środa, 6 kwietnia 2011

Ira już nie znaczy „gniew” / Ira doesn’t mean “anger” any more
























Wsiadłam do autokaru, a tam na sąsiednim siedzeniu spoczywały dwie wielkie torby adidasa. Spojrzałam na nie i pomyślałam, że sąsiadka (od razu założyłam, że to musi być kobieta) pewnie zwieje na mój widok – byłam już u końca podróży, dwa tygodnie włóczęgi było widać po moich wygniecionych, niedopranych ciuchach. Szczęśliwie, kiedy się zjawiła, nie wyglądała na przestraszoną – młoda, pięknie opalona dziewczyna, z burzą loków i uroczym uśmiechem. Poczęstowała mnie gumą do żucia (a przecież myłam zęby!) i tak zaczęła się rozmowa.
Ira okazała się osiemnastoletnią „uciekinierką”. Przyjechała do Odessy, by spędzić część wakacji z przyjaciółką, pod opieką jej matki. Jednak dziewczyny pokłóciły się i Ira wynajęła pokój samotnie. Wracać też musiała sama autobusem, bo biletów na pociąg już nie było. Trochę obawiała się samotnej podróży, więc jak się okazało, że obie mamy kogoś, kto przypilnuje by autokar nie odjechał, gdy czekamy na swoją kolejkę do toalety, bardzo się ucieszyła.
Ukraińcom rzadko się spieszy – przerwy w kolejnych miastach trwały nawet czterdzieści minut. Dzięki nim dowiedziałam się, że na Ukrainie można kupować alkohol dopiero po ukończeniu dwudziestego pierwszego roku życia. Przezorna Ira powiedziała mi o tym jednak dopiero w połowie butelki…
Na każdym postoju dosiadali się nowi pasażerowie, w którymś momencie skończyły się miejsca i niektórzy musieli stać. Nade mną stanął wyjątkowo potężny mężczyzna. Wiedziałam, że był tłok, ale w którymś momencie nacisk jego wielkiego brzucha na mój bark stał się nieco za duży – zaczęłam się przesuwać w kierunku siedzenia Iry. Facet się jednak nie poddawał i nachylał coraz bardziej. Im dalej uciekałam, tym bardziej on się pochylał – w końcu przyjął taką pozycję, że stało się jasne, że to już nie ucieczka przed tłokiem. Zareagowałam w jedyny możliwy sposób – łokciem…
A rano Ira okazała się nie tylko nie być gniewem, ale wręcz aniołem stróżem. Zadzwoniła do rodziców, żeby powiedzieć, że dojechała i powiedziała, że się spóźni, bo musi pomóc dziewczynie poznanej w pociągu. Pojechałyśmy do centrum. Zameldowałam się w hostelu przy samym rynku we Lwowie. Cena była lekko szokująca. Ira postanowiła, że w jej mieście nie będę nocować w tak drogim miejscu.
Szukałyśmy noclegów według adresów z przewodnika, ale już pierwszy okazał się chybiony – nikt nawet nie pamiętał, że kiedyś było tam schronisko młodzieżowe. Na szczęście Ira poszła się dopytać o adres do biura podróży, które mieściło się tuż obok. Po raz kolejny Ukraińcy okazali się najbardziej gościnnym i pomocnym narodem, z jakim kiedykolwiek miałam do czynienia.
Ira zapytała o adres, ją szef biura zapytał dlaczego pyta, a chwilę później siedziałyśmy w jego gabinecie, popijając herbatę i zajadając ciasteczka. A przeuroczy pan przeszukiwał swój kajecik w poszukiwaniu właściwego kontaktu. Po pół godzinie wyszłyśmy najedzone i z adresem przyszkolnego internatu, może nieco oddalonego od centrum, ale za to o połowę tańszego – 50 UAH – który był moim najtańszym noclegiem na Ukrainie poza pierwszym, darmowym (ale o tym innym razem).
Sam Lwów ciężko opisać inaczej niż „piękny” i „rozkopany”. W czasie, gdy go zwiedzałam, ciężko było przedostać się przez centrum – wszędzie remonty i inwestycje.
Ira poświęciła mi jeszcze trochę czasu. Jako studentka architektury była doskonałą przewodniczką – opowiedziała mi sporo o historii miasta, pokazała najciekawsze miejsca, zabrała na najciekawsze wystawy. Mam nadzieję, że kiedyś będę w stanie się jej odwdzięczyć.
Zdjęcia niestety nie są najlepsze – pogoda była szara, deszczowa, robiło się coraz chłodniej. Z pewnych względów jednak nie chciałam swojego pobytu w tym mieście skracać – przyczyną nie był jedynie urok miasta – dochodziły kwestie osobiste i niezwykle interesujący napój o wdzięcznej nazwie Donna Bomba – wszyscy Polacy wiedzą, co to „u-boot” – piwo z zatopionym na dnie kieliszkiem wódki, ale jeśli dodać do tego coca-colę – otrzymujemy specjał o wiele bardziej słodki…

I got inside the bus and the first thing I saw were two “adidas” bugs on the seat just next to mine. I looked at them and the first thing I thought was that the owner (somehow I was sure that it was a woman) will run away the first second she sees me – two weeks of the trip were visible on my not ironed and not well washed clothes. Luckily when my neighbor appeared she did not seem to be scared – a young, beautifully tanned girl with curly hair and charming smile. She offered me a chewing gum (though I washed my teeth!) and that’s how the conversation started.
Ira appeared to be eighteen years old “runaway”. She went to Odessa to spend some time with her friend and her mother but after a few days girls had a fight and Ira moved out to the other place. She had to come back alone cause there was no place on the train. She was slightly scared of the lonely travel so the fact that both of us had someone who could watch ife the bus is not leaving while you were waiting for you turn in the toilet was comforting to her.
Ukrainians are rarely in a hurry – brakes in some towns lasted up to forty minutes. Thanks to this fact I realized that in Ukraine you are allowed to buy alcohol after turning 21 – somehow Ira told me that just in the middle of the bottle.
With every stop there were more passengers and there came the moment when some of them had to stand. At some moment I realized that the man standing over me is kind of… huge. The tension between his belly and my arm became too big and I started moving towards Ira. But the guy did not give up – the more I was trying to move myself the more he was leaning. At some point he was in such a position that it became obvious that he was not just escaping the crowd. So I used the only possible solution – my elbow…
And in the morning I realized that Ira was not “anger” but a Guardian Angel. She called her parents to tell them that she was on the place but she would be late cause she had to help a friend met on the train… We went to the center and I checked in the hostel just next the main market in Lviev. The price was slightly shocking. Ira decided that in her city I could not stay in such an expensive place.
We were checking addresses from the guide but the first one was wrong – no one even remembered that there used to be a hostel. But for the next time I found out that Ukrainians are the most friendly nation I have ever dealt with.
Ira asked about the address and the boss of the office asked her why she was asking and the moment later we were sitting in his office drinking tea and eating cookies while the guy was looking through his notebook. Half an hour later we left filled up with food and with the address of the dormitory maybe far from the center but half cheaper – just 50 hryvnias – which was my cheapest place to sleep except for the first one – which was for free (that’s another story).
Lviev itself is hard to describe – only words I could use are – “beautiful” and “under repair”. While I was visiting it was event hard to get through the center.
Ira gave me some more of her time – as the architecture student she was the best city guide possible. She told about the history of the city, showed the most pretty places and most interesting exhibitions. I hope that one day I will have the chance to pay her back…
The pictures unfortunately are not the best – the weather was grey and rainy and it was becoming cold. For some reasons I did not want to shorten my stay in the city – cause it was fabulous and I had some personal reasons and they had there a wonderfull drink – “Donna Bomba”. Everyone in Poland knows “U-boot” – a beer with a drowned inside glass of vodka – but when you add coca-cola it becomes so much sweeter…

wtorek, 5 kwietnia 2011

Lepiej uważaj/You’d better be aware

Lepiej uważaj






















Kiedy mówiłam, że jadę do Odessy, wiele osób pukało się w czoło – sama?! To jedź, mafia cię zwinie, zgwałci, sprzeda na organy. Tylko się nie dziw, jak nie wrócisz.
Wróciłam i to dość dawno temu, niemniej jednak, przyznaję, że jak wysiadłam z busa niedaleko dworca kolejowego, czułam się trochę nieswojo. Tym bardziej, że różnica pomiędzy zachodnią Ukrainą, której część przebyłam wcześniej, a tym molochem, była widoczna od razu – dookoła słyszałam wyłącznie rosyjski, nie ukraiński, dużo ciężej było zatrzymać kogoś na ulicy, by zapytać o drogę. Podeszłam do taksówkarza, by zapytać o nazwę ulicy, na której miał być najbliższy hostel. Pokazał mi wszystko na mapie, a potem zaproponował kurs – jak usłyszałam cenę, już wiedziałam, że tu nie będzie łatwo. W dodatku nie powiedział hrywny, tylko ruble (a i tak było dużo) - zaproponowałam, że przeliczymy hrywny na ruble, zaskoczona, że chce ode mnie rosyjskiej waluty.
- Ale to cena w hrywnach, tylko tu się mówi ruble.
Poszłam na dworzec, kupić od razu bilet na pociąg do Lwowa. Kolejka była zawijana. Gdy wreszcie dotarłam do okienka i podałam datę za dwa dni, kasjerka spojrzała tylko na mnie krzywo.
- Wyprzedane na trzy tygodnie na przód.
Lekko podłamana wyszłam na zewnątrz. Zobaczyłam grupkę chłopaków z kolorowymi dredami – podeszłam do nich licząc na to, że może mówią po angielsku, bo południowo – ukraiński rosyjski okazał się dla mnie nieco za szybki. Byli z Białorusi i lepiej niż po angielsku, mówili po polsku. Dostałam od nich mapę miasta.
Jak tylko ruszyłam dalej, opadli mnie ludzie proponujący pokoje na wynajem. Proponowali takie ceny, że nawet nie chciałam słuchać – nawet 200 UAH, podczas gdy ja szykowałam się na łóżko w hostelu za 20-30 UAH. Ale było już cholernie późno, zbliżał się wieczór, na piechotę do centrum było daleko, a dojazd każdy tłumaczył inaczej. Zdecydowałam się pójść z na oko siedemdziesięcio- lub osiemdziesięcioletnią babuszką, która zaproponowała najniższą cenę – bagatela 100 UAH.
Wsiadłyśmy do autobusu, babuszka coś opowiadała, ale w takim tempie, że tylko kiwałam głową, udając że rozumiem. Po pół godzinie jazdy zaczęłam się nieco denerwować – ciągle oddalałyśmy się od centrum. Wysiadłyśmy na ostatnim przystanku… przy cmentarzu. Od razu zaczęłam sobie wyobrażać, że babuszka zapewne ma synka, czy wnuczka, który mnie zamorduje, potnie i zakopie w bezimiennym grobie. Szłam jednak dalej. Za wysokim żelaznym płotem z bramą zamykaną na ciężki, wielki klucz były maleńkie drewniane domki, jak na koloniach. Zajęty był tylko jeden, poza tym jakaś parka mieszkała w murowanym domku babuszki. Poza tym sławojka, kuchenka, prysznic w postaci zawieszonego na drewnianej żerdzi baniaka – dawno nie bawiłam się w harcerkę…
Pierwsze co zrobiłam, to rzuciłam graty i pojechałam na dworzec autobusowy. W kasie usłyszałam, że nie ma miejsc. Zrozumiałam, że utknęłam. Już miałam odejść od okienka i zacząć kombinować, gdy kasjerka przywołała mnie z powrotem.
- Jedno miejsce. Ostatnie.
- Biorę.

W jedynym zajętym domku mieszkał młody Rosjanin, żołnierz z Syberii. Mimo obaw z ulgą przyjęłam zaproszenie na piwo i poczęstunek w postaci dzielonej na gazecie ryby. Jakimś cudem, mimo mojego bardzo słabego rosyjskiego, przegadaliśmy całą noc, udało mi się nawet zrozumieć kilka dowcipów. Ubzdryngoliłam się wystarczająco, żeby zasnąć w dusznym, małym pokoiku.
Kolejny dzień był dniem niepodległości Ukrainy. Rosyjski wojak rzecz jasna nie mógł pozwolić, żeby jego polska, samotna rówieśniczka w taki dzień była sama. Zwiedzanie zaczęliśmy od ulicy Deribasiwskiej. Odessa jest nowoczesna, pełna przepychu, zapełniona ludźmi. Jedyne, co raziło, to że na ukraińskie słowa reagowano skrzywieniem, poza rosyjskim lepiej było nie używać żadnego innego języka – angielski zdradzałby „bogatą” turystkę, ukraiński – zachodnią nacjonalistkę, polski – po prostu Polkę, czyli też nie najlepiej.
Na słynnych schodach potiomkinowskich czekała dość ciekawa niespodzianka – przemowy, świętowanie, śpiewy. Wszyscy ubrani w białe, kolorowo haftowane, ukraińskie koszule. Radość, duma.
Po południu zdecydowaliśmy się choć na chwilę pójść na plażę – musiałam spojrzeć na Morze Czarne. W drodze przez park zatrzymała nas jakaś kobieta – okazało się, że łapie naturszczyków do komediowego programu kręconego… w krzakach. Nie pozwolono mi podejść bliżej, ale wyglądało na to, że cały komizm sytuacji miał polegać na tym, że kolejni naturszczycy podawali młodej damie kosz z owocami, przy okazji „przypadkiem” zrywając bluzkę i odsłaniając całkiem niezłe cycki. Mój towarzysz był zachwycony – nagle okazało się, że tak naprawdę, to nie miał być żołnierzem, tylko aktorem…
Wieczorem odwdzięczyłam się stawiając wino i po pewnym czasie musiałam się w przyspieszeniu ewakuować do pokoiku i sprawdzić, czy drzwi są porządnie zamknięte…
Kolejnego dnia łagodne oblicze babuszki nagle nabrało rys – wyrzuciła mnie z pokoju o dwunastej, więc na autobus do Lwowa czekałam na dworcu. Zjadłam bliny, dostałam opieprz od kelnerki, za to, że poprosiłam o sztućce i ruszyłam do Lwowa…
Zdjęcia znajdziecie tu



When I said that I am going to Odessa a lot of people were kind of reluctant to my idea – alone? Off you go, mafia will be rape you, murder, sell your liver. Just don’t be surprised if you don’t come back.
Well – I did come back some time ago but I have to admit that when I got out of the bus from Soroca I was a bit unsure. The difference between west Ukraine that I had traveled through before and this huge city was amazing. Everyone spoke Russian not Ukrainian and it was hard to stop anyone to ask for directions. I asked the taxi driver – he showed me everything on the map and then proposed to drive me there but when he said the price I realized that it would not be easy there. What is more he gave the price in roubels not hryvnias (and it was still a lot) so I offered paying in hryvnias surprised by other currency.
- But this is in hryvnias we just call them roubles in here.
I went straight to railway station to buy the ticket to Lviev. The queue was long and while I reached the window and gave the date, the woman inside only looked at me unfriendly:
- Sold out for three weeks.
Slightly stressed I went outside. I saw a group of boys with colored dread locks so I approached them hoping that they spoke some English cause the south – eastern Ukrainian Russian was a bit too fast for me. They occurred to be from Belarus and spoke better polish than English. They gave me the map of the city.
When I moved forward I was surrounded by a group of people offering rooms for rent. The prices exceeded those I expected around four or five times. But it was late, the evening was almost there, center was too far to walk and no one was giving clear directions about how to get there by bus. I decided to follow a seventy or eighty years old babushka who offered the lowest price – 100 UAH.
We got into the bus – babushka was telling me some stories but she was speaking so fast that I could only nod to pretend I understand. After half an hour of trip I was becoming kind of nervous – we were getting really far from the center. Our stop occurred to be the last one – next to the cemetery. I had a quick vision of babushka’s son or grand son who would wait out there to cut me into pieces and burry in the nameless grave but I followed. Behind the tall, steel fence with the gate opened with a long heavy key I saw little wooden houses – like on the camp. Only one of them was taken and there was some couple living in the babushka’s regular house. And a wooden toilet, kitchen, plastic can filled with water as a shower – it was a long time since I had played a scout girl for the last time.
First thing I did was leaving all my stuff behind and going for the bus station to buy the tickets. And the first news was that there were no places. I was close to brake down when the lady behind the counter called me back and said:
- One place. Last.
- I will take it.
In the only taken house stayed a Russian soldier from Siberia. The invitation for a beer and fish that he served on the old newspaper was a relief. Despite my weak Russian we talked the whole night – I even managed to understand few jokes. I dunk enough to manage to fall asleep in the small, stuffy room.
The next day was the day of independence of Ukraine. Russian soldier could not let his polish, lonely companion to spend such day by herself. We started sightseeing from Deribasivskaya street. Odessa is a modern, rich city filled with people. The only disturbing thing was the fact that using any other language than Russian was not a good idea – English would mean a “rich” tourist, Ukrainian – western nationalist, Polish – simply a person from Poland which also was not best. On the famous Potiomkin stairs waited a nice surprise – lectures, celebrations, singing. Everyone was dressed in white, embroidered, Ukrainian shirts. Happiness, pride.
In the afternoon we decided to go on the beach. While we were going through the parc some woman stopped us and invited my companion to join a tv program which was shot in the bushes. I was not allowed to come closer but the only comic element of the scene seemed to be while a person from the street was handling an actress a bucket filled with fruits, “accidentally” plucking her blouse and showing pretty nice boobs. My companion was delighted – it occurred that he never wanted to be a soldier but an actor…
In the evening I repaid with a wine and after a while I had to quickly evacuate myself back to the room and check if the doors are properly closed… And the next day the gentle babushka’s face changed – she throw me out at twelve with the luggage so I had to wait for the bus at the station. I ate bliny, made the waitress crazy by asking for the fork and left to Lviev…
Photos you can find here