Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polska. Pokaż wszystkie posty

środa, 4 grudnia 2013

40/29


Urodziny minęły, czas leci, a ja nawet corocznej listy jeszcze nie opublikowałam. Ale tak się ostatnio składa, że na pisanie czasu nie ma, bo trzeba żyć. I w tym życiu do przeżycia jest więcej niż kiedykolwiek.
Rok temu, wcześnie rano, tudzież późno w noc, siedziałam na lotnisku w Singapurze, dokąd przyleciałam z Dhaki i czekałam, aż ruszy metro. Z głośników sączyły się w kółko irytujące dźwięki jednej i tej samej płyty z wyjątkowo sztucznymi, przesłodzonymi, elektronicznymi wersjami amerykańskich kolęd, które bardziej niż muzyką można by nazwać kompilacją paskudnych dzwonków telefonicznych.
Po Singapurze był Hong Kong. Macau. Minus pięć stopni w Pekinie. Powrót do kraju. Kilka ciężkich i niewesołych zimowych miesięcy. Wiatr w Dublinie. Wiosenna radość. Wygłupy z Zuźką w Tallinie. Chwilowe lenistwo. I od lipca – rollecoaster. Przyjechali moi Kubańczycy i wywrócili świat do góry nogami. Od lipca mam poczucie jakbym żyła na planie filmowym. Tylko scenariusz wciąż się zmienia , a ja dowiaduję się o tym jako ostatnia.



Pomogłam komuś zostać w Europie. Zajmuję się promocją dwóch zespołów. Poznałam w Warszawie więcej kubańskich opozycjonistów niż cztery lata temu w Hawanie. Przypomniałam sobie trochę hiszpańskiego, a ostatnio nawet odgrzebałam swój rosyjski. Zaangażowałam się w akcję pomocy Gorkiemu. Wkrótce po raz pierwszy mój artykuł ukaże się drukiem (i nie będzie to publikacja naukowa!). Poznaję mnóstwo wspaniałych ludzi. Szalałam w Brystolu (to dlatego spóźniłam się z urodzinowym postem). Zmarła moja babcia. Spotkałam starych znajomych ze szkoły średniej, którzy okazali mi się bardzo bliscy. Zaczęłam nowe studia. Prawie spłonęło nam mieszkanie. Z sąsiadką i wezwaną przez nią policją dobijałam się do jej mieszkania. Odkryłam, że Bydgoszcz jest całkiem przyjemnym miastem.
Nie nudzę się. Żyję. Chyba wreszcie pełnią życia. Tu, w Polsce. W Warszawie. Czegoś mi brak, czegoś mam w nadmiarze. Ale intensywność doznań wciąż wzrasta… Nie wiem czego sama sobie bym życzyła na ten ostatni rok przed trzydziestką. Moich planów podróżniczych już pewnie nie zrealizuję. Ale jestem pewna, że zrealizuję wiele rzeczy, których nigdy nie planowałam.
Jakiś czas temu ktoś mi powiedział, że nie odczuwa już potrzeby szukania odpowiedzi na pytanie o sens życia. Bo ten etap ma za sobą. Dla mnie to żaden etap. Każdy nowy dzień przynosi nową odpowiedź.



A oto lista:
1.Litwa
2.Łotwa
3.Finlandia
4.Szwecja
5.Norwegia
6.Dania
7.Niemcy
8.Czechy
9.Francja
10.Belgia
11.Holandia
12.Luksemburg
13.Hiszpania
14.Włochy
15.Słowenia
16.Słowacja
17.Węgry
18.USA
19.Kanada
20.Australia
21.Mauritius
22.RPA
23.Brazylia
24.Austria
25.Wielka Brytania
26.Wenezuela
27.St. Lucia
28.St. Vincent & Grenadines
29.Kuba
30.Rosja
31.Egipt
32.Ukraina
33.Rumunia
34.Mołdawia
35.Portugalia
36. Bangladesz
37. Singapur
38. Hong Kong / Macau (chińskie specjalne strefy ekonomiczne)
39. Irlandia
40. Estonia



My birthday has passed, time passes by and I haven’t even published my annual list yet. But so it happens lately that I have no time to write because I live. And I have more life to live now than ever.
A year ago, on the early morning or late at night I was seating in the airport in Singapore where I got from Dhaka and I was waiting for metro to start operating. The music coming from speakers was annoying – it was one record with kitsch and artificial, electronic versions of American Christmas Carols which resembled more of a terrible compilation of phone rings rather than music per se.
After Singapore there was Hong Kong. Macau. Minus five Celsius degrees in Beijing. Coming back to Poland. A few heavy and unhappy winter months. Wind in Dublin. Spring happiness. Mischief with Zuźka in Tallin. A moment of laziness. And Since July – rollercoaster. My Cubans have come and turned the world upside down. Since July I feel like if I were living on a movie set. It’s just the script that keeps changing and I am the last one to know.


I helped someone stay in Europe. I take care of promotion of two bands. In Warsaw I have met more Cuban dissidents than four years ago in La Habana. I have reminded myself my Spanish and lately – I have even dug up my Russian. I got engaged in the company of support for Gorki. Soon my first article will be published in paper (and it is not a scientific publication!). I meet loads of fascinating people. I got crazy in Bristol (that is why I am late with my birthday post). My grandmother died. I have met my old friends from high school who turned out to be very close to me. I have started new studies. Our flat has almost burnt down. With my neighbor and Police I was trying to get into her apartment. I have discovered that Bydgoszcz is quite a nice city.
I am not bored. I live. Maybe finally to the fullest. Here, in Poland. In Warsaw. I luck some things and have too many others. But the intensity of sensations is increasing… I have no idea what to wish myself for this last year of my twenties. My travel plans will probably stay unfulfilled.  But on the
Some time ago someone told me that He does not feel the Reed to ask himself about the sense of living. Because he is over this stage  of life. For me it is not a stage. Because each day brings me a completely new answer.


1.Latvia
2.Lithuania
3.Finland
4.Sweden
5.Norway
6.Denmark
7.Germany
8.Check Republic
9.France
10.Belgium
11.Netherlands
12.Luxembourg
13.Spain
14.Italy
15.Slovenia
16.Slovakia
17.Hungary
18.USA
19.Canada
20.Australia
21.Mauritius
22.Republic of South Africa
23.Brazil
24.Austria
25.UK
26.Venezuela
27.St. Lucia
28.St. Vincent & Grenadines
29.Cuba
30.Russia
31.Egypt
32.Ukraine
33.Romania
34.Moldova
35.Portugal
36. Bangladesh
37. Singapore
38. Hong Kong/Macau (Chinese special economic aerias)
39. Ireland
40. Estonia


czwartek, 13 czerwca 2013

Gogol Bordello & Thomas 'Tommy T.' Gobena - wywiad/interview



Rok temu pisałam jeszcze dla internetowego pisma podróżniczego "Travinger". Padło po drugim, albo trzecim numerze, już nawet dokładnie nie pamiętam. Nie pytajcie mnie o przyczynę, bo jej nie znam. Kontakt z założycielami urwał się nagle i odpowiedzi na maile już nie przychodzą...

Niemniej jednak, skoro jesteśmy ostatnio blisko tematów muzycznych, w dodatku w przyszłym tygodniu - 18 i 19 czerwca Gogol Bordello ponownie zagra w Polsce (Warszawa, Wrocław - i tak, będę na koncercie w Wawie...), postanowiłam odgrzebać nigdy nie opublikowany wywiad, który dla tego magazynu przeprowadziłam. W "Travingerze" miałam mieć swoją kolumnę zatytułowaną "Palcem Po Mapie", w której miałam opisywać ciekawostki kulturalne z różnych krajów. W tym celu przeprowadziłam wywiad z basistą Gogol Bordello, muzykiem solowym i producentem  jednej osobie - Thomasem "Tommy T.' Gobeną. Wywiad jest sprzed roku, więc odrobinę stracił na aktualności, ale to, co Thomas mówił o muzyce etiopskiej jest uniwersalne. A zatem, zapraszam do kolejnego na moim blogu wywiadu, tym razem bez słowa o polityce :)

A.P.: Jesteś bardzo zajętym człowiekiem. To że udało nam się porozmawiać wydaje się małym cudem. Ile koncertów gracz rocznie? Nie męczy cię ciągłe bycie w trasie? Czy podróżowanie wciąż sprawia ci przyjemność?

T.G.: Średnio dajemy 150 przedstawień rocznie. W tym roku będzie ich nieco mniej, ponieważ jesteśmy w trakcie złożonego procesu tworzenia i nagrywania naszego nowego albumu. Oczywiście koncertowanie, szczególnie z intensywnością, z jaką robi to Gogol Bordello, może być i jest fizycznie męczące, ale za każdym razem,  gdy wychodzimy na scenę, żeby zagrać dla tego niesamowitego tłumu, wszystkie problemy zanikają. Czerpiemy z tego siłę, moc i energię. Psychicznie i fizycznie się odnawiamy. To dzięki temu podróżowanie i bycie w trasie przez dziewięć miesięcy w roku wciąż jest przyjemne.

A.P.: Czy ta intensywność wpływa znacząco na muzykę – na sposób, w jaki ona powstaje?

T.G.: Kiedy podróżujesz po świecie, grając i rozmawiając z różnymi ludźmi, poznając coraz to nowe zespoły, festiwale itd., chłoniesz również kulturę i muzykę od każdego – co rozwija muzyczną wiedzę i oczywiście staje się bezpośrednią inspiracją podczas, gdy grasz i tworzysz własne utwory. 

A.P. Gogol Bordello często gra w Ameryce Południowej, Stanach Zjednoczonych i w Europie. Czy masz jakieś swoje ulubione miejsce, do którego najchętniej wracasz?

T.G.: Wszystkie miejsca mają swoją specyficzną, wyjątkową atmosferę i są wspaniałe na swój własny sposób. Co więcej – nasi fani zawsze są fantastyczni, nieważne skąd pochodzą, albo gdzie my akurat gramy. Ostatnio koncentrujemy się trochę bardziej na Ameryce Południowej więc oczywiście jestem bardzo podekscytowany tym, że znowu tam będziemy, bo mamy tam jeszcze sporo pracy do wykonania. Ale jak dotąd moim absolutnie ukochanym miejscem jest Portugalia. Uwielbiam tam grać. Uwielbiam tamtejszych ludzi. Tamten klimat, atmosferę.

A.P.: Jak więc udało ci się znaleźć czas na reprezentowanie twojego kraju, Etiopii, w dokumentalnym projekcie Toma Morello „World Wide Rebel Tour”? Dlaczego wsparcie tej inicjatywy było tak ważne?

T.G.: Przede wszystkim jestem wielkim fanem Toma Morello, poza tym jest on dobrym znajomym.  Bardzo szanuję jego dokonania z Rage Against The Machine i Night Watchman. Kiedy więc podjął decyzję o realizacji „World Wide Rebel Tour” i poprosił o pomoc przy reprezentowaniu Etiopii, byłem zaszczycony mogąc to zrobić. Akurat byłem w domu, kiedy się to wszystko odbywało, więc udział nie był aż taka trudny. Ale najważniejsze jest to, że cała praca Morello i przesłanie które stara się przez tę pracę i muzykę przekazać, jest na tyle istotne, że zaangażowanie się w ten projekt stało się dla mnie bardzo ważne.

A.P.: Chciałabym zapytać cię o Twój solowy projekt. Nie wszyscy wiedzą, że poza graniem na basie w Gogol Bordello, stworzyłeś bardzo interesujący i coraz szerzej znany materiał jako Tommy T. W ten sposób powstała piękna płyta zatytułowana „Prester John Sessions”. Co było twoją inspiracją?

T.G.: Oczywiście przede wszystkim muzyka i kultura Etiopii. Nie dość, że stamtąd pochodzę, to mam szczęście naprawdę z radością doceniać muzykę i kulturę, które stworzyły mnie takim, jakim dzisiaj jestem. Naturalnym porządkiem rzeczy chciałem znaleźć własny sposób na wyrażenie tego, kim jestem poprzez muzykę. A jestem etiopskim muzykiem, urodzonym i wychowanym w Etiopii. Teraz mieszkam w Stanach, gdzie olbrzymi wpływ na mnie mają takie gatunki muzyczne, jak Funk, Reggae, czy Jazz. Wszystkie te elementy „przepuszczone” przeze mnie są muzycznie dostępne na albumie „Prester John Sessions”.

A.P.: Dlaczego w tytule przywołujesz Księdza Jana?

T.G.: Jedną z moich inspiracji była książka, w której pojawiała się mityczna postać Księdza Jana. Ksiądz Jan to przydomek, który nadano nieznanemu chrześcijańskiemu królowi o wielkiej władzy i bogactwie, który zagrażał europejskim chrześcijańskim władcom w okolicach  XII wieku. Jako, że nie wiedziano kim ów król był, nazwano go Księdzem Janem. Dopiero Portugalczycy po kilku wiekach odkryli, że ów król był w rzeczywistości królem etiopskim. Stąd tytuł – chciałem, aby mój album miał w sobie moc i zaskakiwał bogactwem, a także, żeby każdy jego fragment był „opieczętowany” słowem „ETIOPIA”.

A.P.: Jest coś specyficznego w etiopskiej muzyce. Mam na myśli to, że pomimo, iż w żaden sposób nie da się mnie nazwać muzycznym ekspertem, zawsze kiedy usłyszę etiopskiego muzyka, instynktownie czuję, że pochodzi właśnie z tego kraju. Czy to jakiś specjalny rytm?

T.G.: Etiopia to wyjątkowe miejsce. Mówi się tam w 88 językach, zaś w muzyce panuje olbrzymia różnorodność stylów i rdzennych rytmów. Ale jest pewien rytm, z którego słyniemy – czyli nasza wersja taktu na 6/8, który nazywamy „Chikchika”. Ten rytm i takt  w skali pentatonicznej jest tak hipnotyczny, że naprawdę trudno jest nie dać mu się porwać. 

A.P.: Wiem, że dość często jeździsz do Addis Abeby. Jaką muzykę i jakich artystów najczęściej można usłyszeć w radio. Czego młodzież słucha podczas imprez? Czy regionalna muzyka wciąż jest popularna?

T.G.: Szczerze mówiąc, moja wizyta w Addis Abebie w lutym tego roku była pierwszą od dłuższego czasu. Ale w radio słyszałem dokładnie to samo, co w każdym innym miejscu na świecie. Od hiphopu, przez pop po reggae itd. Ale co mnie zaskoczyło to, że jazz również bardzo rośnie tam w siłę. Ale poza wszystkimi gatunkami, które wymieniłem, etiopska muzyka popularna jest zdecydowanie najsilniejszym nurtem zarówno na scenach, jak i w radio. Etiopczycy szanują swoją muzykę. 

A.P.: A co poleciłbyś zupełnym nowicjuszom w dziedzinie etiopskiej muzyki? Jakich wykonawców i twórców wybrać na początek?

T.G.: Doskonałych artystów jest mnóstwo. Wydali oni olbrzymią ilość doskonałego materiału. Oto króciutka lista dla początkujących:
GIGI 
Mahmoud Ahmed
Theodoros Tadesse
Debo Band (premiera ich płyty odbyła się 12 czerwca 2012 roku – wyprodukowałem ten album).
Poza tym warto zacząć od serii „Ethiopiques”.

A.P.: Z Gogol Bordello zagrasz w Polsce w lipcu, podczas Heineken Open’er Festival. A kiedy możemy się spodziewać w Polsce koncertu twojego, pod szyldem Tommy T?

T.G.: Bardzo chciałbym zaprezentować w Polsce mój własny projekt. Miejmy nadzieję, że uda się to wkrótce.


A year ago I had still been writing for an internet travel magazine "Travinger". There were two or three issues published - I don't even remember exactly - and everything fall apart. Do not ask me for the reason as I do not know it. I lost the contact with the founders and my emails are not answered any more...

Nonetheless as we are circling around topics connected with music, and in addition next week on June 18th and 19th, Gogol Bordello will play again in Poland (Warsaw and Wrocław - and yes I will attend the concert in Warsaw), I have decided to dig up an interview which I did for the mentioned magazine and which has never been published.  In "Travinger" I was supposed to have my own column untitled "With a Finger on a Map" in which I would describe cultural curiosities from different countries. And for this column I made an interview with the bass player for Gogol Bordello, a solo musician and producer - all in one person - Thomas 'Tommy T.' Gobena. The interview is one year old so it is slightly outdated but what Thomas said about Ethioppian music is universal. So therefore I invite you to read another interview on this blog - just this time - wihtout a word on politics :)

A.P.: You must be a very busy man. Catching you for this interview seems to be a little miracle. How many concerts do you play a year? A month? Aren’t you tired with changing places all the time? Is travelling still a pleasure? And how does it affect music - the love of playing and composing it?

T.G.: We do, on average, about 150 shows a year.  This year we are not doing as much because we are in the process of writing and recording our next album.  Touring, specially with the intensity of a GB tour, can be physically tiring but every time we step on the stage and play music to an amazing crowd, all things reset.  We gain strength and power and energy.  We are physically and mentally renewed.  That is why traveling and being on the road for 9 months out of the year is pleasurable.  And when you travel all over the world playing music and talking to people, getting to check out different bands at festivals etc., you are also absorbing culture and music from everywhere that will help you expand your musical knowledge, which in return will inspire you while playing or composing music.

A.P.: As a band you often play in South America, USA and Europe. Which of those places is your favourite and why?

T.G.: All are very unique and great in their own ways.  More than that, our fans are amazing wherever their from or wherever we're playing.   We recently started focusing a bit more on South America so I am a bit more excited to going back there and doing more work.  But my absolute favorite place so far has to be Portugal. Love playing there.  Love the people.  Love the vibes.

A.P: How did it happen that u managed to find the time to represent your country, Ethiopia in Tom Morello’s documentary “World Wide Rebel Tour”? Why did you find it important to support such a initiative?

T.G.: First, I am a fan of Tom Morello and he is a good friend, and I highly respect what he's done with Rage Against The Machine and the Night Watchman project.  So when he decided to do the "World Wide Rebel Tour" and asked me to help out in representing Ethiopia, I was honored to do it.  I happened to be home from tour when it happened so it wasn'treally hard to do.  But more importantly, the work that Morello does and the message that he tries to convey through his music is so important, it's also really important for me to get involved

A.P.: I would like to ask you more about your personal project. Not everyone knows that apart from being a bass player for Gogol Bordello you have a truly interesting and pretty successful solo project as Tommy T. You recorded a beautiful LP “The Prester John Sessions”. What was your main inspiration? Is it connected with traditional Ethiopian music? And how about the title - what does it refer to?

T.G.: The main inspiration is really the culture and music of Ethiopia.  Since I am from Ethiopia and happen to really appreciate the music and culture that made me who I am today, it was a very natural thing to do, to sort of make my own way of sharing who I am through music.  Who I am is an Ethiopian musician, born and raised in Ethiopia, Live in the USA, have been influenced by many styles of music from Funk to Reggae to Jazz.  All those things came through me and are available musically in the "Prester John Sessions" Album.  I also drew inspiration after reading a book, which mentions this mythical figure called Prester John.  Prester John was a name given to unknown Christian King with massive power and treasure that made all the European Christian Kings nervous around the 12th century.  Since they didn't know who he was, they named him Prester John.  Finally, a portuguese priest discovered this King was really a King from Ethiopia. I wanted my album to be powerful and full of treasures stamped with "ETHIOPIA" all over it :)

A.P.: What is it that’s so special about Ethiopian music - I mean, whenever I listen to artists coming from your country and although I am far from being a specialist on music a can somehow differ that “hey, this guy must be from Ethiopia”. What is this unique rhythm?

T.G.: Ethiopia is such a unique place with 88 different languages, many different styles of indigenous rhythms.  But mostly know for our version of 6/8 groove we call Chikchika.  This rhythm and groove, all in pentatonic scale, is so hypnotic, its hard not to be taken by it.    

A.P.: I know you travel to Addis Ababa quite often what kind of music and which artists can you hear on the radio. What do people play to have a good time at the party? Is regional music still the most popular?

T.G.: Actually, I travelled to Addis Ababa after a long time this past February. Basically what you would hear on the radio is what you would hear anywhere in the world.  Popular music.  From Hip Hop to Pop to Reggae etc. But what really surprised me is that, Jazz is really becoming big there too.  Besides all of the above I mentioned, Ethiopian Popular music is still definitely the biggest draw for Live or Radio.  Ethiopians have a very big respect to their own music. 

A.P.: What albums would you recommend to people who want to learn about Ethiopian music? What shall they listen for a start?

T.G.: There are amazing artists that have put out amazing work in the past. Here's a small list:-

GIGI
Mahmoud Ahmed
Aster Aweke
Theodros Tadesse
Debo Band (july 10, 2012 - produced by me ;) )

Start with The Ethiopique series.  It is a great source of early Ethiopian music.

A.P.: Gogol Bordello will play at this year Hineken Opener Festival in Gdynia. When can we expect Tommy T’s concert in Poland?

T.G.: Would love to play in Poland with my own project.  Hopefully soon. 


środa, 12 czerwca 2013

Porno dla Ryśka, Pieniądze na Porno!/Porn for Richard, Money for Porn!



Jak już wiecie, chłopaki z Porno Para Ricardo przyjeżdżają do Polski w lipcu. Ale poza Polską chcieliby też zagrać w Hiszpanii. Tego niestety już im nikt nie zasponsorował. Z tego powodu zdecydowali się na crowd founding  i zbierają pieniądze online, za pomocą sysytemu Pay Pal.

Jak widać powyżej moja wpłata nie jest duża, ale pospłacalam długi i jestem tradycyjnie spłukana. Niemniej jednak, jesli takich wpłat, nawet niewielkich, będzie dużo - w końcu kasa na bilety się uzbiera.

A myślę, że warto. Pomijając już szczytne cele, jak wspieranie wolności słowa, walka z systemem totalitarnym etc., to warto chłopaków wesprzeć, bo po prostu mają pozytywnego powera, grają dobrą, punkową muzę i wreszcie będą mogli zagrać normalny koncert... No i do tego są to po prostu fajne chłopaki! :D

Z resztą popatrzcie sami, co mają do powiedzenia (film ma polskie napisy):


Pieniądze można chłopakom podarować za pomocą systemu Pay Pal przez stronę zespołu, wystarczy kliknąć poniżej:

PORNO PARA RICARDO


As you already know, guys from Porno Para Ricardo are coming to Poland in July. But besides Poland they would also like to play in Spain. But no one has sponsored that. For that reason they have decided to use crowd founding and they are collecting the money online via Pay Pal system.

As you can see above my donation is not big but as I have just paid my debts I am traditionally broke. Nonetheless if there are more of even such small donations - eventually the money for tickets will be raised.

And I do believe it's worth to support them. Apart from the honorable causes like supporting the freedom of speech and opposing the totalitarian system, etc. it is worth to support guys because they are simply full of positive energy, they play good punk music and it will allow them ti finally play a normal concert... And additionally - they simply are truly cool guys! :D

Anyway - check out what they have to say about it by yourselves (the movie has English subtitles):


You can donate via Pay Pal system via the band's website, it's enough to click here:


niedziela, 9 czerwca 2013

Żelazko / The iron


Jest pomarańczowo-białe, neonowe, tak wyraziste, że aż świeci. Ma jakąś super powłokę, samo czyści się z kamienia i samo wyłącza, jeśli zbyt długo jest włączone. Nie powiem, że brakuje mu wodotrysku, bo przecież wodotrysk też ma, na guziczek i do tego jeszcze podwójną funkcję parowania. Jest tak piękne, że postawiłam je na parapecie. Inna sprawa, że musiałam je podziwiać, skoro dałam za nie sto sześćdziesiąt złotych – za te pieniądze byłabym w stanie dolecieć do... Gruzji? Do Maroka... A po Europie starczyłoby na lot w dwie strony…

Wypróbowałam je na moim shalvar kameez... Prasuje jak złoto – wreszcie mogę moje bengalskie ciuchy ubrać do pracy.

Kupiłam też parasolkę. Bo nie mam już kurtki przeciwdeszczowej, poza tym nawet gdybym jakąś miała, to nie pasowałaby do butów na obcasie, ani do spódnic. Nie mogę tylko zrezygnować z plecaka, bo często noszę ze sobą mnóstwo dokumentów i gdybym nosiła je w torbie, jak wcześniej, to mój własny kręgosłup omówiłby się na randkę z kimś innym i odszedł ze słowami „nie chcę byś mnie nadal raniła”.

Bo noszę buty na obcasie i spódnice.
Nie żebym wcześniej takich rzeczy nie nosiła, ale teraz robię to na codzień.

Zastanawiam się nad kupnem lustra – wiem już, że nasza umowa na mieszkanie zostanie przedłużona, więc poczułam, że powinnam trochę zainwestować w mieszkanie i możliwość obejrzenia się w pełnym stroju. Potrzebna mi też lampka na biurko. I przydałyby się inne firanki, bo te wyglądają, jakby wisiały na moim oknie od dziesięciu lat. Do tego są szare od kurzu i sprawiają wrażenie, jakby miały rozlecieć się w praniu.
Nie przestaję tego wszystkiego przeliczać na możliwe podróże, ale... Mimo wszystko czuję, że to są potrzebne rzeczy. I muszę co chwila sprawdzać, czy dam radę wstać z krzesła, czy też będę musiała boleśnie odcinać korzenie.



It’s orange and white, neon like, so clear-cut that it almost shines. It has some super coating, it clears itself of the calc and turns itself off if it stays on for too long. I can’t say that the only thing missing is a fountain because it actually has one – turned on by a button and additionally – a double function for steam. It is so beautiful that I have put it on a windowsill. The other thing is that I actually had to admire it as I paid for it 160 PLN – and with those money I’d be able to fly to… Georgia perhaps? To Morocco… And in Europe I could actually fly both ways…

I tried it first on my shalvar kameez… It irons perfectly – now I can actually wear my Bengali clothes to work.

I have also bought an umbrella. Cause I don’t own a waterproof jacket anymore. An even if I had one it wouldn’t match my high-heeled shoes and skirts. O just can’t give up on my backpack as I often carry loads of documents and if I was carrying them in a hand bag, my own spine would decide to date someone else than me and leave with words “I can’t let you hurt me anymore”.

Cause I wear high-heeled shoes and skirts.
Not that I hadn’t done that before. But now it happens on the daily basis.

I am also wondering about buying a mirror – I know already that we can stay here for another year so I felt I should invest a bit into our apartment and the possibility of seeing myself fully. I also need a desk lamp. And maybe new curtains as the ones I have look like they have been hanging here for ten years or so. Plus they are grey cause of dust and it seems they will fall apart if try to wash them. I can’t stop converting it all into possible travels but… I still feel I need those things. And I need to check every day if I can actually get up from my chair without painfully cutting of the roots...

czwartek, 30 maja 2013

Yoani Sanchez


Gdyby cztery lata temu ktoś powiedział mi, że będę mieszkała w Warszawie i ze swojego mieszkania będę miała ledwie dziesięć minut drogi do Empiku, w którym odbędzie się spotkanie z Yoani Sanchez, promującą swoją książkę... Zdziwiłabym się.

Bo nie wiedziałam, że przeprowadzę się akurat tu.

Bo jeszcze nie zanosiło się na wydanie blogu Yoani w formie książkowej – ja dostałam go od niej na płycie CD.

Bo Yoani miała zakaz podróży.

Ale stało się. W poniedziałek, 27 maja 2013 roku w Empiku na Marszałkowskiej Yoani Sanchez opowiadała o swoim blogu i walce z systemem. Wiele rzeczy, które opowiadała pamiętałam z wywiadu, którego udzieliła mi niespodziewanie cztery lata temu w Hawanie, w swoim mieszkaniu na czternastym piętrze paskudnego wieżowca. Przygotowywałam się do tego wywiadu w poprzedzającą noc – jadąc na Kubę nawet nie śniłam, że mogłabym się spotkać z osobą tego formatu. Ale Claudia Cadelo, z którą miałam pierwszy kontakt, postanowiła, że muszę poznać Yoani i kropka. Umówiła nas (byłam z jedną z moich ulupionych podróżniczych partnerek – Kasią) na spotkanie, a Ciro Diaz, jej mąż, wytłumaczył nam jak tam trafić.

Byłam przeziębiona, przerażona i bardzo stremowana.

Pod blok dotarłyśmy za wcześnie. Krążyłyśmy po okolicy, starając się nie zwracać na siebie uwagi. I próbując nie zauważać urzędu kontroli obcokrajowców, który znajdował się naprzeciwko. Drzwi otworzył nam czternastoletni wówczas syn Yoani Sanchez, zupełnie niespeszony widokiem obcych twarzy i łamanym hiszpańskim, którym zapytałam go o mamę. A po chwili do pokoju weszła nieco jeszcze zaspana, najbardziej wpływowa blogerka świata.

Tamto spotkanie, dziwny wywiad, podczas którego ja mówiłam po angielsku, a ona po hiszpańsku, będę pamiętała do końca życia. To jedno z najważniejszych moich przeżyć. I będę o nim opowiadała przy niezliczonych okazjach – nie tylko dlatego, że jestem dumna z tego, że udało mi się ten wywiad przeprowadzić, że byłam w domu kobiety, która zmienia historię swojego kraju, ale również dlatego, że historie, które opisuje na swoim blogu są nadal niezwykle ważne.

Yoani Sanchez pisze o kubańskiej codzienności. Pisze w sosób brutalnie szczery. Nie wykrzykuje haseł, nie składa roszczeń – ot rozlicza swoją codzienność z anormalności. Pomijając już nawet wpływ, jaki ma na swoje otoczenie, jest niezwykle ważnym głosem, który pozwala zrozumieć ludziom z zewnątrz, na czym polega historyczna pomyłka, jaką jest komunizm.

Urodziłam się w Polsce, w roku 1984, dzięki czemu wciąż jeszcze pamiętam świat zza żelaznej kurtyny. Nie doświadczyłam go boleśnie, bo byłam dzieckiem. Kochanym, dopieszczanym i zadbanym. A to, co było dookola mnie zdawało się być naturalne. Moją wizją świata była Polska drugiej połowy lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Musiało minąć wiele lat od przełomu i ja musiałam zobaczyć wiele krajów, by zrozumieć, że moje dzieciństwo nie upływało w normalnym miejscu. Ale dzięki moim doświadczeniom myśląc o Kubie ani przez chwilę nie wachałam się, po której stronie muru się opowiedzieć – po stronie rządowej, czy opozycyjnej. Bo wiedziałam, w jaki sposób fałszuje się obraz tego kraju w oficjalnych przekazach i rozumiałam czym jest strach blokujący głosy tych, którzy znali rzeczywistość. To wszystko było dla mnie oczywiste.

Ale ludzi z tej strony żelaznej kurtyny jest na świecie ograniczona liczba. A pozostali często nie są w stanie nawet wyobrazić sobie, jak wygląda życie w dyktaturze. Porównują kraje socjalistyczne, do kapitalistycznych, ale po prostu bardzo biednych. Nie rozumieją, ze kraje komunistyczne są biedne ze względu na prowadzoną w nich politykę, a nie niedostatek zasobów. I że nie posiadają one warstwy uprzywilejowanej ze względu na bogactwo, do której można dostać się swoją pracą, sprytem i pragnieniem. Nie wiedzą, że w kraju komunistycznym ludzie uprzywilejowani to ci, którzy jak roboty potrafią powtarzać jedynie słuszne hasła i poglądy. Że ludzie wartościowi, chcący się kształcić i rozwijać nie mogą przyczynić się do dobrobytu swojego kraju na przykład dlatego, że myślą inaczej, albo mieli w rodzinie kogoś, kto był władzy niewygodny. Nie rozumieją strachu, który obezwładnia każdego człowieka, który ma odwagę myśleć swoje własne myśli...



Zaledwie tydzień temu moja Kochana Ciocia zaprosiła mnie na spotkanie ze swoją rodziną. Poznałam jej Ciocię, lat pewnie siedemdziesiąt, w której zakochałam się bez pamięci (jakżeż ja chciałabym mieć tyle energii i młodości w sobie, będąc w takim wieku) i córkę Cioci – niezwykle sympatyczną Panią, której mąż jest Amerykaninem i w Stanach mieszkają. I męża już zdecydowanie nie pokochałam. Nie przeszkadzała mi jego niechęć do własnego kraju – polityka zagraniczna USA jest co najmniej dyskusyjna, imperialistyczne praktyki również. Ale żeby robić z Fidela Castro bohatera światowego, który uchronił Kubę przed pazernością Stanów i wprowadził na światłą ścieżkę socjalizmu... To już jest gruba przesada.

Facet podważał każde moje moje słowo. Że uważam, że na Kubie jest źle, bo rozmawiałam tylko z krytykami systemu (jakby łatwo było z takimi porozmawiać...), że krytykuję Fidela, bo nie chcę przyjąć jego dobrych intencji i wizjonerstwa (już chciałam powiedzieć, że dobrymi chęciami to piekło jest co najwyżej wybrukowane), że wszystko widzę czarno, bo... Bo, bo bo...

Bobo. Inaczej berbeć.

Kiedy zaczął mi mówić, ze Fidel jest dobry, ponieważ na Kubie jest najniższy odsetek analfabetów w Ameryce Łacińskiej, parsknęłam śmiechem.

- Dobry Wujek Fidel nauczył ciemnotę czytać, żeby móc jej lektury wybierać i szerzyć polityczną indoktrynację.  – w odpowiedzi zostalam zmierzona spojrzeniem, które mówiło mi, że jestem kosmitką.

Następne było wychwalanie szpitali i edukacji medycznej. Pan widział dwa szpitale, które w latach dziewięćdziesiątych były lepiej wyposażone, niż przeciętny szpital w USA. Zapytałam, kto go oprowadzal po szpitalach i wyspie. Oczywiście rządowi przedstawiciele. Nie było mu jak wytłumaczyć, że widział maleńki wycinek rzeczywistości dla partyjnych funkcjonariuszy. Że przeciętny mieszkaniec musi się zadowolić samym łóżkiem w szpitalu bez lekarzy (bo większość z nich została wysłana na misje do Wenezueli, albo Boliwii), bez pościeli i bez leków. I że to nie jest jak w Bangladeszu, że jak masz pieniądze, to rodzina ci przywiezie pościel i wykupi leki, bo na Kubie apteki sprzedają zioła i jak nie masz znajomości partyjnych albo dostępu do czarnego rynku, to nawet za grube pieniądze nic nie załatwisz.

Ludziom z wolnego świata te absurdy socjalistycznej codzienności w ogóle nie przechodzą przez głowę. Dlatego blog Yoani Sanchez jest ważny nie tylko dla Kubańczyków – ale i dla tych wszystkich, którzy w przywódcach socjalistycznej rewolucji widzą wybawców od kapitaliscztynego zła. Żeby mogli zrozumieć, ze chociaż kapitalizm nie jest wesoły, a demokracja idealna – naprawdę nic lepszego się stworzyć nie da.
Czytajcie zatem blogi kubańskich dysydentów i książkę „Cuba Libre. Notatki z Hawany”. Czytajcie i polecajcie znajomym. Na zdrowie!

Na zakończenie chciałam jeszcze wspomnieć o Claudii Cadelo. Claudia przestała prowadzić swój blog dwa lata temu. Zapytałam o nią Yoani Sanchez i w odpowiedzi usłyszałam, że Claduii zabrakło wsparcia rodziny i bliskich i że jej odwaga została zduszona. Nie chcę nawet myśleć o tym, jak okropne rzeczy ktoś zrobił, by tę wspaniałą, młodą kobietę złamać. Pamiętam Claudię, jej energię, pełne żaru i wiary słowa, jej zapał i wojowniczość… Czytajcie więc też po to, aby nigdy więcej żadnej dziewczynie nie odebrano już błysku z oka.



If four years ago I were told that I would be living in Warsaw and it would be only ten minutes walk to Empik in which there would be a meeting with Yoani Sanchez promoting her book… I’d be rather surprised.

Becuse I didn’t know that I’d move here.

Cause no one was expecting that Yoani’s blog would be published as a book – I got it from her on CD.

Because Yoani was forbidden to travel.

Yet it happened. On Monday, May 27th 2013 in Empik on Marszałkowska Yoani Sanchez was talking about her blog and her struggle with the system. I remembered many of those things from an interview I made with her unexpectedly four years ago in Havana in her flat on the fourteen floor of the ugly block. I was preparing for it during the preceding night because while I was going to Cuba I did not even dream about having a possibility of talking with such a meaningful person. Luckily Claudia Cadelo who I contacted as first person on the island, decided that I have to meet Yoani and that was it. She contacted us (I was there with one of my favorite travel partners – Kasia) and Ciro Diaz, Claudia’s husband explained us how to find the place.

I had a cold, I was scared and frightened.

We reached the block of flats too early. We walked around the neighborhood trying not to be too visible. And trying not to see the office of foreigners’ control which was situated just on the opposite side of the street. The doors were open by a then fourteen years old boy - Yoani’s son. He didn’t seem puzzled with the view of two strange faces and my bad Spanish when I asked him about his mom. And a moment later a still sleepy, most influential blogger in the world entered the room.

That meeting and a strange interview in which I was asking questions in English and was given answers in Spanish – I will remember for the rest of my life. It is one of my most important experiences. And I will keep talking about it on various occasions – not only because I am proud of it or because I managed to talk to her and even because I visited the house of the woman who keeps changing the history of her country but mostly because the stories she describes at her blog are still extremely important.

Yoani Sanchez writes about Cuban everyday life. And she writes with a brutal honesty. She does not scream out any slogans or voice any claims – she simply settles her everyday life for its abnormality. Even if we forget her impact on her own surrounding – she is still an extremely important voice which lets the people from outside Cuba understand what kind of historical mistake communism is.

I was born in Poland in the years 1984 thanks to which I still remember the world from behind the iron curtain. I did not experience it painfully as I was just a child. A loved, taken care of child. And what was around me felt simply very natural. Many years had to pass since the break and I had to see many countries to understand that my childhood was not spent in a normal place. But thanks to my experiences when started thinking of Cuba I had never hesitated to which side of the wall I shall choose – the governmental or oppositional. Because I knew exactly how the official media manipulate the vision of this country and I understood the fear blocking the voices of those who knew the reality. It was quite obvious to me.

But the number of people from behind the iron curtain in the world is limited. And most of the time all the others cannot even imagine what the life in dictatorship looks like. They compare countries which are communistic and those simply very poor. They do not understand that usually the poverty in communist countries is not a result of a shortage of some resources but simply a result of politics. Those countries do not have a wealthy class to which one can get by hard work, cleverness and wanting. They do not know that in a communist country privileged people are those who can change themselves into robots repeating the only right slogans and views. That brilliant people who want to educate and develop themselves cannot help their country because of e.g. different thinking or having in a family a person who was brave enough to think his or her own thoughts…



Just a week ago my lovely aunt invited me to the meeting with her family. I met her aunt, probably seventy or so years old in whom I fell in love with from the first sight (I’d do anything to have such an energy and youth in myself in her age). I also met this woman’s daughter – very nice person married to an American and living in States. And with the husband I most definitely did not fall in love with. I couldn’t be bothered with his antipathy towards his own country as US foreign policy is at least discussible same as imperialistic practices. But to make out of Fidel Castro a world hero who saved Cuba from US greediness and led his country on the enlighten pave of socialism… That is way too much…

The guy contested my every word. That I was thinking that Cuba’s situation is bad because I only talked to the critics of the system (like if it was so easy to speak to them…), that I criticize Fidel because I do not want to accept his good intentions and visions (I was about to say that hell is paved with good intentions) that I see all in black, cause… Because, because, because…

When he started saying that Fidel is so good because Cuba has the lowest number of illiterate people in the whole Latin America I burst out with laughter.

- Good Uncle Fidel taught them to read to get the chance to choose their reading and spread political indoctrination. – as an answer I received a look telling me that I am an alien.

What followed was praising of hospitals and medical education. Guy saw two hospitals in the nineties which were better equipped that regular hospitals in US at that time. I asked him who showed him around those places. Naturally those were governmental representatives. It was impossible to explain him that he saw just a very small fragment of the reality accessible only for functionaries of the party. And that a normal citizen can only get a bed in a hospital without doctors (because most of them were send for missions in Venezuela or Bolivia), without sheets or medicines. And that unlike in Bangladesh where if you at least have money, the family can bring you sheets and buy medicines. Because in Cuba drug stores sell only herbs and even if own a fortune (which is more than rare) without the access to the black market or friends from the party you are not able to get anything.

People from the free world simply cannot process the absurd of socialistic reality. And that is why Yoani Sanchez’ blog is so important and not only for Cubans but also for those who in the leaders of communistic revolution see the rescuers from the capitalistic evil. To let them understand that although capitalism is not the best and democracy is not ideal – it is really not possible to create anything better.

So read the blogs of Cuban dissidents and the book „Cuba Libre. Notes from Havana”. Read it and pass it to your friends. Let it bless you!

In the end I wanted to mention Claudia Cadelo. Claudia stopped writing her blog two years ago. I asked Yoani Sanchez about her and I was answered that Claudia did not get enough family support and her bravery was stifled. I do not even want to imagine what someone must have done to break this amazing young woman. I remember Claudia very well – her energy, her words full of fire and faith, her eagerness and bravery… So read also to stop people from taking the light off another girl’s eyes. 




środa, 8 maja 2013

PORNO PARA RICARDO W POLSCE!!!/PORNO PARA RICARDO IN POLAND!!!

Zdjęcie/Photo: Materiały Festiwalu w Jarocinie/Materials of Jarocin Festival

Pamiętacie jeszcze mój wywiad z Ciro Diazem, który przeprowadziłam w Hawanie parę lat temu? Ciro opowiadał o problemach, jakie zespół miał i ma nadal, o tym, że nie mogą nawet zagrać koncertu, że policja wciąż interweniuje i każda próba grania może się skończyć aresztowaniem? Wyglądało na to, że muzycy nigdy nie opuszczą wyspy i nigdy nie wyjdą z podziemia...
A jednak.
W lipcu ten najbardziej antyreżimowy zespół punkowy na Kubie przyjedzie zagrać w Polsce, na festiwalu w Jarocinie. Nie sądziłam, że ten moment nastąpi. Kiedy zobaczyłam tę informację na facebooku Cira, nie mogłam uwierzyć. Ale tak - to prawda. Mam gęsią skórkę. Cieszę się jak dzieciak. I cóż... Jadę w lipcu do Jarocina!!!!

You cannot remember my interview with Ciro Diaz because it was published only in Polish. I talked to the guitar player of Porno Para Ricardo a few years back in Havana. He was telling me of the problems the band had and is still having, of the inability to play a normal concert because of constant police interventions and denger of being arrested each time. It seemed that the musicians will never leave the Island or get out of the underground...
Yet it happened.
In July the most anti-regime punk rock band in Cuba is coming to Poland to play the concert at the Jarocin Festival. I didn't expect this moment to come. So when I saw the news on Ciro's facebook I had difficulty with believing. But it's true. I have real goose bumps. I am happy as a kid. And well... In July I am going to Jarocin!!!

środa, 30 stycznia 2013

Sisterhood is global!



Udział w manifestacji (pardon! – spacerze) pod Sejmem w ostatnią niedzielę zbiegł się w czasie ze zmianą lektury. Skończyłam właśnie „Czerwony pył” chińskiego autora Ma Jiana (która to pozycja zasługuje na odrębny post) i zabrałam się za książki, które przywiozła mi KasiaBe. A wśród nich były dwie pozycje Agnieszki Graff. Na pierwszy ogień poszła najnowsza „Magma”.
Stali czytelnicy być może pamiętają, że w swoich pierwszych postach z Bangladeszu powoływałam się na Agnieszkę Graff i jej „Świat bez kobiet”. Do dziś pamiętam, jak silne wrażenie na mnie wywarła. Ciężko tu mówić o objawieniu, ale muszę pryznać, że otworzyły mi się oczy na pewne „oczywiste oczywistości”, których jest wokół nas pełno i których nie dostrzegałam. Oczywistości jawnie krzywdzące. Jak chociażby łatka przypięta do slowa „feministka”... Ileż ludzi namiętnie powtarza, że „feminizm” to nienawiść do mężczyzn?!
A ja czuję się feministką i feministką się określam, chociaż nikt mi nie może zarzucić, że mężczyzn nie lubię... A już na pewno, że ich nienawidzę. Nienawiść to w ogóle jest mocne słowo i nawet wobec najgorszych wrogów łatwo nim nie szafuję.
Koleżanka (bardzo fajna dziewczyna) zadała mi niedawno pytanie „czy dotknęła cię kiedyś dyskryminacja?” Bez namysłu rzuciłam kilka przykładów i... musiałam się powstrzymać przed słowotokiem. Bo mogłabym je niestety mnożyć.
Stąd też wziął się pewien pomysł. Zaproponowałam to już mojej przyjaciółce z Bangladeszu, która na szczęście przyjęła go z wielkim entuzjazmem. Pragnę stworzyć nowego bloga. Oddzielnego od tego i tematycznego. Bloga o dyskryminacji kobiet. Bloga, na którym pisać nie będę sama, a dziewczyny z każdego miejsca na ziemi – wszystkie te, które poczują chęć stukania w klawiaturę. Chciałabym stworzyć forum dla kobiet, które znam i które dopiero poznam, na którym mogłyby się dzielić swoimi problemami związanymi z dyskryminacją ze względu na płeć, a następnie pomysłami, jak można dany problem rozwiązać. Żyjemy w różnych miejscach i mamy różne doświadczenia, choć wspólne bolączki – warto się nimi wymienić, aby być może odkryć, że w jakimś zakątku świata dana kwestia była już poruszona i rozwinięta. Warto wymieniać się pomysłami – abyśmy mogły sobie wzajemnie pomóc. Bo tak pojmuję feminizm – jako wspólną walkę o to, by żyło nam się nie gorzej niż naszym męskim współlokatorom na tej niewielkiej planecie.
Krótki spacer pod Sejmem przypomniał mi, że warto działać. Warto rzucić ideę i pozwolić jej się rozwijać. Warto czasem wyjść z domu – choćby tylko po to, by być kolejną głową do policzenia w tłumie protestujących. A jeszcze lepiej – aby wspólnie się zastanowić, jak stać się kimś więcej.
Dlatego dziewczyny – zapraszam Was do dzielenia się przemyśleniami, ideami. Bloga, którego wraz z moją bengalską przyjaciółką postanowiłyśmy nazwać „Transcontinental sisters” (korzenie samego hasła „Sisterhood is global” sięgają lat 80-tych ubiegłego wieku, ale nic nie straciło ono na aktualności), mam nadzieję otworzyć w przeciągu tygodnia – dwóch. I będę bardzo szczęśliwa, jeśli zechcecie dorzucić tam swoje posty i komentarze.

The participation in a manifestation (pardon! – it was just a walk) under the Parliament on last Sunday happened around the time when I changed books. I had just finished “Red Dust: A Path Through China” by the Chinese author Ma Jian (which deserves a separate post) and started reading books brought by KasiaBe. And what I found among them were two books by Polish feminist writer Agnieszka Graff. I started with her latest book “Magma”.
My constant readers might remember that in my first posts from Bangladesh I was quoting Agnieszka Graff and her “World Without Women”. I still remember how strong impression it had on me. It’s hard to talk about a revelation but I still have to admit that I opened my eyes on some “obvious obviousness” which the world is full of and which I haven’t noticed. The obviousness openly harmful. Like the common understanding of a word “feminist” as “a woman who hates men”.
And I find myself a feminist and I describe myself so although no one could ever say about me that I don’t like men… And surely no one can accuse me of hatred. Hatred is a strong word anyways and I don’t use easily it even against my worst enemies.
A friend of mine (a very cool chick) asked me some time ago “have you ever experience discrimination?” Without giving it a second thought I told her a few examples and… I had to shut myself up not to start a tirade. Because I could prepare a very long list of examples.
That is how I got an idea. I already told about it to my Bangladeshi friend who luckily accepted it with a huge enthusiasm. I want to create a new blog. Separate from this one and thematic. A blog about discrimination of women. A blog not only written by me but by girls from every corner of the planet – whoever would feel like using their keyboard. I would like to make it a platform for women I know and those I will meet where they would share their problems connected with a gender discrimination and then – their ideas about solving them. We live in different places and we have different experience though same worries – it’s worth a while to exchange them to maybe discover that some of those worries are felt elsewhere and already somehow are taken care of. It’s great to exchange ideas about how we can help each other. Because that is my definition of feminism – a common fight for our lives – so that they wouldn’t be worse than those of our male “planetmates”.
The short walk around the Parliament reminded me that it’s worth to act. To give an idea and let it grow. It’s worth to go out – even if just to be another head in the crowd of protesters. Or better – to jointly wonder how to be something more.
So girls – I invite you to share your thoughts and ideas. I hope to start a blog which with my Bengali friend we decided to call “Transcontinental sisters” (the slogan “Sisterhood is global” was invented in eighties but is still valid) in a week or two. And I will be very happy if you decide to publish there your posts and comments. 

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Rzeczkatolicka Polska / Rescatolica Polonia


Poszłyśmy wczoraj z KasiąBe i Zuzią pod Sejm. Pod Sejm kraju, który chwilowo gotowa jestem nazwać Rzeczkatolicką Polską. Dlaczego? Bo słowo "pospolita" znaczy wspólna. A sądząc po wypowiedziach naszych posłów, którzy w piątek odrzucili możliwość dalszych prac nad Ustawą o Związkach Partnerskich, wspólna ta "Polska Rzecz" nie jest.


Ustawa przepadła? Trudno - demokratycznie wybrani posłowie tak zadecydowali. Prędzej, czy później przejdzie, bo taka jest kolej rzeczy. Oby prędzej niż później. Ale nienawiść wobec ludzi, którzy chcą mieć wolność wyboru i możliwość z godnością powiedzieć światu mam partnera/partnerkę i proszę to uszanować była tak przerażająca, że chciało się swój wobec tego sprzeciw wykrzyczeć na całe gardło.


A jednocześnie to niedzielne spotkanie pod Sejmem było bardzo piękne. Bez wulgarnych haseł, bez nienawiści, bez złości. Tak wyobrażam sobie manifestację poglądów w demokratycznym państwie.



We went yesterday with KasiaBe and Zuzia under the Parliament. Under the parliament of the country which I am ready to temporarily call "Rescatolica Polonia". Why? Because "publica" means common. And judging from the comments made by the deputies who on Friday rejected the continuation of works on the Act on Civil Partnership our "Res" is not really "Publica".


The act was rejected? Well - that happens - our democratically chosen deputies decided so. Sooner or later it will be voted through because that is the direction we evolve to. Let's just hope it will happen sooner rather than later. But the pure hatred against people who want a free choice and a possibility to tell the world with dignity - I have a partner and please respect that - was so frightening that one wanted to scream his protest out loud.


And at the same time this Sunday meeting under the Parliament was beautiful. Without any vulgar slogans, without hatred or hostility. That is how I see the manifestation of one's opinions in a democratic society.










poniedziałek, 14 stycznia 2013

Umarł król, niech żyje król! / The King is dead, long live the King!


Widok z okna mojego pokoju w domu Rodziców - w ten weekend śniegu było o wiele więcej./The view from my room at parent's place-last weekend there was much more snow.

Ciężko uwierzyć, że żyję w m iejscu, które zniknęło pod śniegiem. W tym roku przy minus dziesięciu stopniach ubieram na siebie tyle warstw, co w zeszłym przy minus trzydziestu. Nie mogę przywyknąć do zimna.
Niecały miesiąc temu zakończyłam moją podróż, która trwała prawie trzy miesiące. Dwa tygodnie temu zakończyłam znajomość, która trwałam ponad dwa lata. Pierwsze, bo skończył mi się czas i pieniądze, drugie, bo skończyła mi się cierpliwość. I zaczynam wszystko od nowa.
Świadomość, że buduje się własne życie na gruzach starego, w znanym miejscu, ale jednak w zupełnie innych warunkach jest oczyszczająca. Można wyrzucić to, co niepotrzebne, a nawet toksyczne i zrobić miejsce na nowe. Jak wiosenne porządki w domu. Moje są zimowe. Porządki w życiu.
Jeszcze nie myślę o kolejnym wyjeździe – musze najpierw zakończyć spokojnie relację z tego, ktory właśnie się skończył. Muszę od nowa zgromadzić oszczędności  i zapracować na to, aby nadal mieć dokąd wracać. Świadomość, że ma się dokąd wracać nieco ogranicza fantazję, ale i daje poczucie bezpieczeństwa. Kiedy nie ma się nic do stracenia, człowiek popada w desperację, a ja desperatką być nie muszę – wiem już, ze potrafię sobie w życiu zapewnić to, czego mi trzeba.
Mam tylko jedno postanowienie noworoczne – żyć dla siebie. Egoizm poprawia mi nastrój.
Moja relacja z podróży jeszcze się nie skończyła. Jeszcze wrócę do Bangladeszu i do Hong Kongu. Może nawet ponownie zahaczę o Singapur. A. napisała, żetęskni za moim blogiem. Jest ode mnie bardziej konsekwentna (swoją drogą – czytajcie Corporate Skirts!).
W Nowym Roku życzę Wam wszystkim jednego – podarujcie sobie czas dla siebie. Nawet jeżeli mielibyście go przeznaczyć na pracę w kilku mijescach na raz, żeby zarobić na wyjazd marzeń (tylko potem koniecznie pojedźcie!).

Sztuczny śnieg przed centrum handlowym na Orchard Street w Singapurze./The fake snow in fornt of a shopping mall on the Orchard Street in Singapore.

It’s hard to believe that I am living in a place which is completely covered with snow. This year with minus ten outside the window I put on the same amount of clothes as last year with minus thirty. I can’t get used to the cold.
Almost a month ago I have finished the trip which took a bit less than three months. Two weeks ago I have finished a relation which lasted over two years. The first one because I ran out of time and money and second because I ran out of patience. And I am starting everything over.
The awareness that you build a new life on the debris of the old one in a place that is known but under absolutely new conditions is liberating. You can trough out what’s not needed or even toxic and make the space for new. It’s like a spring-cleaning. But my happen in the winter and not in house but in my life.
I’m not even thinking yet about a new trip. First I want to finish the report from the last one. I need to gather my savings back and work on still having a place to come back to. The awareness of having a place to come back to limits one’s fantasy but gives a feeling of being secure. Once you have nothing to loose you become desperate and I don’t need to be desperate anymore because I know exactly how to get what I need.
I have only one New Year Resolution – to live for myself. Egoism makes me feel better.
My trip report is not finished yet. I will get back to Bangladesh and Hong Kong. Maybe I will even mention Singapore again. A. wrote that she misses my blog. She is way more consequent than me (btw-guys, remember to read Coporate Skirts!).
For the New Year I have only one wish for you guys – give yourself the time just for you. Even if you are about to use it working in a few places at the same time to save up for your dream trip (but then – go for the trip, damn it!). 

Świąteczny Hong Kong./Holiday Hong Kong

niedziela, 11 listopada 2012

Polityczne absurdy to nie polski wynalazek / Political absurd is not a Polish invention


Kiedy w Polsce pojawił się pierwszy śnieg, opublikowałam na facebooku następujący obrazek:


Z komentarzem: Ciężko uwierzyć, że w Polsce spadł pierwszy śnieg. Ta dziewczynka powiedziałaby „Żartujesz?!”.
Na co dostałam odpowiedź od Justyny: „Nie, nie. Pokazano im ostatnie obrady naszego sejmu… <>”.
Cóż, jako Polacy jesteśmy przyzwyczajeni do absurdów, dziwnych zachowań, idiotycznych komentarzy naszej klasy politycznej i to z obu stron barykady (prawica moim zdaniem dzierży laur pierwszeństwa, ale inni nie zawsze pozostają w tyle). Czasem mamy wrażenie, że nas los pokarał najgorzej w Europie, a nawet na świecie (łatwo zapominamy święte słowa Prezydenta Lecha Wałęsy, który mówił sam o sobie: „takiego macie prezydenta, na jakiego żeście zasłużyli”). Pociesza nas ewentualnie sytuacja Włochów, którzy nie potrzebują polityków w liczbie mnogiej – im do wstydu wystarczy jeden Berlusconi.
Niemniej jednak, kiedy sobie tak jeżdżę po świecie, a szczególnie, kiedy tak, jak teraz – mam okazję sobie w innym kraju trochę pomieszkać, trochę się uspokajam – nie jesteśmy, jako mieszkańcy kraju nad Wisłą, odosobnionym mikrokosmosem żenady.
Gdyby w Bangladeszu przyznawano nagrody za najgłupsze wypowiedzi polityków, w roku 2012 (mimo, że ten się jeszcze nie skończył) zapewne zwycięzcą zostałby aktywny politycznie właściciel jednej z prywatnych stacji telewizyjnych. Kilka miesięcy temu w Bangladeszu  zamordowano dziennikarza (w Polsce obecnie takie rzeczy się nie zdarzają – ale z historii znamy te metody uciszania „niewygodnych pismaków”). Szukano mordercy, śledztwo ciągnęło się tygodniami. W końcu okazało się, że policja jest w posiadaniu DNA sprawcy. Opinia publiczna naciskała aby porównano je z DNA wspomnianego właściciela stacji telewizyjnej. Na co ten wydał oświadczenie, iż… Zarówno on, jak i jego żona są osobami bardzo religijnymi, w związku z czym dokonują rytualnego obmycia przed każdą modlitwą. Ergo – żadne z nich nie ma DNA, bo są na to zbyt czyści!
Ale spieszę pocieszyć czytających moje posty Bengalczyków – i Wy nie jesteście jedyni. Na przełomie lat 2006/2007 na trasie Kobiecych Regat Dookoła Świata, w których uczestniczyłam, znalazła się Republika Południowej Afryki. W tym czasie najgorętszym „newsem” była wiadomość, że jeden z najważniejszych polityków w Państwie (niestety nie pamiętam już kto to był, czy premier, czy któryś z ministrów) został przyłapany na uprawianiu seksu z prostytutką. Jakby tego było mało – Pani okazała się mieć AIDS. Oświadczenie owego Bardzo Ważnego Polityka brzmiało tak: „nie mogłem zarazić się AIDS ani nie mogę być nosicielem wirusa HIV, ponieważ po stosunku wziąłem prysznic i starannie się umyłem.”
Aktualną premier Bangladeszu jest Sheikh Hasina (przewodnicząca Awami League), córka bengalskiego odpowiednika Lecha Wałęsy, Sheikh Mujibur Rahmana – uznawanego za ojca narodu, pierwszego prezydenta niepodległego Bangladeszu, który zmarł w roku 1975 (a dokładniej – wraz z częścią rodziny – został zamordowany przez oficerów zbuntowanej armii). I pani premier przy okazji wprowadzenia do Bangladeszu technologii 3D, w przemówieniu poświęconemu cudom techniki przekonywała, że 3D było… wielkim marzeniem jej ojca.
Bangladesz, w przeciwieństwie do Polski, a podobnie jak chociażby USA, jest państwem dwóch partii politycznych – wspomnianej Awami League oraz BNP (Bangladesh Nationalist Party). Pozwolę sobie ominąć szczegóły ich programów politycznych, szczególnie, że te się od siebie właściwie… nie różnią. Ważne, że co parę lat zmienia się dominacja polityczna w kraju i do głosu dochodzi dotychczasowa opozycja (oczywiście po to, by po kilku latach znowu doszło do wymiany). W takich momentach zmienia się też nazewnictwo wszystkich ważnych obiektów. Plotka głosi, że zmiana nazwy międzynarodowego lotniska w Dhace na Hazrat Shahjalal International Airport było spowodowane tym, że skrót można by zapisać jako „Ha-S-In-A”. Trudno nie uwierzyć, skoro poprzednia nazwa brzmiała „Zia International Airport”.
Na koniec zaserwuję Wam obrazek, zaczerpnięty z profilu „I am Bangladeshi” z fb. Tak – dobrze kojarzycie – balony podczas tychże uroczystych obchodów zostały zastąpione prezerwatywami i odleciały w niebo wraz z białym gołąbkiem. Podpis pod zdjęciem oznacza: „ M A Mannan (Member of Parliament) inaugurated a football tournament with ballon and pigeon. How can a MP be that stupid?” („M A Mannan, parlamentarzysta, zainaugurował mecz piłki nożnej balonami I gołąbkiem. Jak to się dzieje, że parlamentarzysta może być tak głupi?”) Znany obrazek? Znany… Tyle, że jeszcze z PRL-u… Pozwolę sobie zacytować S. (choć cytat to wtórny), który za każdym razem, kiedy przypomni sobie to zdanie, cieszy się jak dziecko i ustawia jako status na fb: „W przeciwieństwie do ludzkiej inteligencji, ludzka głupota nie zna granic.”



When the first snow „visited” Poland I Published at my facebook wall the following picture:
SEE the first picture in this post!
With a comment: Hard to believe that it's already snowing in Poland. This girl would say: Are u kiddin' me?!
Then the comment came from Justyna: “No, no. These girls were shown the latest debate of our parliament. They say: ohhhh, I’m so sorry for you, that is a weird country.”
Well… As Polish people we are used to absurd, weird behavior, idiotic comments of our political class from both sides of the barricade (right wing in my opinion leads in that sort of crap but athers are not left far behind). Sometimes we think that the fate punished us more than any other nation in Europe or even in the World (it is easy for us to forget the words of President Lech Walesa speaking of himself “you have a president as good as you deserve”). We can only be slightly comforted by Italians who do not need a whole political class – one Berlusconi is enough to bring embarrassment.
Nonetheless when I travel this World and especially when I have the chance to live somewhere the way I do now – I am getting calmer. We – people who live in the country of Vistula – are not a separate microcosm of shame.
If Bangladeshis would prize the most stupid statements of their politicians in year 2012 (although it’s not finished yet) the laurels would go to the politically involved owner of one of the private TV stations. A few months back a journalist was murdered in Bangladesh (such things do not happen in Poland anymore but from history we do know such means of silencing inconvenient journalists). Police was looking for a murderer, investigation was taking months. After all it occurred that the police had a DNA of the perpetrator. People wanted it to be compared with the DNA of the mentioned TV station owner. In a response he published a statement saying that… Both he and his wife are very religious which means they do ritual ablutions before each and every prayer. Ergo – none of them can have DNA as they are simply too clean for that!
But my dear Bangladeshi readers – here comes the consolation – you also are not alone. At the end of the year 2006 and in the beginning of the following year I was in Republic of South Africa. Some of the ports there where on the route of the Round the World Female Race I was taking part in. And the hottest “news” back then was information that one of the most important politicians in the country (I do not remember any more if it was a prime minister of one of the ministers) was caught red handed while having sex with a prostitute. As if it was not enough – it occurred that the lady had AIDS. The statement of the Very Important Politician went somewhere in those lines: “I could not get infected with AIDS and I cannot be a HIV carrier as just after the intercourse I took a shower and washed myself thoroughly”.
The current prime minister of Bangladesh is Sheikh Hasina (leader of Awami League), daughter of the “Bangladeshi Lech Walesa” – Sheikh Mujibur Rahman who is said to be the father of the nation and who was the first president of the independent Bangladesh. He died in the year 1975 (to be more specific – he was assassinated with most of his family by rebellious army officers). And the prime minister on the occasion of implementing 3D technology in Bangladesh in her speech about technology stated that 3D was her father’s dream…
Unlike Poland, Bangladesh is a country of only two political parties (like USA for instance) – mentioned Awami League and BNP (Bangladesh Nationalist Party). I will let myself leave the details of their political programs aside – especially that they are in fact the same. What is important is the fact that the political supremacy in the country is changing every few years and those who were in the opposition become the rulers (which changes again in another few years). In moments like this all the names of important places are changed. According to the popular gossip that the change of name of the international airport in Dhaka on Hazrat Shahjalal International Airport was caused because of the fact that the shortcut might written as “Ha-S-In-A”. It’s hard not to believe especially if we mention the fact that the previous name of the airport was “Zia International Airport”.
In the end I will show you a picture (please see the second picture in this post) taken from the facebook profile „I am Bangladeshi”. And yes – you do see it right – balloons used during this celebration were made from condoms and later flew into the sky with the white pigeon. The phrase under the picture says: “M A Mannan (Member of Parliament) inaugurated a football tournament with balloon and pigeon. How can a MP be that stupid?” Do we know such pictures? Oh, yes… But only from former Peoples Republic of Poland. Now I shall quote S. (although it’s a secondary quote) who is happy like a five year old and posts it on his fb wall every time he reminds himself of this sentence: “Unlike human stupidity, intelligence has limits!”


sobota, 15 września 2012

Ucieczka do kina „Wolność”/Escape to the „Freedom” cinema



Z kina zwiać się w tej chwili nie da. Można zwiać do kina. A nawet nie tyle do kina, co przede wszystkim na film – będzie nosił tytuł „azjatyckie perypetie przygłupiej masochistki”. Streszczenie i recenzja każdej pojedynczej sceny pojawi się nie gdzie indziej, jak właśnie tu.
Przez ostatni tydzień trwały celebracje. Po pierwsze przeprowadzki – mieszkamy teraz w kamienicy z sufitami na wysokości prawie czterech metrów. Dziwny wpływ ma na mnie to mieszkanie. Muzyczny. Wpływ – w sensie. Ta gigantyczna kubatura (odziedziczyłam porządne głośniki po właścicielu) pozwala na słuchanie li tylko i wyłącznie opery. Tudzież muzyki klasycznej, ale tylko tej potężnej i nie kiczowatej. Z powodu braku miejsca na kicz – odpada Wagner. Z powodu braku miejsca na wszystko, co nie jest potężne – odpada Mozart. W ogóle wszystko, co związane z językiem niemieckim chwilowo odpada, bo ten nie podoba mi się bardziej niż zazwyczaj. I to z kilku powodów. No – to nagrzałam atmosferę i sobie teraz uprzejmie zamilknę.
Drugi powód celebracji jest nieco bardziej prozaiczny. Zakończyłam pracę numer cztery. Za tydzień będę już pracowała tylko w dwóch miejscach. A za dwa i pół w ogóle pracę będę miała w nosie, żeby nie powiedzieć, że na trzy miesiące upchnę ją jeszcze głębiej w pewnych ciemnych otworach fizjologicznych. I nareszcie mam czas oddychać. I podrapać się po dupie, którą ostatnio pięknie zapuściłam – z braku ruchu i przyjemności, jaką daje gotowanie…
No… To z okazji celebracji opowiem wam, jak wyglądała rozmowa o urlopie z moją szefową, bo tego kwiatka jeszcze nie słyszeliście (no bo i jak, skoro od dwóch miesięcy nie napisałam prawie słowa? Poza tym jeszcze taki kwiatek chyba nie powstał, którego dałoby się usłyszeć, ale pierdolę dziś stylistyczną kurtuazję).
Akcja dzieje się rano. Świeci sobie słoneczko, ptaszki ćwierkają, lekki wiaterek sobie skądś dokądś popierdziela. A ja idę do szefowej.
- Pani M. sprawa jest… Ale tak mi jakoś przez gardło, no nie tego…
- Co narozrabiałaś i ile mnie to będzie kosztować?
- O ile mi wiadomo, to nie dość, że nic, to jeszcze Pani zaoszczędzi.
- To mnie zainteresowałaś… Siadaj dziecię marnotrawne.
- Bo ja to bym tak chciała… No chciałabym, chciała.. Na urlop znaczy się bym chciała.
- No to masz wpisany, w październiku. A co, spieszy ci się?
- Pośpiechu to nie ma, ale na dłużej bym chciała.
- Na dłużej to znaczy, na ile? Pół roku? Rok?
- Nie no, tylko trzy miesiące.
- No to jedź. A dokąd jedziesz?
- A no do Bangladeszu Pani M.
- To weź mnie zabierz ze sobą, co?
I tak dalej w tym tonie pogawędziłyśmy jeszcze może ze dwie minuty. Ma ktoś zajebistszą szefową? No śpiewać ptaszki wy moje. Nie, nie ma nikt lepszej. Taką to tylko ja mam. I nie zawaham się użyć…
I tak za dwa i pół tygodnia będę się za te swoje grzechy smażyć w islamskim piekle. A potem odetchnę już nieco bliżej cywilizacji. A o koncercie GB też kiedyś napiszę – pewnie, jak mi się jakiś kolejny przydarzy…
A tymczasem powracam do marnego zachwytu nad codziennością. Jadę właśnie do Gdyni. Na dworcu autobusowym młody, na oko trzydziestoletni facet rozklejał dziś ogłoszenia o tym, że niedawno dostał jakieś prochy, został po tych prochach zgwałcony, a nagranie poszło do sieci. Prosił o pomoc przy szukaniu wszystkiego, co wylądowało online. (Strach się bać?)
Z mniej przyziemnych tematów – oglądałam przed chwilą kolejny koreański dramat z mojej listy – rzecz jasna, jak to w „Artystycznym Kinie Azjatyckim” – z odpowiednią ilością „momentów”. A obok mnie siedział gość i czytał sobie o nieskończoności boga. Chrząkał tak głośno i często, że dla dobra współpasażerów zmieniłam repertuar… ot uroki transportu publicznego w dobie wszechobecnej techniki…


Right now it’s hard to escape from the cinema. It only seems possible to escape inside. Even more – to escape for  a movie which is going to be untitled “Asian story of a dumb masochist”. The shortcut and review of  each and every scene will be published nowhere else but here.
During the whole last week I’ve been celebrating. Firstly – because of the fact that we moved. Right now we live in an old building with ceiling almost four meters high. This apartment has a weird influence on me. Musical influence. This giant space (I inherited damn good speakers after the owner) allows me only to listen opera. Along with classical music but only the monumental and non-kitsch one. Because of no space for kitsch – Wagner ain’t allowed in. because of the luck of space for anything non-monumental – Mozart ain’t allowed in. Basically anything connected with la lingua alemána  is temporarily forbidden because I dislike this language more than usual. For quite a few reasons. Ok – so I heated the atmosphere up and will shut myself up in all the right moment.
The second reason for celebration is way more prosaic. I finished the job no 4. In a week I will be working only in two places at the time. And in two and a half weeks I will be forget about the fact that I have any job at all. Finally I have time to breathe. And scratch my ass (which is getting bigger and bigger again) whenever I feel like it.
So… As for celebration I will tell you guys about the conversation I had with my boss about my vacations. This story you haven’t heard yet (not that I gave you any chance with me not writing a word for almost two months).
The action takes place in the morning. The sun is shining, birds are singing, the wind is slowly blowing. And I am going to my boss.
- Mrs. M. there is something i need to talk to you about. But somehow it ain’t that very easy.
- What is it that you messed up and how much Is that going to cost me?
- For as much as I know not only it will not cost you a cent but also you might be able to save up.
- You have my full attention. Take a seat kiddo.
- Because I wish… Oh I wish, I wish… I wish I could go for vacations.
- And if I remember well you have vacations planned for October. Or maybe you are in a hurry?
- No, there is no hurry. But a need for some more time exists.
- More time meaning what? Half a year? A year?
- Oh no, I wouldn’t dare… Just three months.
- Ok. So go. But where are u gong?
- To Bangladesh Mrs. M.
- So take me with you dear. Will you?
And so we continued for another minute of two. So does any of you have a more fucking fabulous boss? Tell me sweethearts. No. None of you have a better boss. Only I have one. And will not be afraid to use this fact…
And so in two and a half weeks I will be burning in Islamic hell for my sins. And then will have time to catch some air somewhere closer to the civilization. And about GB concert I will also write one – probably after the next one I will go to.
And in the meantime I shall get back to doubtful enjoying of the reality. I am on the bus to Gdynia. At the station a young guy was hanging posters saying that he was given some medicaments, raped and recorded. The tape naturally went online. He was asking for help in finding all published materials.
From slightly lighter topics – a moment ago I was watching another Korean drama from my list – with (as it has to be in “Artistic Asian Cinematography) a right amount of sex scenes. And next to me was seating a guy reading about the Infinity of God. He was meaningfully “coughing” so often and loud that I had to change the movie. Just a “taste” of public transport in the era of surrounding technique…