środa, 24 marca 2010

Nowa praca

W grudniu czytałam horoskopy na ten rok. Miał być kolejnym rokiem podboju świata, pełnego portfela i szalonej miłości. W grudniu tego roku już nie będę czytała horoskopów.

"pani słucha..."
"a jeśli przeliczę te minuty..."
"ale wy tam czytać nie umiecie?!..."
"ale pani słucha..."
"a proszę mi powiedzieć, jaka jest najnowsza oferta?..."
"ale dlaczego ja tyle płacę?..."
"pani kłamie..."
"ale pani słucha..."
"widzę, że się nie dogadamy..."
"proszę poczekać, bo mnie tu pani zastrzeliła..."
"ale pani słucha..."

kiedy zamykam oczy wszystkie głosy zlewają się w jeden monotonny szum, brzmi to jak pieśni śpiewane chóralnie na pielgrzymce przez szczekaczkę

potem próbuję zasnąć

a rano jest kac kupa i po południu nerwo-sraczka

piątek, 19 marca 2010

Kobiece regaty dookoła świata - cz.4 i ostatnia.

A zatytułowana "Przyjaźnie". Niestety nie mam zdjęć wszystkich osób z tego rejsu, które wciąż pamiętam... W takich chwilach człowiek nie myśli o tym, że za jakiś czas najważniejsze staną się zacierające się w pamięci twarze osób, które w parę minut potrafiły przewrócić nasz świat do góry nogami...
Na końcu umieściłam listę wykorzystanych utworów.

poniedziałek, 15 marca 2010

Kobiece regaty dookoła świata - cz.2

Australia - Cocos Keeling Islands, Chagos Archipelago (British Indian Ocean Teritory) - Mauritius - Republika Południowej Afryki

niedziela, 14 marca 2010

Kobiece regaty dookoła świata - cz.1

Zgodnie z obietnicą - prezentacja z Kolosów w kolejnych fragmentach. Trasę sobie darowałam. W razie wu, można sprawdzić na www.mantra28.pl.

piątek, 5 marca 2010

Wywiad z Claudią Cadelo

Troszkę trzeba było czekać, ale wreszcie się ukazał na stronie "Solidarni z Kubą":
http://www.solidarnizkuba.pl/artykuly,prasa,blogosferanakubie
Debiut mojego pseudonimu literackiego... :D
A poniżej przytaczam cały wywiad, ze zdjęciem, a właściwie kadrem z filmiku, który wtedy z Kasią nagrałyśmy kamerą Claudii:























Jadwiga Aleksandrape: Na początek chciałam cię zapytać kim jest Claudia Cadelo poza byciem blogerką? Co studiowałaś, gdzie pracujesz?

Studiowałam księgowość i następnie przez dwa lata pracowałam jako księgowa w Ministerstwie Edukacji oraz w zakładzie fryzjerskim. To była totalna porażka. Oba te miejsca należą do rządu, więc zawsze były problemy z pieniędzmi, a rachunki nigdy się nie zgadzały - zupełne wariactwo. Po dwóch latach więc, gdy tylko zakończyłam swoją służbę publiczną, skończyłam też z pracą księgowej. Rozpoczęłam naukę języka francuskiego i obecnie jestem lektorką. Pracuję prywatnie dla francuskiej firmy w Hawanie.

j.a.: Jesteś zadowolona z tego, że pracujesz prywatnie, czy może jednak lepiej byłoby pracować w szkole publicznej?

Prywatnie zarabia się o wiele więcej, zdecydowanie.

j.a.: To duża różnica? Nie mam na myśli konkretnych sum, raczej przełożenie.

Tak, to o… 10 tysięcy razy więcej? Nie wiem… Dużo więcej. (śmiech)

j.a.: A wiesz może dlaczego tak wielu ludzi w tym kraju przedstawia się jako nauczyciele? Gdy podróżując po Kubie spotykasz kogoś na ulicy, obojętne którego miasta, zazwyczaj dowiadujesz się, że jest nauczycielem tego, czy owego. Czy to popularny zawód?

Nie wiem szczerze mówiąc… Nie spotkałam się z tym.

j.a.: Skąd wziął się pomysł na bloga, czy sama nagle odczułaś taką potrzebę, czy raczej ktoś Ci podpowiedział, że to dobry pomysł?

Ja nawet nie wiedziałam, czym właściwie jest blog, gdy postanowiłam zacząć pisanie własnego. Oczywiście miałam na ten temat pewne wyobrażenie, rozumiałam sam koncept, ale nigdy żadnego nie widziałam.

W sierpniu 2008 roku Gorki, lider Porno Para Ricardo, trafił do więzienia na podstawie „domniemania winności”, które oznacza, że nawet jeżeli nic nie zrobiłaś, kubański rząd może cię aresztować, ponieważ stanowisz potencjalne zagrożenie. Tak więc Gorki został osadzony w więzieniu. Normalnie na podstawie takiego oskarżenia można zostać skazanym na odsiadkę od roku do czterech lat. W tej sytuacji postanowiliśmy[1] zadzwonić do Yoani. Powiedziałam jej, co się dzieje i ona opisała całą sytuację na swoim blogu. Ja w tym czasie napisałam tysiące maili, codziennie wysyłałam jakieś wiadomości do przyjaciół i znajomych, również za granicę, wyrażających moje poparcie i prośbę o to samo. Wielu przyjaciół tu, w Hawanie okazało w tym momencie wielką solidarność, w szczególności jedna osoba - kolega, który miał dostęp do Internetu i pozwolił mi spędzić przy komputerze tyle czasu, ile uznałam za stosowne. Po czterech dniach odbył się proces. Gorki zamiast na cztery lata został skazany na karę grzywny w wysokości 600 peso, a różnica między czterema latami a 600 peso jest zasadnicza. To był moment, w którym zdałam sobie sprawę, że jeżeli uda się zebrać grupę ludzi, którzy chcą tego samego, można wywrzeć pewną presję na rząd. Jeżeli zaczniesz krzyczeć tak, aby ludzie za granicą cię usłyszeli i ludzie wewnątrz kraju postanowili się dołączyć, masz możliwość wywierania nacisku. Byłam bardzo poruszona wydarzeniami tych czterech dni. W tym krótkim okresie w moim życiu wydarzyło się bardzo wiele. Pierwszego dnia poznałam wreszcie Yoani, bo wcześniej widziałam ją tylko z daleka i rozmawiałam z nią raz przez telefon. Już trzeciego dnia poszłyśmy razem z Ciro na koncert, który akurat odbywał się w Hawanie, z wielkim plakatem, na którym napisaliśmy po prostu „Gorki”. Jednak zanim zdążyliśmy go rozwinąć, policjanci w cywilnych ubraniach już nas otoczyli i zaatakowali. To były bardzo trudne chwile. Ciro został zabrany przez policję, nas poturbowali, bardzo to przeżyłam. Kolejnego dnia był proces i zrozumiałam, że od tej chwili moje życie już nigdy nie będzie takie samo. Skoro mogę wywierać nacisk na rząd, to powinnam to robić. I postanowiłam zacząć pisać bloga. Na początku było ciężko, bo jak już mówiłam, nie widziałam nigdy bloga w wersji on-line. Pomogłam Yoani przetłumaczyć kilka początkowych postów na francuski, bo brakowało tłumaczenia kilku wpisów, widziałam go w wersji roboczej, ale nigdy bezpośrednio ze strony otwartej w Internecie. I tak pierwszym blogiem, który zobaczyłam on-line był mój własny. Stwierdziłam, że jest bardzo brzydki (śmiech).

j.a.: Nie jest dziwne, że pierwszym blogiem, którego zobaczyłaś był twój własny, bo przecież Kuba jest krajem o najniższym dostępie do Internetu na zachodniej półkuli. Według statystyk zaledwie dwa procent społeczeństwa ma dostęp do sieci.

W tej chwili rząd twierdzi, że jest to dziesięć procent. Ale oni liczą ludzi, którzy mają dostęp wyłącznie do poczty elektronicznej. Ewentualnie tych, którzy mają dostęp do sieci krajowej, ale nie do Internetu jako takiego. Więc to dziesięć procent, to jednak spore przekłamanie. Niemniej jednak sądzę, że dwa procent to też już nie jest właściwa liczba. Te dwa procent to mogą być ludzie, którzy z Internetem łączą się legalnie. A większość osób korzysta z niego nielegalnie. Co z kolei powoduje, że odsetek ludzi korzystających z sieci jest niemożliwy do policzenia.

j.a.: Skoro dostęp do sieci jest tak utrudniony, jak udaje Ci się publikować posty – czasami jest ich przecież nawet kilka tygodniowo?

Zazwyczaj korzystam z pomocy osoby, która mieszka poza Kubą. Jeśli nie mam szansy połączenia się z Internetem, co zdarza się bardzo często, przygotowuję post w wersji off-line – tekst, zdjęcia, wszystko opatruję odpowiednią datą i tytułem i wysyłam za pomocą poczty elektronicznej. Kiedy indziej z kolei próbuję korzystać z dostępu do sieci w hotelach. Sądzę też, że jeżeli masz dostęp do Internetu przez cały czas, nie zdajesz sobie nawet sprawy, w jak trudnych warunkach można tworzyć posty na bloga. To cały skomplikowany i ciekawy system. Możesz je wysyłać na stronę z kont poczty elektronicznej – własnych lub cudzych, ale nawet z tych stworzonych na potrzeby sieci krajowej. Możesz przygotować kilka postów wcześniej i potem opublikować je hurtem prosto na swojej stronie. Albo korzystać z pomocy osób trzecich. Możliwości są różne, raz korzystasz z jednej, raz z drugiej, ale zaskakujące jest, jak wiele człowiek ma pomysłów, kiedy nie jest w stanie zrobić czegoś ot tak, po prostu.

j.a.: Skoro już mówimy o Twoim blogu, to powiedz mi co jest głównym obiektem Twojego zainteresowania jako blogerki, o czym piszesz przede wszystkim i co uważasz za najważniejsze?

Chcę opowiadać przede wszystkim o aktualnej, kubańskiej rzeczywistości. Czasem przedstawiam swoje opinie, czy też „refleksje”, chociaż bardzo nie lubię tego słowa, dotyczące stricte polityki. Piszę o historiach ludzi, których znam. Czasem na moim blogu publikuję też teksty innych osób. W szczególności dwóch. Jedna z nich woli pozostać anonimowa i pisze pod pseudonimem. Druga to Ciro. Ciro pisze zabawne opowiadania, w cyklu zatytułowanym „Ciro vs Urząd Bezpieczeństwa”. Te opowiadania to chyba moja ulubiona część tego bloga (śmiech).

j.a.: W nagłówku swojego bloga używasz fotokopii własnego dowodu osobistego. Czym jest to podyktowane?

CC: Powodów dla których postanowiłam wylegitymować się w sieci było kilka. Przede wszystkim byłam zupełnie pewna, że rząd i tak wie, kim jestem. Więc skoro oni wiedzą, to wszyscy mogą wiedzieć. Bo jeśli miałabym się ukrywać, to musiałabym się ukrywać właśnie przed rządem. A skoro to i tak było niemożliwe, to po co w ogóle miałam próbować? Drugim powodem było to, że nie chciałam tworzyć profilu swojej osoby, uznałam, że opis bloga jest wystarczający, ale przecież musiałam się w jakiś sposób przedstawić ewentualnym czytelnikom. A poza tym był to moment, w którym wszyscy korzystali w jakiś sposób ze swoich dowodów osobistych, to była taka moda w naszym środowisku. Lia, blogerka z Hawany umieściła swój dowód na blogu, Yoani zrobiła to samo, a chłopaki z Porno Para Ricardo nadrukowali kserokopie swoich dowodów na okładkę najnowszej płyty. Uznałam to za świetny pomysł, to było jak wyznanie „nie będziemy się ukrywać”.

j.a.: Mówisz, że postanowiliście się ujawnić, czy to oznacza, że ukrycie się byłoby prostszym rozwiązaniem? Czy pisanie bloga o kubańskiej rzeczywistości może być niebezpieczne?

Jasne, że może być niebezpieczne. Nie wiem, jaki jest najwyższy poziom ryzyka, które człowiek może podjąć. Ale czułam, że się narażam. Kiedyś dzwoniono do mnie z policji z ostrzeżeniem. Trzykrotnie odmawiano mi dostępu do różnych wydarzeń kulturalnych – za trzecim razem uznałam to już za sytuację powtarzalną. Takie rzeczy powodują, że czujesz się odseparowany od tzw. normalności. Ale najdziwniejsze jest to, że ludzie zaczynają się ciebie obawiać. Bardziej odczuwasz chyba ich strach niż rzeczywiste zagrożenia, czy utrudnienia. Nie zostałam nigdy poddana represjom, w pełnym tego słowa znaczeniu, ale czuję, że ludzie z mojego otoczenia są wręcz pewni, że w końcu tak się stanie, że mnie „dopadną”. Moi znajomi boją się bardziej ode mnie i obawiają się mnie, kontaktów ze mną itd. To dziwne i nieprzyjemne uczucie.

j.a.: A co powoduje, że Ty się boisz mniej? Skąd ta wytrwałość działaniu?

Bałam się bardzo. Bałam się na początku – przez te cztery dni, kiedy Gorki był w areszcie, a my, jego znajomi rozsyłaliśmy po świecie wiadomości o jego zatrzymaniu. Kiedy szliśmy na koncert z plakatem, kiedy Ciro też został zatrzymany. Pamiętam, że którejś nocy bałam się tak bardzo, że jak położyliśmy się spać, to cała się trzęsłam i to na tyle, że moje ciało aż podskakiwało na łóżku. Myślę, że to był taki punkt kulminacyjny. Bałam się już tak bardzo, że bardziej nie można. I od tego czasu mój strach zaczął jakby opadać. Nie byłam już w stanie bać się bardziej i dłużej.

j.a.: Wasza akcja tamtego sierpnia rzeczywiście odniosła skutek. Cały świat pisał o zatrzymaniu Gorkiego, zareagowała nawet administracja USA. A jaki wpływ udało się Wam wywrzeć na kubańskie społeczeństwo – rząd Gorkiego wypuścił, ale czy sądzisz, że miało to wpływ na świadomość ludzi w kraju?

Myślę, że najważniejsze jest, jaki skutek odniosła w naszych relacjach z rządem. Coś się zmieniło. Myślę, że rządzący zdali sobie sprawę z faktu, że nie żyjemy już w latach sześćdziesiątych. Że istnieje międzynarodowa opinia, która obserwuje życie przeciętnego Kubańczyka na tej wyspie i że oni muszą się z tą opinią liczyć. A przede wszystkim chyba zdali sobie sprawę z tego, że nie są nietykalni. Że ludzie na tej wyspie mogą wywierać na nich też naciski od środka. Myślę też, że zdali sobie sprawę z tego jak wielką siłę daje społeczeństwu wolny przepływ informacji. Co też na pewno jest przyczyną tego, że nieprędko stworzą obywatelom możliwość wolnego dostępu do Internetu. Bo to jest zbyt potężna broń. Co się tyczy natomiast pozostałych ludzi, to niestety nie mogliśmy jakoś konkretnie na nich wpłynąć, bo nie mieli dostępu do informacji o tym, co się działo. Jak nie masz Internetu, to się nie dowiesz.

j.a.: W jaki więc sposób próbujesz dotrzeć do zwykłych ludzi w tym kraju? Tych, którzy nie mają dostępu do sieci i nie mogą przeczytać „octavo cerco”?

Wraz z innymi blogerami dokonujemy selekcji tekstów z różnych blogów i drukujemy magazyn zatytułowany „Voces Cuabanas”. Poza tym wypalamy płyty CD z blogami w wersji off-line. To jest dość zabawne, bo w tym celu używamy programu Dreamweaver, który jest programem dość starym i służy do konstruowania stron internetowych. My używamy go natomiast do ich dekonstruowania, czyli dokładnie w przeciwnym kierunku. Myślę, że nikt poza nami nigdy nie używał go w taki sposób (śmiech). Natomiast wracając do naszego magazynu – drukujemy niewiele kopii, to wszystko jest przygotowywane w domu, więc ukazuje się może dwadzieścia egzemplarzy każdego numeru. Ale wybrane teksty nagrywamy też w postaci pliku PDF i rozprowadzamy na „memory flash”, czy w jakikolwiek inny sposób. Kopii drukowanych jest tak mało, ponieważ pisanie na Kubie nie jest nielegalne, ale już wydawanie magazynu owszem i za to można pójść siedzieć.

j.a.: Czy zdarza Wam się wychodzić na ulicę i głosić swoje poglądy głośno? Czy organizujecie jakieś happeningi?

Owszem, zdarza nam się wychodzić na ulicę, ale nie jest to częste. Przede wszystkim nie tworzymy żadnego rodzaju grupy, czy organizacji. Więc zdarza się, że część osób postanawia zrobić coś na kształt manifestacji, ale nie wszyscy się dołączają. Ja staram się zawsze dołączyć, bo to lubię. Ale może się okazać, że przyjdziesz na jakiś happening i będziesz tam sama. Na Kubie nie ma solidarności. Jakaś grupka coś zrobi, uda się albo i nie, po czym kolejni mówią, że też zrobią coś takiego, ale brakuje współpracy, daleko nam do zorganizowania. Poza tym jest to niebezpieczne, bo często kończy się fizycznymi atakami ze strony nieumundurowanych policjantów. No i przez to, że jest nas zazwyczaj tak niewiele, to mamy niewielką siłę przebicia. Więc w efekcie nic się nie zmienia. Świat nie będzie się oglądał na kilka osób. Kubańczycy też. Ktoś cię pobije i nie będzie to miało żadnych konsekwencji. A osobiście muszę przyznać, że nie jest moim celem stać się ofiarą pobicia. Więc jeśli już wychodzę na ulicę, to tylko w ważnych sprawach, które naprawdę są obiektem mojego zainteresowania. Najczęściej są to happeningi dotyczące dostępu do Internetu, bo istnieję w tej wirtualnej rzeczywistości i uważam, że mam prawo tam być i o to będę się zawsze kłócić. Tak jak jakiś czas temu, gdy magazyn Temas zorganizował dyskusję na temat Internetu w kawiarni Fresa y Chocolate. Poszłam tam, mimo że wiedziałam, że mnie nie wpuszczą. Chociaż miałam jeszcze nadzieję, nie byłam pewna. Ale poszłam przede wszystkim dlatego, że wiedziałam, że tam nie zostanę pobita. Co innego w kwestiach tak ważnych, jak aresztowanie Gorkiego, o którym już mówiłam – wtedy idąc na koncert z plakatem z imieniem Gorkiego wiedziałam, że oberwę. Może tylko nie spodziewałam się, że aż tak mocno. Tak więc owszem, wychodzę, ale tylko, kiedy jest to naprawdę ważne. Bo ciężko zobaczyć sens w manifestacji, o której wiesz, że i tak zobaczysz tam tylko pięć tych samych twarzy, co zawsze.

j.a.: A czy rozmawiasz otwarcie z ludźmi, których nie znasz, czy prezentujesz swoje poglądy każdemu?

Tak, jak najbardziej. Jak choćby z tymi płytami CD, choć teraz już najczęściej wypalamy DVD, bo zrobiło się tego naprawdę sporo. W zeszłym miesiącu rozdałam 150 płyt. Czasami chodzę po prostu w miejsca, w których gromadzą się młodzi ludzie i wręczam im te płyty. To jest mój cel – rozprowadzanie informacji. I muszę przyznać, ze jak na nasze warunki, informacja w wersji elektronicznej rozchodzi się naprawdę szybko. Dużo szybciej niż cokolwiek na papierze.

j.a.: Wróćmy do Twojego bloga. Posty przez Ciebie publikowane są najczęściej bardzo pesymistyczne. Tymczasem turyści, którzy przyjeżdżają tu na wakacje odbierają Kubę jako kraj, może i komunistyczny, ale za to pełen rozśpiewanych, roztańczonych i roześmianych ludzi. Dlaczego Ty też nie chcesz tańczyć i śpiewać?

Wyobrażam to sobie tak – jeśli ktoś przyjeżdża do kraju, o którym nic nie wie, najczęściej jest w stanie obejrzeć go jedynie powierzchownie. Większość ludzi jeździ do Viñales, czy Varadero, a w Hawanie zwiedza tylko centrum i starówkę, gdzie spotykają uśmiechniętych i przyjaznych autochtonów. Jasne, że Kubańczycy są uśmiechnięci i przyjaźni, bo chcą wyciągnąć z turystów pieniądze. Poza tym w ogóle ludzie w tym kraju są mili, jesteśmy w sumie naprawdę sympatycznym narodem i to w naturalny, niewymuszony sposób. Jednak w ciągu kilku ostatnich lat nawet w Hawanie można zobaczyć, że nastroje ulegają zmianie. Sytuacja jest coraz cięższa i ludzie stają się przygnębieni. Ale na pewno nie będą tego chcieli okazywać przed turystami. Więc jeżeli przybysz z zagranicy pojedzie tylko w najpopularniejsze miejsca, to zobaczy wyłącznie uśmiechy i zadowolenie. Ale przecież nie taka jest prawdziwa Kuba.

j.a.: Więc jakim miejscem jest prawdziwa Kuba?

Bardzo smutnym. Zresztą jak może być inaczej, skoro ludzie zarabiają 15 CUC miesięcznie i mają z tego przeżyć? Zaczynają się kradzieże, trzeba się uśmiechać do turystów, kombinować na różne, nielegalne sposoby. Ludzie w tym kraju mają podwójną moralność. Jedną na użytek prywatny, a drugą na użytek państwowy – żeby utrzymać pracę donoszą na innych, są skorumpowani i sami korumpują innych. Najprostszy przykład – szpital - kiedy tam trafiasz to traktują cię jak gówno, nie ma lekarstw ani żadnej opieki. Jak zapłacisz, to potraktują cię trochę lepiej, ale też nie „dobrze”, a lekarstw i tak nie wyczarują. Prawdziwa Kuba jest poza strefą CUC, jest w świecie waluty narodowej. Chciałam jednak dodać, że zmiana sytuacji ekonomicznej w tym kraju nie jest moim nadrzędnym celem i nie po to piszę bloga. To zajmie lata, bo kraj jest zupełnie wyniszczony. Więc kiedy mówię o zmianach, jakich pragnę, nie mam na myśli zagadnień ekonomicznych, tylko politykę tego kraju. Bo nawet jeśli wydarzyłby się cud i zaczęlibyśmy nagle zarabiać nie piętnaście, a pięćset CUC, to chociaż wszystkim żyłoby się lepiej, ja nadal krzyczałabym, że chcę zmian. Bo nie jest jedynym moim prawem więcej zarabiać, mam też inne prawa. Mam prawo podróżować, mieć własne zdanie w kwestiach politycznych i mam prawo nie zgadzać się z rządem.

j.a.: Wspomniałaś o podróżach, wiem, że byłaś kiedyś za granicą, jak się czułaś w innym kraju?

Byłam na Gwadelupie, to wyspa, jak Kuba. I może przez to strasznie za Kubą tęskniłam (śmiech). Chciałam jak najszybciej wrócić. Ale udało mi się sporo rzeczy zaobserwować – Gwadelupa to kraj rozwinięty, dobrze prosperujący. I co mi się podobało, to to, że ludzie, gdy mają pieniądze, mogą robić wiele dobrego. Żyją tam jakoś piękniej. Ale i tak tęskniłam bardzo – bo mimo wszystko lubię swój kraj i tutejszych ludzi.

j.a.: Więc nie należysz do osób, które chciałyby Kubę opuścić?

Chciałabym podróżować. Na Gwadelupie byłam w sumie 15 dni, to za mało, żebym mogłam się nazwać podróżniczką. A chciałabym podróżować, żeby wiedzieć jak życie może wyglądać gdzie indziej. Żeby się uczyć. Chciałabym móc gdzieś pomieszkać, na przykład przez pół roku. Ale nie wyobrażam sobie sytuacji, w której miałabym nie wrócić do kraju. Chcę mieszkać na Kubie. Niestety system tu jest taki, że jeżeli wyjeżdżasz na dłużej, to już nie wracasz, ewentualnie przyjeżdżasz na wakacje. To mnie nie interesuje – nie chcę wracać do własnego kraju na wakacje, chcę tu mieszkać i do innych miejsc jeździć na wakacje.

j.a.: A nie byłoby jednak łatwiej mieszkać gdzie indziej?

Ale ja naprawdę nie chcę mieszkać gdzie indziej. Zmiany przecież muszą kiedyś nadejść. Może jestem trochę pesymistką i nie wierzę, że to się stanie szybko, ale jednak wiem, że stać się musi.

j.a.: A czy masz poczucie, że tym, co robisz możesz rzeczywiście te wyczekiwane zmiany przyspieszyć?

Tylko tym, co robię ja, jako jednostka, na pewno nie. Chociaż bloga tak naprawdę piszę przede wszystkim dla siebie – bo wtedy czuję się lepiej sama ze sobą i mam wrażenie, że nie żyję podwójnym życiem, jak wszyscy tutaj, co jest ogromną ulgą. Mimo to ruch blogerów rośnie, jest nas coraz więcej, a Yoani stała się osobą naprawdę ważną dla opinii międzynarodowej. Więc mogę dokładać swoją cegiełkę do budowania obrazu Kuby w sieci. Może nie mamy wielkiego wpływu na to, co się pisze w gazetach, ale na to, co dzieje się w Internecie, na pewno. Poza tym to nie tylko blogi – dzieje się więcej. Jest ruch raperów, ogólnie muzyków, powstają grupy performerów, z cienia wychodzi co raz więcej niezależnych pisarzy. To są jednostki, ale jeśli spojrzysz na nich ogółem, to zauważysz, że coś się dzieje, coś się zmienia, jeśli nie w polityce, to w świadomości ludzi.

j.a.: Wspomniałaś już, że na Twoim blogu publikują też inni. Uważasz, że fakt, że Ty robisz to cały czas jest dla nich zachętą?

Mam nadzieję. Nie wiem tego na pewno, ale wierzę, że tak. Walczę ze strachem. Przecież ja wciąż piszę i nic jeszcze mi się z tego powodu nie stało, przynajmniej nic poważnego. Można więc pisać, można też robić inne rzeczy. I trzeba przekonywać ludzi, że to możliwe. Bo ludzie są jak sparaliżowani, sądzą, że jak tylko się poruszą, to coś im się zaraz stanie. A nie jest aż tak. Piszę od ponad roku i wciąż tu jestem – we własnym domu i wszystko jest w porządku, nikt mnie nie bije za pisanie, nikt mnie nie wyzywa na ulicy. Czasami tylko zajrzy policja i zażąda ode mnie płyt CD. Poza tym mam porównanie – pomiędzy momentem, kiedy zaczynałam i teraźniejszością. Przyjaciele boją się coraz mniej, moje blogowanie stało się już rzeczą naturalną. Wszystko staje się prostsze.

j.a.: W zeszłym roku otrzymałaś ważną nagrodę za swój blog. Co to była za nagroda?

To był konkurs dla kubańskich blogerów, którego organizatorką była Yoani. Zdobyłam nagrodę dla najpopularniejszego bloga dzięki głosom, które oddali czytelnicy on-line i pierwszą nagrodę jury.

j.a.: Skoro został ustanowiony konkurs na najlepszy blog, to znaczy, że musi ich być sporo?

Jasne. Mamy nawet Akademię Blogerów, w której jestem nauczycielką. Uczę ludzi jak zarządzać własnym blogiem, co robić jako administrator strony i jak bloga założyć. To ciekawe doświadczenie, bo ja wcześniej niczego nie pisałam, no może popełniłam trzy, czy cztery okropne wierszyki, których na szczęście nikomu nie pokazałam. Aż tu nagle po podjęciu decyzji o założeniu bloga, publikowałam posty co 48 godzin. To było dość szalone. W takiej sytuacji człowiek potrzebuje pomocy, żeby nauczyć się pisać. Na początku masz problemy ze wszystkim – gramatyką, słownictwem, czy po prostu zorganizowaniem swoich myśli w przejrzysty tekst. Nie każdy jest pisarzem. A jest wiele osób, które chcą założyć bloga i nie mają pojęcia jak się za to zabrać, bo pisanie jest trudne. Nie czuję się pisarką, mam wrażenie, jakbym na chwilę pożyczyła sobie cudzy zawód. I wielu ludzi ma podobne odczucia. Po to powstała Akademia – żeby ludzie mogli się uczyć i przede wszystkim porównywać. Kiedy nie ma się dostępu do Internetu, jak ja na początku, to ciężko sobie to wszystko wyobrazić. Jak już mówiłam, zanim zaczęłam pisać widziałam tylko bloga Yoani w wersji off-line, więc poruszałam się po omacku. Dzięki Akademii przyszli blogerzy mogą czerpać z doświadczenia tych, którzy robili to już wcześniej. Poza tym mamy zajęcia poświęcone kulturze kubańskiej, pisarstwu, dziennikarstwu. Yoani prowadzi wykłady o prasie światowej. Urządzamy konferencje dla zainteresowanych. Akademia naprawdę się rozwija i to w dobrym kierunku. W tej chwili mamy już około trzydziestu studentów.

j.a.: Czy zajęcia odbywają się tylko w Hawanie?

W domu Yoani. Chociaż ona sama była już w Santiago de Cuba i Pinar del Rio w tym samym celu – uczenia blogowania. I w Pinar del Rio odniosła sukces – na miejscu wsparł ją Dagoberto Valdez, który jest założycielem społeczności obywatelskiej – i to sporej. I w tej chwili w Pinar jest spora liczba blogerów oraz ludzi sprawą zainteresowanych i jej oddanych. Ale niestety w Santiago nie poszło już tak dobrze. To miasto jest ostoją strachu przed reżimem, więc trudno jest tam zacząć działać. Niemniej jednak blogerska społeczność się rozwija i z kubańskiego punktu widzenia dzieje się to naprawdę szybko. W 2007 roku mieliśmy na Kubie dwoje blogerów, a obecnie, w roku 2009 jest już ponad szcześćdziesięciu – tych, którzy aktywnie się tym zajmują. Jak na Kubę to naprawdę olbrzymia liczba. Chociaż pewnie jak patrzy się na to z zewnątrz, to ciężko jest dostrzec ten przyrost, nie robi on tego samego wrażenia.

j.a.: Czyli jesteś optymistką w kwestii rozwoju tej społeczności?

Tak. I to nie tylko jeśli chodzi o blogerów. Mamy XXI wiek, nadchodzi dla nas czas informacji, ludzie są nią zainteresowani, chcą czytać. Wiele osób robi reportaże i rozprowadza je po kraju w formie elektronicznej. Informacja nie jest dostępna już tylko nielicznym, rozchodzi się po kraju. A dostęp do informacji to wolność, może nie pełna, ale już jakaś. I ludzi do tej wolności ciągnie. Tym bardziej, że tak duży dostęp, do jakiego udało nam się doprowadzić jest rzeczą zupełnie nową.

j.a.: Czy Claudia Cadelo zawsze ma o czym pisać? Jak widzisz przyszłość swojego bloga?
Wiesz, ja nie czuję się artystką (śmiech). Ja po prostu siadam i piszę. Nie czuję się natchniona siadając do komputera. Jakby to wytłumaczyć? Hmm… Wyobraź sobie, że masz pracę, którą naprawdę lubisz. Tak jest z pisaniem bloga. Ja to po prostu lubię. Nie szukam natchnienia. Czasami tylko czuję gniew, gdy wydarzy się coś, z czym się bardzo nie zgadzam. Wtedy post jest gniewny, bo ja jestem pełna gniewu. Ale nie piszę pod wpływem konkretnych inspiracji. W ogóle inspiracja to dziwne słowo, nie wiem jak to jest z tą inspiracją. Ale wiem, że nie zamierzam przestać i jestem pewna, że będę pisać dalej. Na pewno.