshan" itp. są przestronne i pewnie droższe niż podobne metraże w centrum Warszawy.

Gulshan is alike Banani one of the poshest and most expensive districts. Apartaments in villas called "Western Palace", "Bengal Castle", "Gulshan Pride" etc. are spacious and probably more expensive than same living area in the center of Warsaw.


Most na jeziorze Banani.

Bridge on the Banani Lake.


Niektóre budynki w Dhace, szczególnie w pełnym słońcu, wyglądają naprawdę pięknie.

Some buildings in Dhaka, especially in the full sun look really pretty.


Co nie oznacza, że wszystkie te eleganckie bloki nie sąsiadują z ruderami biedoty.

Which does not mean that these elegant, modern buildings are not surrounded by slums.


Malowidła na rikszach należy chyba uznać za bengalską wersję sztuki ulicy...

Rikshaw paintings shall probably be qualified as Bengali vershion of street art...


Z daleka woda w jeziorze Banani wydaje się być taka czysta...

From the distance the water in Banani Lake seems to be so clean...


To i poniższe dwa zdjęcia przedstawiają dość charakterystyczny dla Bangladeszu styl upiększania... I ciężko tu mówić o kiczu, bo to by było bardzo europejskie podejście do piękna.

This and following two pictures show quite characteristic for Bangladesh style of beautification... And it's hard to talk about "kitsch" because that would be very European way of thinking about beauty.







Widok z mostu na jeziorze Banani.

The view from Banani Lake Bridge.


Kup pan owocka!

Buy the fruit!


Zwierzęta odpoczywające na środku ulicy zdają się jeszcze mniej niż ludzie przejmować tłokiem i hałasem.

Animals seem to be even less considered about the jams and noise than people and they calmly rest in the middle of streets.


Rondo Gulshan One.

Gulshan One Circle.

środa, 7 listopada 2012

Dziewczyna z tatuażami / A girl with the artistic tatoos



Nie jestem wielką miłośniczką malowania ciała (no chyba że jest to element performansu). Myślałam kiedyś o tatuażu jako formie kroniki wypisanej na moim ciele, ale i ten pomysł zarzuciłam – cholera wie, czy za parę lat by mi się to nie znudziło, a myśl o długotrwałym i bolesnym usuwaniu śladów starych pomysłów odrzuca mnie kompletnie.
Niemniej jednak postanowiłam spróbować tego uczucia chociaż na krótki moment i zobaczyć siebie wymalowaną henną. A. zabrała mnie do domu siostry swojej przyjaciółki, której szesnastoletnia córka pokrywa malowidłami dłonie i stopy wszystkich, którzy tego chcą, a nawet tych, którzy wcale nie mają na to ochoty. Ona po prostu to kocha.


Kiedy patrzyłam, jak fragment po fragmencie małe wzroki łączą się w efektowną całość, byłam zafascynowana. Tasfia malowała najpierw każdy palec osobno, tworzyła fragmenty wzoru na różnych częściach dłoni, by potem zgrabnymi ruchami połączyć wszystko w jeden obraz. Jej wyobraźnia zdaje się nie mieć ograniczeń, śmiało łącząc geometryczną prostotę z wysublimowanymi, kwiatowymi wykończeniami.
Ozdobiła moje dłonie, stopy, przedramiona, a nawet kark. Gdyby nie fakt, że znajdujemy się w Bangladeszu, a Tasfia ma ledwie szesnaście lat, to rozebrałabym się przed nią mówiąc „wybierz sobie fragment mojego ciała, albo ozdób całość”. I nie chodziło wyłącznie o to, jak ja będę później wyglądać – samo obserwowanie tego procesu wciąga. Patrzenie, jak ciało centymetr po centymetrze jest pokrywane brązowymi szlaczkami, liniami. Ozdabianie mnie zajęło trzy godziny. Tasfia cierpliwie nakładała hennę i nie chciała ani chwili przerwy. Bawiła się równie dobrze, jak ja.


Później pokazała nam jej inne prace – rysunki, obrazy, szkice. Jest oczywiste, że ma talent. Kopiuje wiernie, idealnie. Może z czasem rozwinie własny styl.
Mniej przyjemna jest druga część procesu – ciało powinno pozostać pokryte henną przez całą noc. Stwardniałe kawałki farby odpadają z niego przez cały czas, tworzą wokół powłokę czekolado podobnego pyłu. Drapią i kłują. Musiałam zdrapać wszystko wcześniej, bo S. nie chciał mnie wpuścić do łóżka. Ale przynajmniej wewnętrzna część dłoni zabarwiła się na ciemno brązowy kolor, co według bengalskiej tradycji oznacza, że będę miała bardzo kochającego męża. Pokażcie mi tego naiwniaka…


Jeżeli będziecie kiedyś w Dhace i zamarzą Wam się „tatuaże” z henny – napiszcie do Tasfii. Jej adres e-mail to: wiztas@gmail.com. Jak będziecie mieli szczęście, to może zechce i Was ozdobić – i pamiętajcie – nie negocjujcie ceny, bo jej umiejętności warte są każdych pieniędzy.
WSZYSTKIE ZDJĘCIA ZROBIŁA A., BO JA NIE MOGŁAM RUSZYĆ PALCEM...
Zdjęcia w poście Wszystko... (1) też przedstawiają tatuaże wykonane przez Tasfię.



I am not a big fan of body painting (unless it is a part of performance). But I had once this thought of having a tattoo which would be a private chronicle written on my body. I gave it up though – who knows if in a few years I wouldn’t be sick and tired with it. And an idea of long and painful process of removing leftovers of old ideas puts me off completely.
Nonetheless I’ve decided to try this feeling even if just for a short period of time and see myself painted with henna. A. took me to the house of her friend’s sister whose sixteen years old daughter paints hands and feet of all the people who lets her and even of those who are reluctant. She simply loves it.
When I was watching how piece after piece little patterns are being joined into picturesque unity I was overwhelmed. Tasfia painted each finger separately, created small fragments of pattern to join them in one painting by fast moves of her deft fingers. Her imagination seemed limitless. She resolutely bound geometrical simplicity with sublime, flowery endings.


She decorated my hands, feet, arms and back of the neck. If it wasn’t for the fact that we are in Bangladesh plus Tasfia is only sixteen, I would have got naked in front of her saying “choose whichever part of my body you like or even decorate it all”. And it wasn’t only about the way I would look afterwards – just simple observation of this process was involving. Looking how the body is being covered one centimeter after the other with lines and circles. Decoration took three hours. Tasfia patiently applied henna and didn’t want to stop even for a short brake. She had as much fun as I did.
Later she showed us other of her works – drawings, paintings, sketches. It’s obvious that she has a gift. She copies in an ideal way. Maybe with time she will develop her own style.


The only less fascinating part of the process comes later – body shall be covered with henna all night long. Hard pieces of paint peel off all the time creating a chocolate-like coating everywhere around. They itch and irritate. And I had to scratch everything of earlier than I was supposed to because S. didn’t want to let me into bed. But at least the inner side of my hands were covered with deep brown color which according to Bengali tradition means that I will have a very loving husband. No show me this naive man…
So if you are ever to come to Dhaka and dream of henna “tattoos” – wrote to Tasfia. Her e-mail address is: wiztas@gmail.com. If you get lucky she might want to decorate your skin as well. And remember – do not negotiate the price because her skills are worth all the money. 
ALL PICTURES BY A. - I COULDN'T MOVE A FINGER!
Pictures in the post "All that you would like... (1)" also show tatoos made by Tasfia. 


sobota, 3 listopada 2012

Ponir



Ponir to moje ulubione słowo w języku bengalskim. Nie ze względu na jego wyjątkowe brzmienie, czy inne trudne do pojęcia piękno. To słowo oznacza SER – a dokładniej miejscowy, specjalny rodzaj sera, który smakiem i konsystencją przypomina polski bunc (i którego nie należy mylić z indyjskim serem paneer). Jest absolutnie pyszny, mimo iż często za słony.
Większość osób, które spędziły ze mną wystarczającą ilość czasu, aby choćby w minimalnym stopniu zobaczyć moje przyzwyczajenia żywieniowe wie, że dla mnie dzień bez sera to dzień stracony. Największą moją bolączką na oceanie był nie brak ludzi, rozmów, czy witamin, tylko sera. Brak sera doskwierał mi też w Dhace od momentu, kiedy skończyło się Eid – w sklepach nie było jeszcze nowych dostaw i cały ser mi wyjedli. O ja nieszczęsna… Mogłam się skusić na sery topione ze słoiczka, mogłam kupić serki „Krówka Śmieszka” (albo Nutellę z polskimi napisami i zdjęciem Jerzego Dudka na etykiecie…), ale zakup nie byłby wart swojej ceny.
Z serem wiąże się jednak ciekawa historia – historia zakupów. Pierwszy raz spróbowałam ponir u mamy S. Potem S. kupił go więcej podczas zakupów spożywczych. Tym razem na polowanie wyruszyłam sama. Nasz ulubiony sklep na rondzie Gulshan One Cirlce, Almas, gdzie ceny są stałe i nie zmieniają się ze względu na kolor skóry niestety świeżej dostawy jeszcze po Eid nie otrzymał. Poszłam na Gulshan One Market (po drugiej stronie ulicy zaraz za budynkami). I zapłaciłam za ser o dobrych kilka złotych więcej (kilkadziesiąt taka). Na bazarku kupowałam też pieczywo i strasznie się dziwiłam, że ledwie pół bochenka pieczywa tostowego (tak, niestety jest słodkie) kosztuje cztery złote (100 taka) aż do momentu, gdy upolowałam chleb w Almas, gdzie okazało się, że chleb kosztuje 30 taka… Tak więc mili cudzoziemcy w Bagladeszu – jeśli idziecie na bazar na zakupy, idźcie z Bengalczykiem żeby powiedział Wam kiedy robicie z siebie idiotów…
Ser poza tym jadłam w Bangladeszu wyłącznie na pizzy (o dziwo w stylu europejskim, nie bengalskim)i… Frytkach Bolognese… Jednym z najzabawniejszych bowiem Bengalskich wynalazków są frytki z sosem do spaghetti. Dostaniecie to dziwo w każdej knajpie, w której serwują frytki – i trzeba przyznać – będzie Wam smakowało.


Ponir is my favorite Bangla word. Not because of it’s amazing sound or any other unclear beauty. This word means CHEESE – or to be more precise – unique, local white cheese which flavor and texture reminds me of polish bunc (and which shall not be mistaken with Indian paneer). It’s absolutely delicious although sometimes a bit too salty.
Most of the pe ople who Has spent enough time with me to Get to know my heating habits know that for me a day without cheese is a lost one. My biggest pain in the ass while sailing the oceans was not the lack of people , conversations or vitamins but cheese. And so the lack of cheese has also been noticeable in Dhaka since the end of Eid – shops have not received fresh deliveries and all the cheese was gone. Oh, poor me… I could by spread cheese in jars or “Krowa Śmieszka” (or for that matter – also Nutella produced in Poland with a picture of Polish soccer player on the ethiquete…) but they would not be worth their price.
But there goes a funny story connected with cheese – the story of shopping. First time I got to try ponir was at S.’s Mom place. Then S. bought it for me when we were shopping for groceries. But this time I decided to hunt it on my own. Unfortunately our favorite shop Almas in Gulshan One Circle still did not get it so I went to Gulshan One Market (located on the other side of the street just behind the buildings). And I paid several dozen takas more than I was supposed to. I also bought bread on the market and imagine my surprise when I got to know that half a loaf of toast bread (unfortunately – sweet one is the only kind they have) costs around one euro. Soon after I learned in Almas that I should have paid one third if that price. So… my dear foreigners in Bangladesh – if you go shopping make sure you go with a fellow Bangladeshi who will tell you when you are making fools of yourselves.
Apart from that I ate cheese in Bangladesh only on the top of a pizza (surprisingly European not Bengali style)… and  Bolognese French Fries. Because one of the funniest Bengali inventions is French fries with spaghetti sauce. You can get this tidbit in every place where French fries are served and trust me – you will like it.