wtorek, 15 lutego 2011

Plakaty / Posters

Te plakaty dostałam od Claudii Cadelo i Cira Diazaw w Hawanie. Przed wylotem Kasia owinęła je w papier i zakleiła taśmą samoprzylepną. Uznałam, że żeby się nie pogniotły i nie zniszczyły, najlepiej będzie po prostu wziąć je ze sobą w rękę. Zapomniałam jednak o jednym drobnym szczególe – że, aby wywieźć z Kuby jakiekolwiek dzieło, trzeba mieć specjalny certyfikat i zezwolenie Ministerstwa Kultury. Więc gdy na lotnisku zobaczono, że trzymam w ręce coś, co wygląda jak zrolowany obraz, kazano mi udać się do stolika, przy którym urzędniczka zaczęła otwierać pieczołowicie zaklejony pakuneczek. Serce podeszło mi do gardła, ale postanowiłam udawać głupa i pomogłam jej rozpakowywać rulon. Pani miała bardzo długie paznokcie, które nie ułatwiały jej pracy, w końcu zapytała więc, co jest w środku – zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że plakaty. „A, to proszę iść, na plakaty nie trzeba zezwolenia.” Nie przypominam sobie, żebym w jakiejkolwiek innej sytuacji równie mocno spieszyła się do toalety…

Those posters I got from Claudia Cadelo and Ciro Diaz in Havana. Before the flight back to Poland, Kasia wrapped them in paper and secured with tape. I decided that to save them from destroying it would be best to transport them simply by taking them in the hand. I just had forgotten about one little detail - to take any kind of art from Cuba, the special certificate and agreement of the Ministry of Culture is needed. So when we were at the airport and the staff saw me holding something that looked like rolled painting, they sent me to the counter where a lady clerk started to unpack them. I decided to play the blonde and help her out. Luckily her nails were so long that she gave up at some point and asked what was inside - "posters" I answered. "Oh, so that's fine, you don't need the approval for posters". I can't think of any other moment when I got to the toilet at such a speed...























"Niech żyje różnorodność ideologiczna"
"Long live the ideological diversionism"

























"59 - rok błędu"
"59 - the year of error"




















"Kocham MINIT (Ministerstwo Spraw Wewnętrznych)"
"I love Ministry if Internal Afairs"

poniedziałek, 14 lutego 2011

Wywiad z Cirem Javierem Diazem Penedo - gitarzystą Porno para Ricardo i La Babosa Azul

Ciro Javier Díaz Penedo - gitarzysta i wokalista kubańskiego, punkowego, antyreżimowego zespołu Porno para Ricardo i twórca solowego projektu La Babosa Azul, w którym nagrał m.in. płytę z piosenkami Jacka Kaczmarskiego. Bloger i działacz. Braci Castro nienawidzi bardziej niż dyrektora ogólniaka, do którego uczęszczał. Czyli skrajnie…
Wywiad przeprowadzony został w Hawanie, 2-go listopada 2009 roku.























Ja: Nie masz muzycznego wykształcenia, prawda?
CD: Nie.
Ja: A co studiowałeś?
CD: Matematykę na Uniwersytecie Hawańskim, przez pięć lat. Co do muzyki, to ja po prostu lubię wydawać różne dźwięki. Od dzieciaka. Najpierw przerabiałem piosenki, które znałem, potem zacząłem tworzyć własne. I tak to się ciągnęło przez całą szkołę średnią i studia, które skończyłem w 2004 roku. Chociaż kiedy kończyłem studia chciałem zawodowo dalej zajmować się matematyką i pracować na uniwersytecie jako wykładowca. Miałem odpowiednie stopnie i kwalifikacje, ale nie byłem odpowiedni pod względem politycznym. Żeby być wykładowcą musisz bowiem spełniać pewne polityczne wymagania. Uczyłem już wcześniej – zanim skończyłem studia – przez dwa lata, ale to oczywiście nie było wystarczające. No i zostałem się bez pracy – zaproponowali mi co prawda robotę, ale na takiej pozycji, której nie chciałem przyjąć, to by była degradacja. Postanowiłem więc zająć się wyłącznie muzyką, dorabiając jedynie jako prywatny nauczyciel matematyki. Ale byłem świadom faktu, że moje życie to muzyka – od tamtego momentu nagrałem już pięć płyt, skomponowałem mnóstwo piosenek, zrobiłem wiele klipów. Mogę więc powiedzieć, że ludzie, którzy odmówili mi prawa do nauczania byli tymi samymi, którzy pchnęli mnie w kierunku muzyki.
Ja: A na jakiej podstawie została podjęta decyzja, że się nie nadajesz na nauczyciela? Zrobiłeś coś konkretnego, czy zostałeś ukarany za tzw. całokształt?
CD: Oni przede wszystkim nie dopuszczają żadnych form sprzeciwu wobec polityki rządu. Oczywiście na Kubie ciężko znaleźć kogoś, kto by się z nią naprawdę zgadzał, ale nie wolno ci być aktywistą, głośno o tym mówić, bo wtedy zaczynasz się wyróżniać z tłumu. Natomiast ja zawsze otwarcie mówiłem o tym, co myślę, w klasie na zajęciach, czy gdziekolwiek. Żeby podpaść nie musisz nawet chodzić na jakieś polityczne manifestacje, udzielać się w środowiskach opozycyjnych, wystarczy, że po prostu nie ukrywasz swoich poglądów, bo wtedy stajesz się problemem, którego należy jak najszybciej się pozbyć. Oczywiście nie dotyczy to wyłącznie szkolnictwa wyższego, ale placówek edukacyjnych w ogóle. No i poleciałem.
Ja: Zanim zaczęliśmy tę rozmowę, wspomniałeś, że zacząłeś grać wcześnie, że pisałeś piosenki już w podstawówce. Domyślam się więc, że Porno Para Ricardo to nie pierwszy zespół, w którym grasz?
CD: Odkąd tylko zakochałem się w Rock’n’Rollu zacząłem tworzyć zespoły. Ja po prostu nie mogę być w takiej sytuacji, że nie mam kapeli, w której gram. Przewinęło się tych grup sporo w moim życiorysie. Co do Porno Para Ricardo – to na pewno najdłuższy kawałek mojego życia przypisany do jednej kapeli. Teraz stworzyłem osobny projekt, ale to wszystko nie istotne – ja po prostu potrzebuję mieć zespół. Zawsze.
Ja: Piosenki PPR są bardzo buntownicze, poruszacie w nich kwestie polityczne, społeczne, opisujecie w ostrych słowach kubańską rzeczywistość, która ewidentnie się wam nie podoba. Zawsze tak było – czy zawsze te tematy były ci bliskie?
CD: Teksty, które pisałem zawsze odnosiły się bezpośrednio do mojej własnej rzeczywistości, takiej, jak ją widziałem. Ale nie zawsze polityka była w jej centrum. Na przykład w szkole średniej tematem, który poruszał mnie najbardziej był dyrektor szkoły, którego nie cierpiałem. Stworzyłem więc całe mnóstwo piosenek przeciwko dyrektorowi, nauczycielom i wszystkim, którzy mnie wkurzali (śmiech).
Ja: Czyli zawsze musisz się przeciwko czemuś buntować?
CD: (śmiech) Może taka już moja natura, że zawsze muszę być przeciwko czemuś, ale wydaje mi się, że po prostu w kraju takim jak ten – może w innych też, tego nie wiem – bardzo łatwo jest być kontra. Przyczynia się do tego przede wszystkim jeden wielki brak tolerancji dla wszystkiego, na przykład w mojej szkole nikt nie mógł nosić długich włosów, trzeba było się stawiać na wszystkich czynach społecznych, wiecach, marszach itd., jak 1-szy maja i takie tam. Dyrekcja i nauczyciele nigdy nie byli przyjacielscy wobec uczniów, zawsze traktowali nas jak wrogów, nie było nawet najmniejszej nici porozumienia między nami. Strasznie mi to przeszkadzało. Szczególnie te nakazy, mówienie, co mamy myśleć, nikt nigdy żadnego ucznia nie wysłuchał. Była seria nakazów i zakazów i koniec. Macie się podporządkować. Miałem o czym śpiewać.
Ja: A Porno Para Ricardo – zawsze byliście wrogami ludu nr 1, czy na początku było nieco łatwiej?
CD: Nie, nie. Nasza pierwsza płyta nie była nawet w dwudziestu pięciu procentach tak krytyczna, jak te późniejsze. Nie jest łatwo podjąć decyzję o radykalizacji środków wyrazu, o nieskrępowanym wyrażaniu swojego zdania. To wszystko ma przecież swoje konsekwencje. Kiedy zaczynaliśmy razem grać nie byliśmy rzecz jasna grupą sympatyzującą z władzą w naszym kraju, czy sposobem w jaki Kuba była rządzona, ale nie o tym były wówczas nasze piosenki. Tu i ówdzie w którymś tekście coś na ten temat wspomnieliśmy, ale używaliśmy języka metaforycznego, oględnego, nie tak bezpośredniego jak teraz. Większość tekstów była o seksie i takie tam. No wiesz… (śmiech)
Ja: Wystarczy znać nazwę zespołu, żeby wiedzieć o czym możecie śpiewać.
CD: Tak, jasne, ale już logo zespołu jest przecież stricte antykomunistyczne. Jednak na początku nie próbowaliśmy naszego przekazu czynić stuprocentowo jasnym, jeszcze zasłanialiśmy się poetyckim językiem, licencia poetica można rzec, nazywaliśmy to po prostu twórczym mieszaniem symboli, udawaliśmy, że mówimy co innego, niż się wydaje. Wiedzieliśmy, że możemy się nazwać antykomunistami, ale nie robiliśmy tego głośno, woleliśmy być bezpieczni. To się zmieniło dopiero po pewnym czasie.
Ja: A jak było z nagraniem tej pierwszej płyty? Mogliście korzystać z państwowego studia? Ktoś wam pomagał?
CD: Nie. Wszystkie płyty nagraliśmy sami. W tym kraju tak naprawdę nie ma wielu studiów nagraniowych. No i właśnie - wszystkie są państwowe. Niezależne zespoły nie mogą w nich nagrywać. Żeby wejść do takiego studia potrzebujesz zgody różnych instytucji kulturalnych, przede wszystkim Ministerstwa Kultury, musisz zostać zatwierdzony i tak dalej. Nie bawiliśmy się w to.
Ja: A potem Gorki trafił do więzienia z czteroletnim wyrokiem. Odsiedział tylko dwa – jak udało się wam go stamtąd wydobyć?
CD: Przede wszystkim okazało się, że wszystkie środki, które stosowaliśmy, żeby nikomu nie podpaść nie były wystarczające. Że jednak zostaliśmy zauważeni przez jakieś instytucje, przez jakieś cienie, które funkcjonują w całym kraju. Rząd od początku nas nie lubił. Gorki został aresztowany w 2003 roku na podstawie zarzutów o pospolite przestępstwo, którego nigdy nie popełnił. Oskarżono go handel narkotykami. Graliśmy koncert w Pinar del Rio i po występie podeszła do niego dziewczyna i zaczęła rozmawiać z nim o różnych rzeczach, w tym o prochach. Powiedziała, że ma jakieś pigułki, Gorki też powiedział, że ma jakieś pigułki na własny użytek, no i ona poprosiła go o jedną, więc Gorki oczywiście ją poczęstował. Żeby było jasne – nie chciał od niej pieniędzy, po prostu dał jej to w prezencie. No i to było to przestępstwo, za które został skazany na cztery lata w więzieniu. Spędził tam dwa i pół roku i wyszedł dzięki naciskom ojca jednego z przyjaciół, który miał spore wpływy w środowisku rządowym. Ale po jego wyjściu nasze poglądy się zradykalizowały. Byliśmy wściekli. Zaczęliśmy nagrywać piosenki przy użyciu języka bezpośredniego, skończyły się metafory, chcieliśmy powiedzieć światu głośno i wyraźnie, że nie zgadzamy się z rządem kubańskim i jego sposobem traktowania obywateli.
Ja: Czy skład zespołu uległ zmianie w tamtym okresie?
CD: Nie. Jeszcze przed aresztowaniem Gorkiego zmienił się basista, ale u nas w ogóle grało sporo basistów, wygląda na to, że z basem po prostu muszą być problemy. Przed i po pobycie Gorkiego w więzieniu było nas czterech tych samych gości.
Ja: Więc aresztowanie nie miało wpływu na skład zespołu?
CD: Nie. Skład zmienił się kilka miesięcy po wypuszczeniu Gorkiego. Tamtych dwóch kolesi wyjechało z kraju, zostaliśmy Gorki i ja. Perkusista owszem, wystraszył się mocno tekstów do nowych piosenek. Odszedł wcześniej, bo już wiedział, że chce wyjechać i nie chciał mieć z tym żadnych problemów. Basista chyba też, sądzę że jego powody były podobne. No a potem przyjęliśmy dwóch nowych chłopaków, którzy grają z nami do dzisiaj – Hebert na basie i Renay Kayrus na perkusji.
Ja: Chciałam cię też zapytać o film „Habana Blues”, który również został nakręcony podczas pobytu Gorkiego w więzieniu. Reżyser Banito Zambrano w wywiadach często wspominał, że wasz zespół był dla niego inspiracją. Ile z waszej historii możemy zobaczyć na ekranie?
CD: Ciężko mi powiedzieć ile inspiracji Benito wyniósł ze spotkań z nami, ale postać Gorkiego została zinterpretowana przez naszego przyjaciela, Ismaela, który znał przecież Gorkiego. Poza tym w scenie w korytarzu, w domu jedna z postaci mówi żart o tym, że właśnie wróciła bo poszła zgasić światło w El Morro, to jest mniej więcej dokładnie to, co powiedział Gorki do Benito, kiedy ten przyszedł nas odwiedzić w domu, w którym Gorki mieszka ze swoim ojcem. Potem spisywał wiele takich żarcików w swoim notesie. Co do przedstawienia Gorkiego przez Ismaela – zrobił to najlepiej, jak mógł, nikt przecież nie może być inną osobą. Ludzie, którzy znają Gorkiego widzą, że to nie jest on, ale myślę, że to dobra interpretacja osoby jaką jest. Ale to w końcu film.
Ja: Dobrze, wróćmy więc do muzyki – jak wygląda sprawa organizowania koncertów? Gracie, gdzie chcecie?
CD: Słuchaj, organizowanie koncertów na Kubie to cholernie trudna sprawa. Dlaczego? Bo wszystkie, dosłownie wszystkie miejsca, które nadają się do grania należą do państwa. Porno Para Ricardo nigdy nie zagra w tych miejscach. No chyba, że nagle nas oświeci i wymyślimy jakąś supertajną strategię, żeby tego dokonać. (śmiech) My nie mamy i nigdy mieć nie będziemy pozwolenia na granie, a osoby, które prowadzą wszystkie sale koncertowe czy inne takie miejsca zostaną zwolnione, jeżeli nas tam wpuszczą. Więc nasze koncerty muszą się odbywać w prywatnych domach. Nie możemy zapraszać wielu osób. Dlaczego? Bo im więcej osób, tym większe ryzyko, że zjawi się ktoś kto pracuje w policji, Ministerstwie Kultury, czy gdziekolwiek indziej i że koncert zostanie przerwany. Tak było kilka razy – zaczynamy grać i nagle wpada policja i oznajmia, że mamy się rozejść i żadnego koncertu nie będzie. Blokują wejścia, organizatorzy mają kłopoty itd. Zazwyczaj zapraszamy więc trochę znajomych i mówimy im, żeby zaprosili swoich znajomych i tak tworzy się łańcuszek. Tak to robimy. A – i jeszcze jedno – zapraszać zaczynamy zazwyczaj jeden, góra dwa dni przed koncertem, żeby zapobiec odpowiedzi uprawnionych instytucji. Kiedy dochodzi do nich informacja o planowanym koncercie nie mają już czasu, żeby temu zapobiec, kiedy są gotowi do akcji jest zazwyczaj po koncercie, albo właśnie się kończy.
Ja: Czyli wasi fani muszą być gotowi w każdej chwili?
CD: Tak. A jeżeli jesteś spoza Kuby, to musisz najpierw skontaktować się z nami, inaczej nie masz możliwości dowiedzieć się o tym, że będziemy grać.
Ja: Niedawno opowiadałeś mi przecież, że graliście duży koncert na plaży niedaleko Hawany, na którym z resztą zaśpiewaliście świetną punk rockową wersję „Murów”, nazwałeś to festiwalem, mówiłeś o kilku innych grupach, które również się tam zaprezentowały. Takie przedsięwzięcie wymaga chyba przygotowań?
CD: No tak. Wiesz, rząd ma swoją strategię blokowania nas, ale my mamy swoją strategię na uniknięcie zablokowania. Robimy to bardzo prosto – zmieniamy nazwę zespołu. Oczywiście nie robimy tego sami – mamy przyjaciół, którzy załatwiają nam granie na oficjalnych występach przedstawiając nas jako kogoś zupełnie innego. Festiwal, o którym mówimy, z września br. był prawie niezależny, no ale wiadomo, że potrzebowaliśmy autoryzacji władz, bo bez tego nie wolno ci zgrać nawet na plaży. Niektórzy czasem próbują, ale to bardzo trudne. Więc przedstawiamy się jako kapela x, czy kapela no name i gramy swoje piosenki. Ludzie, którzy wydają autoryzację, czy kontrolują koncerty nie są na tyle wyrafinowani, żeby sprawdzić nazwiska członków zespołu i zastanowić się nad tym, czy już ich przypadkiem kiedyś nie widzieli. No może czasami sprawdzają, ale na pewno nie zawsze. Bierzemy to pod uwagę i zawsze próbujemy mimo wszystko zagrać.
Ja: Mówiłeś też, że podczas tego koncertu pojawiło się też kilka innych kapel, które w swoich tekstach są mocno krytyczne…
CD: Nie, nie kilka, było ich naprawdę dużo.
Ja: To są nowe zespoły, czy też grają już od iluś lat? A może władza jeszcze po prostu o nich nie wie? Czy inni też muszą stosować różne wybiegi, żeby móc zagrać?
CD: Zacznijmy od tego, że jest kilka poziomów cenzury. Te inne zespoły grają naprawdę dobrze i są bardzo krytycznie nastawione. Ale problem z Porno Para Ricardo polega na tym, że my nie mamy najmniejszego nawet szacunku dla władzy (śmiech). Więc my zawsze próbujemy jak najbardziej prowokować, w naszych tekstach używamy konkretnych nazwisk. I nazwiska są bardzo ważne. Jeżeli nie podajesz konkretnych nazwisk nie jesteś na tym samym poziomie. Możesz kontestować wszystkie partyjne świętości, ale mimo to jesteś o jeden poziom niżej w cenzurze. My jesteśmy już na tym najwyższym poziomie, bo wyraźnie wymawiamy nazwiska takie jak Fidel Castro, czy Raul Castro.
Ja: A gdzie jest granica? Czy istnieje coś, czego nie zrobicie w obawie przed dalszymi represjami?
CD: W muzyce i słowach nie widzę już żadnej granicy do przekroczenia. Złamaliśmy już wszystkie zasady i przekroczyliśmy wszelkie granice. Co innego jeśli chodzi o tak zwany performance związany z każdym występem – to jest jeszcze pole do popisu. Moglibyśmy się przebrać nie wiem, za Fidela Castro i go sparodiować, ale nie bardzo mamy na to środki. No i nie gramy aż tylu koncertów. Ale w samej twórczości nie wierzę, że istnieje jakakolwiek bariera, której bym nie przekroczył, jeśli uznałbym, że jest warto, że w jakiś sposób się z nią identyfikuję. Mogę na przykład powiedzieć, że nigdy w swoich słowach nie zamierzam nawoływać ludzi np. do zabicia kogoś, bo to jest niezgodne ze mną samym, więc nie chcę tego robić. Sam pomysł mi się nie podoba, więc go nie zrealizuję, ale to nie strach jest przeszkodą, tylko właśnie ta niezgodność. Chociaż to może jest granica, której przekroczenie posłałoby nas na jeszcze wyższy poziom cenzury. A im wyżej się wspinasz na stopnie cenzury, tym większe czekają cię represje.
Ja: Dwa lata temu stworzyłeś swój solowy projekt, La Babosa Azul. Co spowodowało, że postanowiłeś zając się czymś tak muzycznie odrębnym od tego, co robicie w PPR?
CD: Uwielbiam eksperymentować z muzyką. Jeśli porównasz muzycznie same płyty La Babosa Azul, zobaczysz, że na pierwszej masz do czynienia z mieszanką rocka i jazzu, zaś druga to moje interpretacje piosenek Wladimira Wysockiego i Jacka Kaczmarskiego, która od tamtej różni się diametralnie – zarówno muzycznie, jak i w warstwie tekstowej. Lubię zmiany. Piosenki Kaczmarskiego i Wysockiego bardzo mi się spodobały, a poznałem je dzięki Danielowi Romanowi, który kiedyś pracował w Polskiej Ambasadzie w Hawanie. Miałem wiele radości przy tworzeniu własnych wersji tych utworów. Jedna z tych piosenek, „Los Muros”, czyli po polsku „Mury” to wersja katalońskiego utworu napisanego przez Luisa Llacha. Przetłumaczyliśmy na hiszpański obie wersje – Kaczmarskiego z języka polskiego i Llacha z języka katalońskiego. Bo oczywiście słowa nie są o tym samym – Kaczmarski wziął muzykę i napisał zupełnie nowe słowa. Tę wersję gram sam na gitarze na płycie „Cuando amanezca un dia”, drugą nagraliśmy z Porno Para Ricardo i umieściliśmy w najnowszym albumie „El album rojo (destenido).
Ja: Wiemy już, że ostatnio nagrywałeś tłumaczenia piosenek, które w Polsce są dobrze znane, a o czym był twój pierwszy album?
CD: Jeśli pytasz mnie o tematy, które mnie najbardziej interesują, to mogę powiedzieć, że one przychodzą etapami. Bo było wiele piosenek, które śpiewałem zanim założyliśmy Porno Para Ricardo i których nigdy nie nagrałem. A to był piękny okres w moim życiu. Więc – pierwszy album, jaki nagraliśmy to „Rock para las masas (carnicas)”, czyli rock dla „mięsnych” mas. „Mięsna masa” to pojęcie nieprzetłumaczalnie, rodzaj jedzenia, które możesz kupić na Kubie. Skojarzyliśmy to oczywiście z masą ludzką i tak powstał tytuł. Wszystkie piosenki na tę płytę zostały napisane przez Gorkiego. Kolejne płyty, które nagraliśmy już po wyjściu Gorkiego z więzienia to były „Nie lubię polityki, ale polityka lubi mnie” i „Jestem porno, więc jestem popularny”, który to tytuł był parafrazą reklamy kubańskich papierosów o nazwie „Popular”. Wszystkie nagrywaliśmy samodzielnie, we własnych domach lub prywatnych studiach, które wynajmowaliśmy. Ale ja się rozgadałem, a ty chyba nie o to pytałaś…
Ja: No nie, pytałam o pierwszą płytę La Babosa Azul i poruszaną na niej tematykę.
CD: A… no tak, wiedziałem, że gadam od rzeczy (śmiech). Cóż… La Babosa Azul stworzyłem po to, żeby móc zająć się tym wszystkim, co powstawało w oderwaniu od Porno Para Ricardo. Dlatego te albumy są tak różne. Pierwszy to album żartów. Zatytułowałem go „Idioteces Urbanas”, co możesz przetłumaczyć jako „kubańska głupota”, czy jakoś tak.
To nie są polityczne piosenki. To było jak zrobienie sobie przerwy od treści, którymi zajmujemy się razem z PPR. Tak się akurat złożyło, że sporo wtedy grałem sam, na gitarze akustycznej w różnych miejscach publicznych, parkach, tam gdzie gromadzili się ludzie. To wszystko miało na mnie duży wpływ, więc postanowiłem wszystkie te piosenki umieścić na jednej płycie. Muzyka na niej jest różnorodna, jedna piosenka różni się mocno od drugiej. A o tym, jaka ma być, decydował zazwyczaj nastrój w jakim budziłem się rano. Wstawałem, robiłem różne aranżacje, aż powstał cały album. Lubię go słuchać. Bo czasami bierzesz do ręki jakąś płytę, słuchasz jej i po chwili wiesz tylko, że jedna piosenka podobna jest do drugiej. Ja nie umiem tak pracować. Nie umiem powtarzać takiej samej aranżacji. Nagrywam melodię, potem siadam do komputera i za każdym razem wychodzi mi coś innego. Jest zupełnie inaczej niż gdy nagrywamy z Porno Para Ricardo, gdzie każdy przychodzi z jakąś piosenką, zazwyczaj Gorki albo ja i reszta chłopaków dodaje coś od siebie do momentu aż uznamy utwór za zakończony. La Babosa Azul to coś o wiele bardziej osobistego. Wszystko robię tam sam – gram na wszystkich instrumentach, robię aranżację, śpiewam, podkładam chórki. Teraz planuję kontynuować tę zabawę i nagrać nową płytę, z utworami nigdy dotąd nie publikowanymi. Będę się starał nawiązać do kubańskich rytmów, no i zobaczymy co z tego wyjdzie.
Ja: A jak kubańska publiczność reaguje na te piosenki? Na to co robisz w obu projektach?
CD: Zacznijmy od tego, że najpiękniejszym momentem grania w jakimś zespole, czy w ogóle grania, jest chwila, gdy stykasz się z publicznością, możesz zobaczyć, czy to, co robisz im się podoba, czy nie. Oczywiście zazwyczaj nie pisze się dla słuchaczy tylko dla samego siebie, ale jednak konfrontacja z publicznością pozostaje częścią procesu twórczego. Porno Para Ricardo zawsze, odkąd pamiętam, miało dobre przyjęcie, chociaż muszę przyznać, że ostatnio jest lepiej niż kiedykolwiek. Rzadko gramy, ale kiedy już gramy, to ludzie wchodzą na scenę, zabierają nam mikrofony, żeby móc zaśpiewać razem z nami, tłoczą się koło nas i wszyscy te piosenki znają. Chociaż nie mam pojęcia, kurwa skąd. Przecież nie sprzedajemy płyt na Kubie, jasne rozdajemy muzykę – na płytach nagrywanych w domu, przenośnych pamięciach, ale dajemy to przyjaciołom, a to potem rozprzestrzenia się jak wirus. Nie gramy w telewizji, nie ma nas w radio a i tak wszyscy, którzy przychodzą na koncerty, znają piosenki. Od początku do końca.
Ja: No ale to jest chyba główny cel, prawda? Piszesz chyba właśnie dla kubańskiej publiczności, nie dla osób z zagranicy?
CD: Jasne, chociaż w przypadku PPR to zawsze była kontrowersyjna sprawa, bo nasi menedżerowie każą nam trzymać nowe kawałki w ukryciu przez jakiś czas, aż do momentu, gdy powstanie nowa płyta i zacznie być sprzedawana za granicą. A jest oczywiste, że sprzedawać możemy za granicą, bo tylko tam możemy płytę w ogóle wydać, tu byłoby za drogo i w ogóle jest to prawie fikcja. Mamy stronę internetową, za pomocą której sprzedajemy, głównie w Stanach Zjednoczonych i tak dalej. W każdym razie od momentu nagrania materiału do rozpoczęcia sprzedaży zawsze mija sporo czasu i dostaję kręćka, bo chciałbym od razu zacząć rozprowadzać muzykę wśród ludzi tutaj. No i tak siedzę jak na szpilkach co chwila pytając – już mogę? A teraz już mogę? I jak tylko pozwolą to zaczynam dawać tę muzykę komu się da. Ale tak naprawdę ja nie piszę muzyki nawet dla ludzi na Kubie, ja to robię dla siebie. Nie zastanawiam się nad tym, co ludzie pomyślą o nowych kawałkach. Na przykład album z piosenkami Kaczmarskiego i Wysockiego nie był tak popularny jak te, które nagrywaliśmy z chłopakami z PPR. To płyta dla ludzi lubiących piosenki autorskie, którzy słuchają trovy, a wiadomo, że to jest dużo mniejszy odsetek publiczności. Przy tym nie da się tańczyć, więc od razu ilość słuchaczy spada. Ale mnie to nie przeszkadza, bo to ja mam być zadowolony z efektów pracy. Nieraz na przykład próbowałem śpiewać ludziom „Epitafium dla Wladimira Wysockiego” – to bardzo piękna piosenka, ale też bardo długa, więc ludzie, którzy lubią Cira grającego zabawne piosenki nie mogli jej znieść. Zaczynali słuchać, ale nudzili się już po pierwszych dwóch minutach, bo to jest trudny utwór i żeby zrozumieć o czym on właściwie jest, trzeba się skoncentrować i włożyć w słuchanie sporo wysiłku. Ale mnie to oczywiście nie przeszkadzało, grałem całe dziesięć minut, aż do końca, nie zwracając na nich uwagi (śmiech). Bo ja ją lubię i uważam za piękną i koniec. Ale na tej płycie są również piosenki, które stały się bardzo popularne – „La escuelita”, „Mi guarderia”, tych wszyscy lubią słuchać, bo są zabawne, a Kubańczycy bardzo lubią się śmiać.
Ja: A jak właściwie doszło do tego, że postanowiłeś je nagrać? Jak wyglądała współpraca z polską ambasadą?
CD: Któregoś dnia grałem sobie w parku. I podeszła do mnie kobieta należąca do „Dam w Bieli”, czyli jak wiesz grupy zrzeszającej żony więźniów politycznych i powiedziała, że zna kogoś w polskiej ambasadzie, kto mógłby mi pomóc nagrać moje piosenki. Więc poszedłem tam sądząc, że właśnie swoje utwory będę nagrywał. Ale w ambasadzie okazało się, że wspierają projekty, które są w jakiś sposób związane z polską kulturą. Zacząłem się śmiać, że moje piosenki raczej niewiele mają z nią wspólnego, ale dobrze nam się rozmawiało ze wspomnianym już Danielem Romanem i wykombinował, że moglibyśmy zorganizować jakiś wspólny koncert z Polakiem, który gra podobną do mojej muzykę. Niestety nie znałem żadnego polskiego wykonawcy, za to padł pomysł, żeby może nagrać na Kubie coś polskiego po hiszpańsku. Daniel szukał czegoś, co mogłoby mi się spodobać, a że był wielkim fanem Kaczmarskiego, to dał mi jego płyty. Poprosiłem o jakieś tłumaczenie słów tych piosenek, a że naprawdę bardzo mi się podobały, to zacząłem nad nimi pracować. Było to o tyle łatwiejsze, że przecież Polska też była komunistycznym krajem i ten wasz komunizm od naszego nie mógł się znowu tak bardzo różnić. Dlatego to, co tworzył polski poeta w tamtym okresie okazało się bardzo dobrze adaptowalne do kubańskiej rzeczywistości. One w ogóle brzmiały, jakby były pisane na Kubie, więc ich przełożenie na nasze warunki było naprawdę proste. Właściwie wystarczyło zmienić kilka imion, czy nazw miejsc, w niektórych zmienić nieco metafory na takie, które byłyby łatwiejsze do zrozumienia tu, na miejscu. I powiem ci, że jak na to patrzę z perspektywy czasu, to jest najfajniejsza płyta La Babosa Azul, jaką zrobiłem.
Ja: A poza muzyką? Zajmujesz się jeszcze innymi formami działalności artystycznej?
CD: Kocham się uczyć. Więc jak tylko zaczynam się uczyć czegoś nowego, próbuję to wykorzystać. Teraz komputery dają olbrzymie możliwości, więc staram się ich używać kiedy tylko mogę. Poza tym pojawiły się blogi. Jak tylko dowiedziałem się, że istnieje możliwość zrobienia własnej strony i że publikowanie na niej jakiegokolwiek materiału jest dziecinnie proste, założyłem własnego bloga, El auditorio imbecil, czyli „głupia widownia”. Dzięki temu mam własne miejsce, w którym mogę sobie urządzać własne koncerty, a słuchacz może przyjść, kiedy chce. Umieszczam tam filmy, klipy, które kręcę w domu, ale też nagrania z koncertów. To po prostu kolejna forma ekspresji.
Ja: Poza blogiem są też strony internetowe – dwie strony Porno Para Ricardo, jedna nazywana oficjalną i nieoficjalna prowadzona przez kolektyw Cuba Underground oraz strona La Babosa Azul. Przy czym dwie pierwsze są niezbyt często aktualizowane, natomiast ostatnia wydaje się nieco „żywsza”. Czy to ty osobiście się nią zajmujesz?
CD: Nie, nie sam. Strona La Babosa Azul też jest na serwerze Cuba Underground i ma swojego administratora, z którym jednak dużo współpracuję. Jej aktualizowaniem zajmuje się mój dobry znajomy. Często wysyłam mu teksty, które chciałbym umieścić na stronie, a on odpowiada za część techniczną. Co do strony Porno Para Ricardo, to pierwsza oficjalna też była na Cuba Underground, ale ze względu na pewne różnice zdań postanowiliśmy się rozstać. No i tamta strona została przekształcona w miejsce dla fanów, gdzie mogą dorzucać newsy, komentować wydarzenia itd. Stworzyliśmy nową i my decydujemy, co jest na niej umieszczane, ale że brak nam czasu na takie rzeczy, więc jest rzadko aktualizowana, służy głównie do sprzedaży płyt.
Ja: A czy jest prawdą, że próbujecie stworzyć własne studio nagraniowe?
CD: Taaaaak!!! Ono nawet już funkcjonuje, robiliśmy w nim nagrania. Brakuje nam tylko stałego miejsca. Za każdym razem, jak ktoś chce coś nagrać, to muszę jeździć ze sprzętem, przystosowywać miejsce do nagrań, wyciszać pomieszczenia, zamykać okna (Ciro zaczyna wymachiwać ramą okna i przy okazji robi sobie krzywdę) i takie tam. Auuu… No, właśnie dlatego próbujemy przygotować lokal dla tego studia, żebym nie musiał walczyć ze sprzętem za każdym razem. Ale i tak działamy. Nagraliśmy tam już trzy płyty i przymierzamy się do kolejnych trzech, w tym do nowego albumu kapeli Eskoria, która jest świetną punkową formacją. Chce z nami nagrywać też Bario Dentro, kolejna grupa punkowa. Staramy się im pomagać, bo nagranie płyty w tym kraju to trudne zadanie, a dla grupy punkowej to już gimnastyka – brak kasy, technologii. My gramy od dziesięciu lat, w pełnej izolacji, więc musieliśmy sami wystarać się o wszystko, co było potrzebne i jakoś nam się to w końcu udało. Czas podzielić się z młodszymi.
Ja: Wiemy już, co planujesz daje robić z projektem La Babosa Azul. A co z Porno Para Ricardo, szczególnie teraz, gdy Gorki szlaja się za granicą?
CD: W przeciągu ostatnich trzech, czterech miesięcy zagraliśmy więcej koncertów niż wcześniej graliśmy w dwa lata. Gorki nie miał szczęścia być tu z nami, a nagle zaczęliśmy dostawać sporo zaproszeń. Z resztą graliśmy też kiedy był w więzieniu, na pewno nie tak dużo, ale zawsze. PPR się nie zatrzymuje. Poza tym nawet jak gram z chłopakami pod szyldem La Babosa Azul, to i tak gramy nasze utwory z Porno Para Ricardo, bo jesteśmy przecież tymi samymi ludźmi, poza tym słuchacze często proszą nas o zagranie tego, czy innego kawałka, nie ważne na jakiej płycie został wydany. Nie możemy odmówić, bo niby co mamy powiedzieć? Nie jesteśmy Porno Para Ricardo? Jak nie? Przecież to ty, ty i ty, a jak nie, to kto ty cholera jesteś? (śmiech). A co do płyt, to z PPR myślimy o dwóch CD – chcemy nagrać nowe kawałki, ale jeszcze nie jesteśmy zdecydowani, czy wcześniej nie nagramy płyty podsumowującej nasze dziesięciolecie. Chociaż teraz to już właściwie jedenaście, coś powoli nam to idzie (śmiech). Ale wiesz, chcieliśmy, żeby to był taki specjalny album, z powiększonym składem, dodatkowymi instrumentami, jak saksofon, czy skrzypce, o zupełnie innym, nowym brzmieniu. A z La Babosa Azul to i tak nie wiem, co zrobię – czy tak, jak ci mówiłem – stare kawałki ale ubrane w tradycyjne kubańskie rytmy, czy jakieś nowe piosenki, nad wszystkim pracuję właściwie jednocześnie, więc nie wiem, co skończę najpierw.
Ja: No tak, bo to przecież zależy od tego, w jakim nastroju wstaniesz rano.
CD: No właśnie. (śmiech). Dzisiaj obudziłem się w nastroju do nagrania parodii utworów innych artystów. Ale wiem jedno – ostatnia płyta była grana wyłącznie na gitarze, więc kolejna na pewno nie będzie. Muszę zrobić coś większego.
Podziękowałam za rozmowę, a Ciro w odpowiedzi zaśpiewał mi fragment piosenki „Epitafium dla Wysockiego” po polsku…

poniedziałek, 7 lutego 2011

Alkoholi zawsze za mało, nawet na facebooku…/Never enough alcohol, even on facebook…












Alkoholi zawsze za mało, nawet na facebooku…
Oto wiadomość, jaką otrzymałam kilka dni temu (składnia oryginalna):

UWAGA!!!
Gramy w grę. Ktoś zaproponował, abyśmy my, wszystkie dziewczyny na facebooku zrobiły coś wyjątkowego aby uświadomić kobiety o zagrożeniu wystąpienia raka piersi (akcja pt. (eng.) Breast Cancer Awareness). Gra jest łatwa i chciałabym, abyś do nas dołączyła i pomogła nam to rozprzestrzenić. W zeszłym roku chodziło o wpisanie koloru stanika, jaki zazwyczaj nosisz w swój status na Facebooku i zostawienie wszystkich mężczyzn w zastanowieniu dlaczego wszystkie dziewczyny mają w swoim statusie kolor. W tym roku ma być to status twojego związku lub oświadczenie o stanie wolnym, oczywiście wszystko zakodowane.

Pamiętaj, nie odpowiadaj na tą wiadomość, tylko ustaw w profilu jeden z poniższych kodów, następnie skopiuj tą wiadomość w całości i wyślij jako nową do wszystkich swoich znajomych płci żeńskiej.


Tequila: jestem singlem
Jack Daniels: to skomplikowane
Rum: wolę kobiety
Champagne: zaręczona
Red Bull: w związku
Beer: w związku małżeńskim
Vodka: jestem tą "drugą"
Sprite: nie mogę znaleźć tego właściwego
Liquor: chciałabym być singlem
Gin: chcę wyjść za mąż

Zeszłoroczna ze stanikami dosięgnęła telewizji, pomóżmy, aby ten rok osiągnął taki sam efekt i pokażmy, jak silne są kobiety !!!

Nie chcę psuć zabawy, ani sabotować akcji, której cel jest przecież szczytny i dla każdej kobiety niezwykle istotny. Więcej – popieram ją całym sercem. Niemniej jednak, nie mogę nie przyznać, że pewien drobny detal mnie niepokoi.
Pomysłodawczyniami tych działań są jak mniemam kobiety i nie sądzę, aby miały one celu dyskryminowanie koleżanek, raczej przeoczyły po prostu pewien detal. Przyjrzyjcie się proszę jeszcze raz wymienionym kodom i temu, co poszczególne z nich symbolizują. I nie chodzi mi o to, że skoro wiadomość skierowana jest do Polek, to vodka mogłaby być wódką, liquor likierem itp. To naprawdę nieistotne.
Skieruję więc waszą uwagę na punkty, rzekłabym charakterystyczne – rum i sprite. Rum – wolę kobiety. No fajnie, ale co to oznacza? Jeżeli wolę kobiety i jestem w związku to czy mam napisać „rum z red bullem”? Jeżeli wolę kobiety i wstąpiłam z moją wybranką w związek małżeński (najpierw oczywiście wyjechałyśmy do Holandii, albo Hiszpanii, bo w Polsce niestety lesbijki w dalszym ciągu nie maja żadnych praw), to mam napisać „beer & rum”? Piwo z rumem mogłoby uchodzić za karaibską wersję rodzimego „u-boota”, ale jeżeli sytuacja między mną, a partnerką z jakiegoś powodu uległaby komplikacji, to musiałabym napisać „rum & jack daniels” i zostać posądzoną o alkoholizm, zaś w przypadku jeżeli matrymonialny wyjazd dopiero byśmy planowały – musiałabym to nazwać „rum & champagne”, czyli właściwie „mega kac dnia następnego”.
Rzecz jasna gdyby nie było punktu „rum” – byłoby łatwiej – nieważne z kim, czy bez kogo ale jestem w takiej to a takiej sytuacji. Ale wtedy należałoby przerobić sprite na „nie mogę znaleźć tej właściwej osoby”, bez określania płci. Niemniej jednak, skoro lesbijki mają się wyróżnić, to powinny mieć takie samo prawo do pełnego określenia swoich relacji z partnerkami, jak kobiety heteroseksualne. Bo nikt mi nie powie, że jeśli wpiszę w status „red bull”, to zostanie to odebrane jako informacja o związku z kobietą. Osoba znająca zasady, czyli, jako że akcja skierowana jest do kobiet, któraś z moich koleżanek, założy, że jestem z facetem. I przy okazji zapyta „jak tam twój chłopak”, co spowoduje że będę musiała odkręcać – „wiesz, to nie facet, ona ma na imię Ewelina”.
Nie chodzi mi o to, żeby koniecznie wprowadzać dodatkowe podziały, raczej o to, żeby właśnie eliminować chore rozróżnienia – „jestem lesbijką” i… I nic więcej? A może właśnie zamierzam się oświadczyć kobiecie mego życia… I co? Gin?

Never enough alcohol, even on facebook…
Here is a message I received few days ago (translation is mine):

CAUTION!
We play a game. Someone has proposed us, girls on facebook, to do something special to make women aware of the danger of breast cancer (action itself is untitled “Breast Cancer Awareness”). The game is easy and I would like you to join us and help to spread it. Last year we were posting the color of our bras as a status on Facebook to make men wonder why all the girls write about colors. This year we want you to post your relationship status or a declaration of being a single – everything encoded of course.
Remember not to reply on this message just post one of the codes given below as your status and then copy the message and send it to all your female friends.


Tequila – I am single
Jack Daniels – it’s complicated
Rum – I prefer women
Champagne – I’m engaged
Red Bull – I’m in a relationship
Beer – I’m married
Vodka – I am the “second one”
Sprite – I cannot find the right man
Liquor – I would like to be single
Gin – I want to get married*

Last year “bra action” was shown on TV – let’s make it happen again and show how strong women are!!!

I do not intend to ruin the game or sabotage the action which goal I find beautiful and extremely important for every woman. I shall say even more – I support it with my whole heart. Non the less I cannot take no notice of the one little detail that bothers me a bit.
I guess that the action was created by women and I do not suppose that discrimination of some of their female friends was their goal – I suspect it was simply an oversight. Please look again on the list of codes and what they symbolize.
I would like to drive your attention to, let’s say two characteristic codes: rum and sprite. Rum – I prefer woman. That is nice but what does it mean? If I prefer women and am in a relationship shall I write “rum & red bull”? If I prefer women and married the lady of my heart (after a trip to Holland or Spain as in Poland lesbians still have no rights) shall I write “beer & rum”? Beer & rum might be seen as a Caribbean version of Polish drink called “u-boot” but if things between me and her are getting more difficult I shall write “rum & jack daniels” and give my friends the right to suspect me of alcoholism. And if I got engaged shall I write “rum & champagne” or “a huge hangover on the day after”?
Of course if there was no such position as “rum” – it would be less complicated – no matter with or without whom but I am in such and such situation. But then sprite shall be changed into “I cannot find the right person”. Still – if lesbians are to be separated than they should have the same right and possibility to write about themselves as heterosexual women. And no one will make me believe that if I set the “red bull” status it will be seen as a relationship with a woman. No – the person who knows the rules of the game – and as the game is made for women it probably would be one of my female friends – will assume that I am with a man. And on the first occasion she might ask “how is boyfriend?” and make me explain “you see, it is not a man, her name is Eve”.
It is not my aim to create new divisions – but to cancel sick divisions like “I am a lesbian” and… And what? What if I want to ask my girlfriend to marry me? Gin?

*in Polish when you say “married” – you need to give a gender, so it says “I want to get married with a man”

sobota, 5 lutego 2011

Egipt / Egypt

Egipt
Przeciwnicy Mubaraka na placu Tahrir.
Zwolennicy Mubaraka na placu Tahrir.
Strzelanina.
Muzeum Egipskie plądrowane. Mumie zbezczeszczone. Ktoś się włamał do jakiejś piramidy. Mieszkańcy Kairu otoczyli muzeum kordonem, żeby powstrzymać wandali, ale to pracownicy są podejrzewani o niszczenie historii sprzed kilku tysięcy lat.
Ranni.
Zabici.
Aresztowani.
Pierwsza ofiara śmiertelna wśród dziennikarzy.























Rewolucja miała być demokratyczna. W pierwszym odruchu rzuciłam się do podpisywania petycji – o przywrócenie dostępu do Internetu i telefonii komórkowej (zdania nie zmienię), do uczestnictwa w wirtualnym marszu miliona solidarnych z protestantami. Potem ktoś mądry powiedział, że jedyną zorganizowaną grupą opozycyjną w tym kraju są islamiści – nie chcę być posądzona o dyskryminowanie żadnej religii – po prostu uważam, że religia powinna być oddzielona od polityki. Każda religia. Moje zapędy do wspierania opadły – niestety nie umiem uwierzyć w to, że ludzie kierujący się nawet szczytnymi ideałami demokracji, jeżeli brak im organizacji i struktur, są w stanie pokonać religijne organizacje zaangażowane w politykę. Ale cóż – nie mnie oceniać – tym bardziej, ze mój wstręt do wiadomości w dalszym ciągu utrzymuje się na niezwykle wysokim poziomie i nie jestem w pełni na bieżąco nawet z informacyjną papką serwowaną w mediach.























Więc chociaż mnie kusi – nie będę pisać o istotności demokratycznych przewrotów i cytować dziennikarzy mówiących i piszących o egipskiej wersji roku 1989. A tak korci…
Kilka miesięcy temu pociłam się pod prześcieradłem w małym, dusznym pokoiku, pełnym mrówek niedaleko placu Tahrir. Naprzeciwko Muzeum Egipskiego. Widoku z okna i różowo – pomarańczowych ścian muzeum nie podziwiałam, bo a – klimatyzacja chodziła na pełnych obrotach i nie zamierzałyśmy z Mamą, z która tam byłam, wpuszczać ukropu do środka, b – hałas z ulicy i nigdy nie milknące klaksony zagłuszyłyby każdą rozmowę, nie mówiąc już o uniemożliwieniu drzemki, czy snu.
W Kairze spędziłyśmy ledwie kilka dni, po podróży z Port Saidu i dopłynięciu do tegoż statkiem handlowym prowadzonym przez mojego Tatę. Nawiasem mówiąc porty są teraz nieczynne, Ojciec niedawno przepływał Kanałem Sueskim i pisał o pustych nabrzeżach, wyludnionych bulwarach, zamarłych terminalach. Rzeczony plac przecięłyśmy jednak w tym czasie wiele razy. Nie umiem skojarzyć go z krwią.























W telewizji pokazywali ujęcie na którym widać sklep, w którym kupowałam ślubny prezent dla przyjaciela. Dostałyśmy wtedy z Mamą po skarabeuszu – przed wyjazdem na wesele zrobiłam z nich bransoletki, które miały Mamie przynieść spokój, a mnie szczęście w mającej się wkrótce rozpocząć, samotnej podróży przez Europę Wschodnią (Mama jeszcze wtedy nie wiedziała, że podróż ma być samotna). Przed tym sklepem stały chyba wozy pancerne – pochodzę z epoki, która dla Polski była jak dotąd pokojowa, więc pewności nie mam, ale – powiedzmy – na zwykłe ciężarówki to nie wyglądało.
Może to tylko podszepty wyobraźni, ale w gazecie widziałyśmy zdjęcie chłopaczka siedzącego na czołgu, który wyglądał jak nasz przewodnik po Gizie (gdzie swoją drogą na pustyni złapałam kleszcza i uznałam to za przejaw jakichś pozostałości egipskich plag, nieświadoma, że plaga na Egipt spadnie kilka miesięcy później).
Oglądam teraz te wszystkie zdjęcia, ujęcia, nagrania i relacje i mam wrażenie, jakbym widziała film nakręcony w znajomych dekoracjach – i te, spłaszczone przez ekran zdają się być marną scenografią. Czy ktoś, kto nigdy nie widział na żywo czołgu na ulicy jest naprawdę w stanie go sobie wyobrazić? Z punktu widzenia doświadczenia i „kolekcjonowania” wiedzy – to dobrze, czy źle, że nigdy tego nie widziałam?























Egypt
Mubarak’s oponents on Tahrir Square.
Mubarak’s proponents on Tahrir Square.
Shooting.
Egyptian Museum robbed. Mummies defiled. Someone broke into some pyramid. Cairo inhabitants surrounded the museum to stop vandals but those are workers who are suspected to destroy the history thousands of years old.
Wounded.
Killed.
Arrested.
The first mortal casualty among journalists.























The revolution was supposed to be democratic. My first reaction was to sign all the petitions – about bringing back the Internet connection and mobile phones (and I’ll stick to it), to take part in virtual march of millions solidary with prostesters. Than someone wise said that the only organized opposition group in the country are Islamists – I do not want to be suspected of discriminating one religion – I simply think that no religion shall be connected with politics. And I mean every religion. My desire to support was “cooled” – I just cannot believe that even people driven by noble idea of democracy in not organized and structured can win with religious groups directed on politics. But well – I am not the one to judge – especially because my disgust towards news is still strong and I do not even fully follow the information pulp served by media.
Though it is so hard to resist the temptation to write about how important are democratic changes or to quote some journalists saying that what we observe is Egyptian version of Polish (and later European) year 1989.
Few months earlier I was sweating under the sheet in small, stuffy room close to Tahrir Square and in front of Egyptian Museum. I was not looking out the window on orange – pink walls of the museum cause – a – air conditioning was fully operating and mom and me, we had no intention to let the heat inside, b – because the noise with hoots was strong enough to disable any conversation or sleeping attempt.























In Cairo we spent only few days, after we came from Port Said after we had sailed there on the merchant vessel commanded by my father, (I shall mention that he was crossing the Suez Channel just few days ago and wrote us about empty ports, deserted boulevards, closed terminals). Still we crossed the Tahrir Square quite a few times back than. And somehow I cannot associate this place with blood.
On TV I saw picture showing the shop where I had bought a wedding gift for my friend. The salesman gave us to scarabs – I made bracelets with them – one for mom to keep her calm and second for me to bring me good luck on a then planned and soon started trip to Eastern Europe (back then mom did not know I was to travel alone). And in front of this shop there were two war wagons I think – am no expert as I come from the times that were peaceful for Poland – still they didn’t look like simple trucks.
Maybe it’s just imagination but on the newspaper we saw a picture of a boy sitting on a tank who looked just like our guide from Giza (where – funny thing – I caught a tick just in the middle of the dessert and “considered” it a leftover of some ancient Egyptian plague not even imagining that the real plague was to come in a few months).
Now I watch all those pictures, films and recordings having an impression that I am watching a movie made in familiar decorations which on the screen seem to be just a badly made scenery. Does anyone who has never ever seen a tank on the street “live” can really imagine it? Considering the “gathering” of experience and knowledge – is it good or is it bad that I have never seen it?