niedziela, 27 czerwca 2010

Santa Marinella

Kończy się czerwiec, a ja nic - nie piszę, nie wklejam na siłę żadnych zdjęć, które i tak zazwyczaj niewiele przedstawiają, poza nudą codzienności. Pisać chwilowo nie mam o czym, przynajmniej, takie mam wrażenie, a zdjęć nie mam czemu, ani komu robić. Chodzę do pracy, czytam, słucham.
A czytam kolejnego Stasiuka nudzącego o tym samym, powtarzającego wciąż te same, odkryte dawno temu prawdy, pieprzącego bez umiaru na ten sam temat. I nie mogę się oderwać, bo to wszystko jest o drodze, a trzeba facetowi przyznać, że potrafi oddać klimat jazdy dla samej jazdy jak nikt inny - i za to mogę mu przebaczyć wszytkie "och-y" i niektóre "Ach-y" wplecione w tekst i nawet to rozdwojenie jaźni pomiędzy znudzonym gościem, który ma wszystko w dupie i po prostu robi swoje a kulturalnym panem, który wdzięczy się do wielbicieli sztuki przez duże S, noszących swoje rozdęte ego na kiju, który połknęli i trzymają w zadku.
Tęsknię za drogą, za jazdą. Za rozjebanymi, rozklekotanymi autobusami, które jeżdżą napędzane chyba wyłącznie siłą woli kierowców i dudniącą z szoferki miejscową wersją popu. Tęsknię za zastanawianiem się, co pierwsze się rozleci i odpadnie.
Marzę o tym, żeby znowu poczuć smród pociągu i zapalić papierosa w kiblu - w PKP lustra są jakoś zniekształcone i paląc zasze się w nich przeglądam, bo dłonie unoszone do ust wydają się smuklejsze, węższe, dłuższe, bardziej kobiece, ładniejsze. Jak nie maluję paznokci, tak do jazdy pociągiem zawsze się w ten sposób przygotowuję. I kiepuję za okno albo do zasranego, zardzewiałego kibla. Nie lubię za to nowych składów z chemicznymi klozetami jak w saomolocie - co prawde zazwyczaj jest w nich woda do umycia rąk i papier toaletowy, ale za to papierowe ręczniki nie nazywają się już "bumażnoje palotencje". No i nie da się otworzyc okna, bo są klimatyzowane, więc wstydzę się w nich palić, bo nie ma smrodu, który zamaskowałby zapach dymu.
Nie mogę się już doczekać niepewności towarzyszącej wysiadaniu na nowej stacji, czy przystanku, kiedy człowiek nie ma pojęcia, czy znajdzie nocleg, czy wystarczy mu pieniędzy, żeby coś zjeść, czy znajdzie dalszą drogę. Chcę znowu używać łamanego obcego języka, w którym znam ledwie kilka słów i patrzeć na twarze wykręcone w grymasie pomiędzy śmiechem z przekręcanych przeze mnie wyrazów, a chęcią zrozumienia i pomocy.
Boję się tej samotności, w drodze podwójnej i już chciałabym ją poczuć, znowu się z nią zmierzyć. Przyjdą przecież momenty, w których będę czuła, że mogę wsadzić światu w tyłek laskę dynamitu i takie, kiedy będę płakać, że chcę do mamusi. Na zmianę nerwosraczka i ekstaza. Po powrocie przez kilka dni będę sie czuła lepsza, mądrzejsza, odważniejsza. A później znowu wróci codzienność i mnie udupi. Do kolejnego wyjazdu.
"O solnce Santa Marinelly... islizany taboju..."