środa, 30 stycznia 2013

Sisterhood is global!



Udział w manifestacji (pardon! – spacerze) pod Sejmem w ostatnią niedzielę zbiegł się w czasie ze zmianą lektury. Skończyłam właśnie „Czerwony pył” chińskiego autora Ma Jiana (która to pozycja zasługuje na odrębny post) i zabrałam się za książki, które przywiozła mi KasiaBe. A wśród nich były dwie pozycje Agnieszki Graff. Na pierwszy ogień poszła najnowsza „Magma”.
Stali czytelnicy być może pamiętają, że w swoich pierwszych postach z Bangladeszu powoływałam się na Agnieszkę Graff i jej „Świat bez kobiet”. Do dziś pamiętam, jak silne wrażenie na mnie wywarła. Ciężko tu mówić o objawieniu, ale muszę pryznać, że otworzyły mi się oczy na pewne „oczywiste oczywistości”, których jest wokół nas pełno i których nie dostrzegałam. Oczywistości jawnie krzywdzące. Jak chociażby łatka przypięta do slowa „feministka”... Ileż ludzi namiętnie powtarza, że „feminizm” to nienawiść do mężczyzn?!
A ja czuję się feministką i feministką się określam, chociaż nikt mi nie może zarzucić, że mężczyzn nie lubię... A już na pewno, że ich nienawidzę. Nienawiść to w ogóle jest mocne słowo i nawet wobec najgorszych wrogów łatwo nim nie szafuję.
Koleżanka (bardzo fajna dziewczyna) zadała mi niedawno pytanie „czy dotknęła cię kiedyś dyskryminacja?” Bez namysłu rzuciłam kilka przykładów i... musiałam się powstrzymać przed słowotokiem. Bo mogłabym je niestety mnożyć.
Stąd też wziął się pewien pomysł. Zaproponowałam to już mojej przyjaciółce z Bangladeszu, która na szczęście przyjęła go z wielkim entuzjazmem. Pragnę stworzyć nowego bloga. Oddzielnego od tego i tematycznego. Bloga o dyskryminacji kobiet. Bloga, na którym pisać nie będę sama, a dziewczyny z każdego miejsca na ziemi – wszystkie te, które poczują chęć stukania w klawiaturę. Chciałabym stworzyć forum dla kobiet, które znam i które dopiero poznam, na którym mogłyby się dzielić swoimi problemami związanymi z dyskryminacją ze względu na płeć, a następnie pomysłami, jak można dany problem rozwiązać. Żyjemy w różnych miejscach i mamy różne doświadczenia, choć wspólne bolączki – warto się nimi wymienić, aby być może odkryć, że w jakimś zakątku świata dana kwestia była już poruszona i rozwinięta. Warto wymieniać się pomysłami – abyśmy mogły sobie wzajemnie pomóc. Bo tak pojmuję feminizm – jako wspólną walkę o to, by żyło nam się nie gorzej niż naszym męskim współlokatorom na tej niewielkiej planecie.
Krótki spacer pod Sejmem przypomniał mi, że warto działać. Warto rzucić ideę i pozwolić jej się rozwijać. Warto czasem wyjść z domu – choćby tylko po to, by być kolejną głową do policzenia w tłumie protestujących. A jeszcze lepiej – aby wspólnie się zastanowić, jak stać się kimś więcej.
Dlatego dziewczyny – zapraszam Was do dzielenia się przemyśleniami, ideami. Bloga, którego wraz z moją bengalską przyjaciółką postanowiłyśmy nazwać „Transcontinental sisters” (korzenie samego hasła „Sisterhood is global” sięgają lat 80-tych ubiegłego wieku, ale nic nie straciło ono na aktualności), mam nadzieję otworzyć w przeciągu tygodnia – dwóch. I będę bardzo szczęśliwa, jeśli zechcecie dorzucić tam swoje posty i komentarze.

The participation in a manifestation (pardon! – it was just a walk) under the Parliament on last Sunday happened around the time when I changed books. I had just finished “Red Dust: A Path Through China” by the Chinese author Ma Jian (which deserves a separate post) and started reading books brought by KasiaBe. And what I found among them were two books by Polish feminist writer Agnieszka Graff. I started with her latest book “Magma”.
My constant readers might remember that in my first posts from Bangladesh I was quoting Agnieszka Graff and her “World Without Women”. I still remember how strong impression it had on me. It’s hard to talk about a revelation but I still have to admit that I opened my eyes on some “obvious obviousness” which the world is full of and which I haven’t noticed. The obviousness openly harmful. Like the common understanding of a word “feminist” as “a woman who hates men”.
And I find myself a feminist and I describe myself so although no one could ever say about me that I don’t like men… And surely no one can accuse me of hatred. Hatred is a strong word anyways and I don’t use easily it even against my worst enemies.
A friend of mine (a very cool chick) asked me some time ago “have you ever experience discrimination?” Without giving it a second thought I told her a few examples and… I had to shut myself up not to start a tirade. Because I could prepare a very long list of examples.
That is how I got an idea. I already told about it to my Bangladeshi friend who luckily accepted it with a huge enthusiasm. I want to create a new blog. Separate from this one and thematic. A blog about discrimination of women. A blog not only written by me but by girls from every corner of the planet – whoever would feel like using their keyboard. I would like to make it a platform for women I know and those I will meet where they would share their problems connected with a gender discrimination and then – their ideas about solving them. We live in different places and we have different experience though same worries – it’s worth a while to exchange them to maybe discover that some of those worries are felt elsewhere and already somehow are taken care of. It’s great to exchange ideas about how we can help each other. Because that is my definition of feminism – a common fight for our lives – so that they wouldn’t be worse than those of our male “planetmates”.
The short walk around the Parliament reminded me that it’s worth to act. To give an idea and let it grow. It’s worth to go out – even if just to be another head in the crowd of protesters. Or better – to jointly wonder how to be something more.
So girls – I invite you to share your thoughts and ideas. I hope to start a blog which with my Bengali friend we decided to call “Transcontinental sisters” (the slogan “Sisterhood is global” was invented in eighties but is still valid) in a week or two. And I will be very happy if you decide to publish there your posts and comments. 

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Rzeczkatolicka Polska / Rescatolica Polonia


Poszłyśmy wczoraj z KasiąBe i Zuzią pod Sejm. Pod Sejm kraju, który chwilowo gotowa jestem nazwać Rzeczkatolicką Polską. Dlaczego? Bo słowo "pospolita" znaczy wspólna. A sądząc po wypowiedziach naszych posłów, którzy w piątek odrzucili możliwość dalszych prac nad Ustawą o Związkach Partnerskich, wspólna ta "Polska Rzecz" nie jest.


Ustawa przepadła? Trudno - demokratycznie wybrani posłowie tak zadecydowali. Prędzej, czy później przejdzie, bo taka jest kolej rzeczy. Oby prędzej niż później. Ale nienawiść wobec ludzi, którzy chcą mieć wolność wyboru i możliwość z godnością powiedzieć światu mam partnera/partnerkę i proszę to uszanować była tak przerażająca, że chciało się swój wobec tego sprzeciw wykrzyczeć na całe gardło.


A jednocześnie to niedzielne spotkanie pod Sejmem było bardzo piękne. Bez wulgarnych haseł, bez nienawiści, bez złości. Tak wyobrażam sobie manifestację poglądów w demokratycznym państwie.



We went yesterday with KasiaBe and Zuzia under the Parliament. Under the parliament of the country which I am ready to temporarily call "Rescatolica Polonia". Why? Because "publica" means common. And judging from the comments made by the deputies who on Friday rejected the continuation of works on the Act on Civil Partnership our "Res" is not really "Publica".


The act was rejected? Well - that happens - our democratically chosen deputies decided so. Sooner or later it will be voted through because that is the direction we evolve to. Let's just hope it will happen sooner rather than later. But the pure hatred against people who want a free choice and a possibility to tell the world with dignity - I have a partner and please respect that - was so frightening that one wanted to scream his protest out loud.


And at the same time this Sunday meeting under the Parliament was beautiful. Without any vulgar slogans, without hatred or hostility. That is how I see the manifestation of one's opinions in a democratic society.










czwartek, 24 stycznia 2013

No i się zaczęło... - prośba o głos.

This post will be in Polish because as it occured - voting from abroad is not possible... And it is about voting...


Apeluję do wszystkich moich czytelników w Polsce o poświęcenie 1,23 PLN... Jak już pisałam - startuję w konkursie Blog Roku 2012. Na aktualnym etapie czytelnicy drogą głosowania SMS wybiorą blogi, które znajdą się w finale. Czyli - im więcej SMSów, tym większa szansa na przedostanie się do finału, w którym wyboru laureatów dokona już juror. Jurorem w nieszczęsnej kategorii "Ja i moje życie" jest Marek Kamiński. 
Więc proszę Was, abyście pomogli mi dostać się finału - to sprawa dla mnie prestiżowa i choć wystartowałam "z głupia frant" - zaczęło mi jednak na tym zależeć. 

Aby oddać głos na starą be_bronze, należy wysłać SMS o treści A00582 na numer 7122. 


Zatem mój apel brzmi: telefony w ruch!!!!! Zaproście do głosowania znajomych, ciocie, babcie, kuzynostwo, mężów, żony, kochanków płci obojga... 

środa, 23 stycznia 2013

Hong Kong Gold Fish Market



Plan był nieco inny. Miałam pisać o Wielkim Buddzie. Jednak Wielki Budda to temat zaskakująco rozlegly – z samą wyprawą do niego lączy się kilka historii. A mnie tymczasem chyba dopada mróz i mam wrażenie, że chce mnie dopaść jakieś wstrętne choróbsko. Rzadko mi się zdarza, żebym zaraz po powrocie z pracy padała na łóżko i to bez obiadu. A dzisiaj właśnie tak było. Więc post będzie króciutki.


Po zwiedzeniu zaledwie trzech krajów nie należy uogólniać na cały kontytnent, ale odnoszę jednak wrażenie, że jest to azjatycka specyfika: wyspecjalizowane ulice. W Dhace na Baddalink Road, niedaleko której mieszkałam, mieściły się sklepy z łóżkami, materacami i meblami. Na Road 11 w Banani każdy wie, że można kupić fajne ciuchy i pójść do drogiej knajpy, na równoległej Kamal Attaturk Avenue – dostanie się dodatki i biżuterię. Każdy mieszkaniec wie, gdzie kupić części samochodowe, sedesy, czy materiały. I każda dzielnica ma własny dzień wolny w tygodniu (niezależny od weekendu).


Podobnie było w Hong Kongu. Na jednej ulicy można bylo kupić sprzęt elektroniczny, na innej niedrogie damskie ciuchy, a jeszcze gdzie indziej kwiaty. I jest tam też Fa Yuen Street (a przynajmniej jej północna część), nieopodal stacji Mongkok, na której można kupić złote rybki (i parę innych zwierzaków). Widok jest szczególny (ALBUM). Z pułek w równych rządkach zwisają foliowe woreczki, w których zatopione w stagnacji wegetują złote rybki (nie pływają, bo miejsca brak). Nieliczne tylko, mniejsze okazy, trzymane są w akwariach. Szczęściary... Czasem zdają się spoglądać na przechodniów martwym wzrokiem, z jakimś wyrzutem, jakby chciały powiedzieć „a zamknij się sam w foliowej torbie, zobaczymy, co poczujesz”. A przecież ciało w foliowej torbie...
To po prostu trzeba zobaczyć.
Przy okazji przypominam, że jutro zaczyna się głosowanie na Bloga Roku. Licze na Wasze wsparcie...



The plan was slightly different. I was supposed to write about Giant Buddha. But surprisingly Giant Buddha is a giant topic – with the tour to Buddha itself quite a few stories are connected. But in the meantime the cold got me and I have the feeling that some sickness can get me too. It does not happen often that after getting back from work I go straight to bed without even having dinner. But it happened today. So this post will be short.


After visiting only three countries I shall not get ideas about the whole continent but it seems that this one thing is purely Asian: specialized streets. On the Baddalink Road in Dhaka, where I lived they were selling beds, mattresses and furniture. On Road 11 in Banani – you could get fancy clothes and go to an expensive restaurant, on the parallel Kamal Attaturk Avenue – jewellery. Every inhabitant knows where to buy car parts, lavatory bowls or materials. And each districts has it’s own day off regardless the weekend.


It was similar in Hong Kong. On one of the streets you could buy electronics, on the other inexpensive female clothes, somewhere else – flowers. And there you have Fa Yuen Street (or at least it’s northern part), close to the Mongkok station where you can get gold fish (and some other animals). The view is specific (ALBUM). There are lines of foil bags hanging from the shelves and in them – stagnant little gold fish (they do not swim because they have no space). Only few smaller ones are kept in aquaria. Lucky them. Sometimes you’ve got the feeling that they are watching you with some kind of remorse and thinking “close yourself in a foil bag you idiot”. And the body in a foil bag…
One just has to see it.
BTW – I’d like to remind that tomorrow the voting for the blog of the year starts. And I am counting on your support…


wtorek, 22 stycznia 2013

Świat jest taki malutki / The World is so tiny



Zapomniałam paczki papierosów przemyconej z Macau. Musiałam kupić papierosy. Weszłam do 7-eleven. Jako, że był to sklep zaraz przy terminalu Start Ferry, skąd pływają promy na trasie Kowloon – Hong Kong Island, sklep był wypchany. Przeciskając się koło dwóch blondynek usłyszałam "tu masz ciasteczka zbożowe, jeśli chcesz". Więc grzecznie, po polsku powiedziałam "przepraszam", dodałam "dziękuję" i dalej przeciskałam się do kasy. Ale kiedy kupiłam papierosy i zobaczyłam, że dziewczyny wyszły, wybiegłam za nimi i zaczęłam się rozglądać. Dwie blond głowy nie były trudne do dostrzeżenia w tłumie Chińczyków. Ale trudno je było w tymże tłumie dogonić. Prawie stratowałam po drodze jakąś małą dziewczynkę, której wcześniej nie zauważyłam, ale w końcu udało mi się dziewczyny dogonić. Na chwilę się zawahałam, bo poczułam się jak dziwak, ale w końcu zagadałam.
- Ja bardzo panie przepraszam, ale od dwóch miesięcy nie rozmawiałam po polsku i chciałam tylko zapytać, skąd panie są.
- Z trójmiasta - odparła wyższa i zanim zdążyła cokolwiek dodać, wyparowałam:
- I chodziłaś do trójki.
- Ty też.
Tak, ja też. I chociaż nie pamiętałam, że Kasia jest Kasią, to jednak twarz zdecydowanie kojarzyłam ze szkolnego korytarza ("trójka" to określenie Trzeciego LO w Gdyni im. Marynarki Wojennej – mojej zdecydowanie ulubionej placówki edukacyjnej). Kiedy później pisałam o tym na facebooku, S. zarzucił mi, że z tym polskim to nieprawda, bo do niego cały czas na ulicy mówiłam po polsku, ale z całą pewnością z nim nie rozmawiałam, bo przecież polskiego nigdy się nie nauczył.
Z dziewczynami spędziłam cały wieczór i umówiłyśmy się też na kolejny dzień, przed ich wylotem do Tajlandii, gdzie spędziły później miesiąc (ależ skąd, wcale im nie zazdrościłam). Kolejnego dnia zwiedzałyśmy wspólnie (w towarzystwie Oscara - sympatycznego Włocha z ich hostelu) okolice stacji Central na Hong Kong Island. Miło było nagle znajdować się w towarzystwie kogoś, z kim można było podzielić się wrażeniami. Spotkanie opiłyśmy kilkoma łykami ryżowego wina (więcej na raz bez popitki wychylić się nie dało).


To nie jedyne zaskakujące spotkanie podczas całej podróży. Pewnie już o tym wspominałam ale na pewno dawno, więc mam nadzieję, że nie przynudzam. Stali czytelnicy zapewne pamiętają, jak się żaliłam przed wyjazdem - pracowałam w czterech miejscach naraz, sypiałam mało i poza załatwieniem biletów, wiz i kupieniem podstawowych brakujących rzeczy, nie zrobiłam nic. Ada przygotowywała plan podróży po Bangladeszu, czytała wszystko, co udało jej się dorwać i kontaktowała się z różnymi osobami. Między innymi dołączyła do bangladeskiej grupy na couchsurfingu. I tam zaczęła korespondować z chłopakiem, który wybierał się z żoną na wycieczkę do Europy. Wymieniali się informacjami, aż Robin, o którym już nie raz na tym blogu wspominałam, stwierdził, że zna jednego Bengalczyka, który był żonaty z Polką i ową Polkę również poznał. Tak oto, za pomocą międzynarodowej sieci społecznej, w piętnastomilionowej Dhace, Ada trafiła na kolegę S.
Świat jest mały...
Jednak żadna z tych przygód nie może się równać z tą, której doświadczyła moja koleżanka Karolina. Mało kto już pamięta, że kiedyś uczestniczyłam w Kobiecych Regatach Dookoła Świata. Przez pół roku bujalam się ośmio i pół metrową mydelniczką, najpierw po Oceanie Indyjskim, a potem po Atlantyku. Do stawki dołączyłam w Australii, skąd płynęłyśmy na Cocos Islands, a następnie na Chagos Archipelago, należące do British Indian Ocean Territory. Jako, że na jednej z wysp archipelagu mieści się brytyjsko-amerykańska baza wosjkowa, mieszkańcy zostali wysiedleni, a na pozostale wysepki można się dostać jedynie jachtem.
Rzucając kotwicę, poza jachtem Asi i Karoliny zobaczyłyśmy jeszcze dwa jachty. Jak się okazało, oba należały do Francuzów. Włascicielem jednego byl młody chłopak, z którym płynął Włoch i Niemiec, a na drugim samotny starszy Francuz, ktorego żona i syn wrócili do Europy, bo chłopiec się rozchorował.
Z chłopakami spędziłyśmy dwa wieczory. I już pierwszego okazało się, że ów starszy Francuz jest wujkiem dziewczyny mieszkającej w Paryżu, u której Karolina była na wymianie jeszcze w czasach szkoły średniej... Nie masz kryjówki na tym świecie...


 I had forgotten a pack of cigarettes smuggled from Macau. I had to buy cigarettes. I went to 7-eleven. The shop was placed near the Start Ferry terminal, which sails between Kowloon and Hong Kong Island so it was fully packed with people. When I was passing by two blond girls I’ve heard in Polish “here you got cereal cookies if you want”. So I politely said (naturally in Polish as well) “excuse me” and “thank you” and I pushed my way through the crowd to reach the counter. But when I bought my ciggies and I saw the girls leaving I ran after them. Two blond heads were not difficult to spot in the Chinese crowd. Still they were hard to catch. I almost ran over a little girl who I didn’t notice before but finally I managed to reach the two. I felt weird for a second but finally I decided to start a chat.
 ‘I am terribly sorry ladies as I realize it might seem creepy but for last two months I haven’t talked to anyone in Polish so I just wanted to ask were exactly do you come from.’
‘From the 3city’ (which is an agglomeration consisting of Gdańsk, Sopot and Gdynia up in the north of Poland) – the taller one answered and before she could add anything more I said:
‘And you used to study in high school number three’
‘And so did you’.
Yes – me too. And although I did not remember that Kasia is Kasia I definitely knew that her face was familiar. When afterwards I wrote about it on facebook, S. accused me of being untrue as “I was speaking to him in Polish all the time” but with full conviction I can say that we were not talking because after all he had never learned Polish.
I spent with girls a whole evening and we decided to meet again on the next day before their flight to Thailand were they spent a month (no, of course I am not jealous). On the next day in a company of a nice Italian – Oscar who they met in their hostel we visited the surrounding of Central Station in Hong Kong Island. It was a real pleasure to spend some time with someone you can actually talk to about things you see. We celebrated the meeting with a few sips of rice wine (it was impossible to have more at once without mixing it with some other beverage).


It was not the only surprising meeting during this trip. I have probably already mentioned it but it was surely long time ago so I hope you won’t get bored. My readers probably remember when before the trip I was complaining – I was working at four places at one time, I was not getting enough sleep and apart from organizing tickets and visas and buying some necessary things I had no time to prepare anything else. Ada was the one to prepare our visit in Bangladesh, she was reading all she could find and was contacting other people. She joined a Bangladeshi group on couchsurfing. And there she started a correspondence with a guy who was about to take a trip to Europe with his wife. They were exchanging information and one day Robin, who I mentioned on this blog quite a few times already, said that he actually knows a guy who was married with a Polish girl and he even met the girl as well. And that was how Ada through an international social network, in 15-milion Dhaka found S.’s friend.
The world is small...
But none of these adventures can be compared with the one that my friend Karolina had. Not many of you probably remember that once I took part in Round the World Female Race. For half a year I was sailing a small, eight and a half meters long boat – first across the Indian Ocean, then across Atlantic. I joined the team in Australia from where we sailed to Cocos Islands and then to Chagos Archipelago which belongs to British Indian Ocean Territory. As at one the archipelago’s islands there is a British – American naval base, the inhabitants were displaced. You could reach the rest of the island only with a sail boat.
While dropping the anchor we saw two yachts apart from the one sailed by Asia and Karolina. As it turned out they both belonged to French guys. The owner of one was a young guy sailing with two guys – one from Italy and the other from Germany. The owner of the second yacht was a lonely, elderly French man whose wife and son returned to Europe because the boy was ill.
With guys we spent two nights. And already on the first one it turned out the lonely French was an uncle of a girl at whose place Karolina was staying while she was taking part in a student exchange in high-school… One can’t hide at this planet…


poniedziałek, 21 stycznia 2013

Street food rullllezzzzzzz!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!


Uliczne przekąski - czyli to, co lubię najbardziej. Te szaszłyki w sosie z czarnego pieprzu kosztowały 10 HKD i były absolutnie pyszne./ Street food - which is what I love best. Those shashliks in the black pepper sauce cost 10 HKD and were absolutely delicous. 


Biało. Pięknie jest - trzeba przyznać. Ale w weekend ta biała warstwa jednak zamiast zachęcić do spacerów, zatrzymała mnie w domu. Śnieg straszy zimnem. Z Asią zamiast zwiedzać wystawy, zostałyśmy w kuchni i eksperymentalnie upiekłyśmy samosy. Nadzienie, które Asia przygotowała, smakowało dokładnie jak w samosach, które kupowałam codziennie w Chungking Mansions. Bo miałam taki ciekawy, śniadaniowy zwyczaj - codziennie rano schodziłam na dół tego niesamowitego przybytku, w którym mieszkałam, kupowałam samosy w jednej z kilkunastu hinduskich knajp na parterze (przypominały mi trochę śniadania z Bangladeszu – bhaji i paratę), szłam do 7-eleven po kawę w puszcze (w tym najbliższym sprzedawali kawę w puszkach ale nie chłodzoną, a podgrzewaną) i spieszyłam na Water Front. Śniadanie zjadałam z widokiem na kanał pomiędzy Kowloon i Hong Kong Island i wszystkie majestatyczne wieżowce na drugim brzegu. Potem zapalałam papierosa i cieszyłam się poranną chwilą spokoju przed ruszeniem na dalszy podbój miasta. Zazwyczaj siadałam nie na ławce, a na schodkach prowadzących na maleńką keję przy nabrzeżu. Kilka razy musiałam uciekać przed cumującą motorówką. Po kilku samosach miałam energii na pół dnia. A popołudniami wyszukiwałam już bardziej miejscowe kąski.


Pamiętacie ten fragment "Fallen Angels" Wong Kar Waia, w którym bohater Takeshiego Kaneshiro "wynajmuje" wóz do sprzedaży lodów i zmusza "klientów" do ich jedzenia? Był prawie identyczny./Do you remember this fragment of Wong Kar Wai's "Fallen Angels" in which the character played by Takeshi Kaneshiro "rents" an ice cream van and makes his "clients" eat? It was almost identical. 

It’s white and beautiful – I have to admit. But during the weekend this white layer on the street did not seem welcoming. Instead of going for a walk I decided to stay home. The snow means cold. With Asia we decided to experimentally bake samosas instead of visiting an exhibition. The filling which Asia made tasted like the one in samosas I was buying every day in Chungking Mansions. I had this interesting breakfast custom. Everyday I was walking down the stairs of this amazing building which I lived in and in the hall I was buying samosas in one of plenty Hindu bars (they reminded me of Bangladeshi breakfast – bhaji with parata) then I was going to 7-eleven and buying coffee (in the closest one they were selling then in warmed up cans) and hurried to the Water Front. I was having my breakfast and watching the view of the channel between Kowloon and Hong Kong island with it’s magnificent skyscrapers. Then I was having my cigarette and coffee and I was enjoying the moment of piece before another day of discovering the city. Usually I was not sitting at the bench but at the stairs leading to the small quay and a few times I had to run away from mooring motor boats. After a few samosas I had an energy for half a day. Evenings were my time to try the local food.


W "spacerowniku", który można dostać w infomracji turystycznej była informacja, że w kilku niewielkich uliczkach prostopadłych do Carpenter Road (w pobliżu Kowloon Walled City Park - stacja metra Lok Fu) jest mnóstwo rodzinnych małych kanjpek z niedrogim jedzeniem. Byłam już tego dnia tak zmęczona, że weszlam do pierwszej z brzegu - jak się okazało - tajskiej. 

In the walking guide which you can get in any tourist information I found an information that in the small streets perpendicular to Carpenter Road (close to Kowloon Walled City Park - metro station Lok Fu) there is plenty of little family restaurants with inexpensive food. That day I was so tired that I walked into the first one which turned out to be Thai. 


Właścicielka nie mówiła po angielsku. Była w stanie zapytać mnie tylko, czy chcę ryż, czy noodle. Odparłam "noodle". Zapytała, czy spróbuję tego, co mi przyniesie. Oczywiście się zgodziłam. Był to szeroki smażony makaron z wieprzowiną, kapustą,kiełkami bambusa i cholera wie, czym jeszcze. Nie wiem, jak się to danie nazywało, ale było świetne. Do picia dostałam wodę z wodorostami. Zapłaciłam 27 HKD i byłam bardzo szczęśliwa. 

The owner did not speak any English. She could only ask me if I prefer rice or noddles. I chose noodles. She asked me if I would try whatever she brings. Of course I agreed. These were wide fried noodles with pork, cabbage, bamboo and god only knows what else. I have no idea what the dish was called but it was great. As a beverage going with the meal she served water with seaweeds. I paid 27 HKD and I was very happy.


Tradycyjne pierogi to podobno w Chinach kontynentalnych najtańsze możliwe danie. W Hong Kongu bylo nieopłacalne, bo za cztery pierożki trzeba było zapłacić ponad 30 HKD, a najeść się czterema sztukami nie sposób. Były bardzo delikatne, niestety po doświadczeniach z kuchnią bengalską miałam wrażenie, że nadzienie w ogóle nie miało smaku.

Traditional dumplings are said to be the cheapest food in continental China. In Hong Kong it was not really worth the money paid because for four of them one had to pay over 30 HKD and it's not the kind of food that can feel you up. They were very delicate - after my experiences with Bengali cuisine the filling seemed a bit tasteless. 


Uliczne jedzenie ratowało sytuację. Chociaż kuchnia kantońska jest bardzo łagodna (ostry sos chilli smakuje tam, jak słodki), to jednak ma swoje charakterystyczne smaki. Sprzedawane na ulicach przekąski z ryb i owoców morza (tak przynajmniej sądzę...) może sprawiały wrażenie ciut gumowych, ale z kombinacją sosów i posypane sezamem były calkiem smakowite.

Street food saved the situation. Although Cantonese cuisine is rather mellow (hot chilli sauc tasted there like a sweet one) it has it's characteristic tastes. on streets one can buy snacks made of fish and seafood (as I suppose...) might have seemed a bit to be made of rubber but with the combination of sauces and sesame seeds they were truly tasty.


Chiński odpowiednik polskich gofrów - egg waffles. Puszyste, slodkie i zapychające. / Egg waffles - mushy and sweet they fill one up.


Najtańsze i najciekawsze przekąski znalazłam niedaleko Ping Shan Heritage Trail (stacja metra Tin Shui Wai). / The cheapest and most interesting street food I found close to the Ping Shan Heritage Trail (metro station Tin Shui Wai). 


Zupa (30 HKD) z dużą ilościa dziwnych dodatków (pyszna) w pobliżu Temple Street Night Market (Mongkok) w towarzystwie spotkanych w Hong Kongu Ani i Kasi (z Kasią chodziłam do liceum). / The soop (30 HKD) with plenty of weird stuff inside (yummi!) next to the Temple Street Night Market (Mongkok) in a company of Ania and Kasia (I used to study with Kasia in the same high school) who I met in Hong Kong. 


Japoński napój energetyczny - lekarstwo na kaca z 7-eleven (nigdy więcej nie upiję się ryżowym winem). / Japanese energy drink - a medication for hangover from 7-eleven (I will never get drunk again with rice wine). 


Japońskie piwo to w HK rarytas - było ze trzy razy droższe od chińskiego, a nawet od piw importowanych z Europy. / Japanese beer seem to be a delicacy in HK - it was almost three times as expensive as the Chinese one and those imported from Europe.


Chińskie piwo było cenowo zbliżone do tego, co za puszkę trzeba dać w sklepie w Polsce. Ale niestety nie było to polskie piwo... / Chinese beer was in the same price range as beers in Polish shops. But unfortunately it was not Polish beer...


Maleńki bar w pobliżu Ping Shan Heritage Trail. Tu jadłam tosty z miejscowym miodem. Azjaci nie uznają nie słodkiego pieczywa. Nieważne, czy jesz bułkę z parówką, szczypiorkiem, soczewicą, czy pastą fasolową - bułka zawsze będzie słodka. Ale jak chcesz tosta z miodem - nagle okaże się, że jednak Chińczycy potrafią zrobić normalne pieczywo...

A little bar close to Ping Shan Heritage Trai. I was having toasts with local honey. Asians do not eat bread which is not sweet. It does not matter if you have a roll with meat, onion, lentils or bean paste - the roll must be sweat. But if you want a toast with honey - it turns out Chinese know how to make normal bread...


Udon na wschodnim krańcu Hong Kong Island. / Udon at the east end of Hong Kong Island. 


Tajska kolacja w całodobowej restauracji na lotnisku w Pekinie. / Thai dinner in a 24/7 restaurant at the Beijing Airport. 

Jak widać obiady w Hong Kongu są zbliżone cenowo do polskich barów tajskich i chińskich, tylko jedzenie lepsze. Mimo, że wcale nie jest bardziej pikantne. Warto spróbować czego się da, ale jeśli ktoś jest fanem aromatycznej, ostrej kuchni rodem z Azji Południowej, to niestety będzie zawiedziony.

As you can see dinners in Hong Kong are not more expensive than Polish Thai and Chinese bars but still - the food is better although it's not even remotely more spicy. It's a good idea to try whatever you can but if you are a fan of aromatic and hot cuisine from South Asia - you might be disappointed. 

czwartek, 17 stycznia 2013

Kategoryczny Blog Roku / Categorical Blog of the Year

Zanim przejdę do meritum muszę się pochwalić, ze uzupełnilam album ze zdjęciami bombek, trąbek i światełek. Jak mi coś jeszcze wpadnie podczas przekopywania stosów zdjęć, to dorzucę.
Dostalam dziś maila z redakcji konkursu Blog Roku 2012. Zakwestionowano mój wybor kategorii i zaproponowano zmianę na „Lifestyle” lub „Pasje i zainteresowania”. Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego start w kategorii „Ja i moje życie” może budzić wątpliwości, tym bardziej, że startuję z osobami piszącymi o odchudzaniu, rzucaniu palenia, walce z depresją, tworzącymi poezję i facetem, który pisze o tym, że żona go zdradzała. Jednym słowem mydło i powidło, sieczka i młockarnia. Ale, żeby raz na zawsze wyjaśnić, co kierowało moim wyborem, przytoczę moją odpowiedź:
Z radością wyjaśnię mój wybór kategorii. Blog w kategorii "lifestyle" według polskiego tlumaczenia tego terminu powinien, jak rozumiem, być związany ze stylem życia. Mój blog ma w przeważającej częsci charakter, jak Paśtwo zauważyli - podróżniczy. A podróże moim stylem życia nie są. Kiedy nie jestem w trasie, prowadzę całkiem ustabilizowane i "stacjonarne" życie, ktore również częściowo opisuję. Nie zarabiam na podróżowaniu, nie jeżdżę codziennie, nie zarobiłam też jeszcze tyle, aby wyłącznie podróżom się poświęcić. Podróże można by określić jako moją pasję.
Ale znowu kategoria "Pasje i zainteresowania" została zdefiniowana następująco: "Jeśli prowadzisz bloga w całości poświęconego swojej pasji, ta kategoria jest dla Ciebie. Cokolwiek zajmuje Cię bez reszty, powinno ujrzeć światło dzienne. Dołącz do kategorii!". Mój blog nie jest w całości poświęcony podróżom. Oczywiście - jeśli ktoś spojrzy jedynie na wpisy z ostatnich trzech miesięcy, to takie odniesie wrażenie, bo cały ten czas spędziłam w Azji. Jednak przed tą podróżą przebywałam w kraju ponad półtora roku jeżdżąc jedynie na trasie Gdynia - Warszawa. I cały czas pisałam - o wszystkim - począwszy od pracy, przez opisy miast w których mieszkałam, po sprawy nieco bardziej osobiste. Dlatego uważam, że mój blog nie mieści się w żadnej z proponowanych przez Państwa kategorii. A że najliżej mu po prostu do dziennika - kategoria "ja i moje życie", mimo iż sugerująca autora zajmującego się jedynie własną osobą, pasuje tu według mnie najlepiej.
Oczywiście, jeśli się Państwo z moją intepretacją nie zgadzają - dokonam zmiany. I również liczę na odpowiedź, abym wiedziała, czy mój wybór został zaakceptowany.
Szczęśliwie pozwolono mi zostać tam, gdzie jestem...

Before I start with the right topic of today post I’d like to mention that I added more pictures to the album with the pictures of glitter balls, lights and all the other jazz. If I find anything more I will naturally add it as well.

Today I got a mail from the editorial stuff of the Blog of the Year contest. They questioned my choice of category and offered a change for either “Lifestyle” or “Passions and interests”. I can understand why my blog taking part in the category “Me and my life” might be questionable – there are also blogs of people writing about weight reduction, giving up smoking, overcoming depression, poets and a guy who writes about how he was cheated on by his wife. So to say – everything’s there and it makes a total mess. But to explain once and for good why I chose this particular category – I will quote my answer:
I will be happy to explain my choice of category. Blogs in “Lifestyle” category shall be as I understand connected with one’s style of living. My blog is mostly, as you have noticed, about my travels. But I cannot say that travels are my lifestyle. When I am not on my way I lead a very stabilized and stationary life which I also do write about. I do earn my living on travels, I do not travel every day and I haven’t yet earned enough to only travel. You can describe it as my passion.
Still – the category „Passions and interests” was defined as follows: „if you write a blog completely dedicated to your passion, this category is for you. Whatever feels up your time shall be brought to reader’s attention. Join this category!” But my blog is not completely dedicated to travelling. Naturally – if someone reads only posts from last three months he might expect it to be because I spent all this time in Asia. But before this trip I have spent in Poland over 1,5 year travelling only between Gdynia and Warsaw. And I was writing all this time about everything – starting with my work, through descriptions of the cities I lived in and more personal matters.
That is why I believe my blog does not fit in any of the proposed categories. And as it’s closest to the diary – the category “me and my life” although it suggests an author concerned only with himself seems to be the right choice.
Naturally if you find my interpretation wrong – I will change it. And I am looking forward to your reply as I would like to know if my choice was accepted.
Luckily I was allowed to stay where I am…

środa, 16 stycznia 2013

Karnawał trwa / The carnival is on



Zanim przejdę do meritum, pragnę podkreslić, co pewnie niektórzy już zauważyli, że po prawej stronie pojawił się nowy baner. Ten blog zgłosiłam do konkursu blog roku. Baner jest jednocześnie linkiem od kategorii i moich w niej wypocin. Głosowanie zacznie się dwudziestego czwartego stycznia i oczywiście liczę na to, że wesprzecie starą be_bronze.
Dlaczego kategoria „ja i moje życie”? Z bardzo prostej przyczyny – nie dopasowalam lepszej. Lifestyle to to nie jest. „Pasje i zainteresowania” niby brzmią bardziej prawidłowo, ale w opisie kategorii podano, że aby blog spełniał kryteria, musi być w całości poświęcony konkretnemu zagadnieniu. A ja jednak nie tylko przecież o podróżach piszę. Czasem nawet zdażają mi się cąłkiem prywatne wycieczki...


A wracając do tematu dzisiejszego posta – karnawał trwa w najlepsze. Dlatego korzystając z faktu, że jeszcze nie jest za późno, pragnę Wam pokazać nieco wschodnioazjatyckich dekoracji świątecznych. Przy ichnim stężeniu kiczu stara Europa nawet w najbardziej skomercjalizowanych i turystycznych miejscach zdaje się być ostoją dobrego gustu.
Ani w Singapurze, ani w Hong Kongu nie ma możliwości, aby wejść do centrum handlowego, czy choćby większego sklepu i uniknąć cukierkowo - pozytywkowych nagrań z anglojęzycznymi kolędami. Najgorsze były te grane na lotnisku w Singapurze – choćby dlatego, że musiałam jednej płyty powtarzanej w kółko słuchać przez prawie cztery godziny.


Mimo kiczu ciężko jest jednak oderwać wzrok – przy pierwszym zetknięciu z tym bogactwem lampek, bombek i sztucznych choinek – człowiek chce sfotografować wszystko. Ten stan mija dopiero około drugiego dnia zwiedzania. Dlatego zdjęć mam sporo i będę je dorzucała to tego albumu. Tylko dajcie mi trochę czasu J


Before I start with the right topic, I’d like to stress the fact that on the right side you can see a new banner. It says that this blog is taking part in Polish blog of the year contest. Banner contains a link to the category I compete in and the position of my blog in it. Voting will commence on January 24th. And of course I am counting on your support for old be_bronze.


I chose the category “me and my life”. Why? Cause there was none more suitable. It’s not a lifestyle blog. And “passions and interests” was described as a category for blogs fully concerned with one topic. And although I am writing mostly about my travels – it’s not my only topic. Sometimes I write (maybe even too much) about myself.
And coming back to the topic of today’s post – the carnival is fully on. And I am about to use the fact that it is not too late yet and show you some of the East Asian Christmas decorations. Compared with the amount of kitsch on their streets the old Europe, even in the most commercialized and turistuc spots seems to be an oasis of the good taste.


Neither in Singapore nor in Hong Kong can one walk into the shopping mall or even any bigger shop and avoid listening to the English versions of Christmas Carols in most cheap and sweet arrangements. The worst for me were four hours at the airport in Singapore – mostly because I had to listen to them for four consecutive hours.
Despite the kitsch all around it’s hard not to watch it all with amusement. Once you enter this world of lights, glitter balls and plastic trees you want to photograph them all. You can stop yourself no sooner than on the second day of the trip. And that is why I have really many pictures and I will kep uploading them into this album. Just give me some time J


poniedziałek, 14 stycznia 2013

Umarł król, niech żyje król! / The King is dead, long live the King!


Widok z okna mojego pokoju w domu Rodziców - w ten weekend śniegu było o wiele więcej./The view from my room at parent's place-last weekend there was much more snow.

Ciężko uwierzyć, że żyję w m iejscu, które zniknęło pod śniegiem. W tym roku przy minus dziesięciu stopniach ubieram na siebie tyle warstw, co w zeszłym przy minus trzydziestu. Nie mogę przywyknąć do zimna.
Niecały miesiąc temu zakończyłam moją podróż, która trwała prawie trzy miesiące. Dwa tygodnie temu zakończyłam znajomość, która trwałam ponad dwa lata. Pierwsze, bo skończył mi się czas i pieniądze, drugie, bo skończyła mi się cierpliwość. I zaczynam wszystko od nowa.
Świadomość, że buduje się własne życie na gruzach starego, w znanym miejscu, ale jednak w zupełnie innych warunkach jest oczyszczająca. Można wyrzucić to, co niepotrzebne, a nawet toksyczne i zrobić miejsce na nowe. Jak wiosenne porządki w domu. Moje są zimowe. Porządki w życiu.
Jeszcze nie myślę o kolejnym wyjeździe – musze najpierw zakończyć spokojnie relację z tego, ktory właśnie się skończył. Muszę od nowa zgromadzić oszczędności  i zapracować na to, aby nadal mieć dokąd wracać. Świadomość, że ma się dokąd wracać nieco ogranicza fantazję, ale i daje poczucie bezpieczeństwa. Kiedy nie ma się nic do stracenia, człowiek popada w desperację, a ja desperatką być nie muszę – wiem już, ze potrafię sobie w życiu zapewnić to, czego mi trzeba.
Mam tylko jedno postanowienie noworoczne – żyć dla siebie. Egoizm poprawia mi nastrój.
Moja relacja z podróży jeszcze się nie skończyła. Jeszcze wrócę do Bangladeszu i do Hong Kongu. Może nawet ponownie zahaczę o Singapur. A. napisała, żetęskni za moim blogiem. Jest ode mnie bardziej konsekwentna (swoją drogą – czytajcie Corporate Skirts!).
W Nowym Roku życzę Wam wszystkim jednego – podarujcie sobie czas dla siebie. Nawet jeżeli mielibyście go przeznaczyć na pracę w kilku mijescach na raz, żeby zarobić na wyjazd marzeń (tylko potem koniecznie pojedźcie!).

Sztuczny śnieg przed centrum handlowym na Orchard Street w Singapurze./The fake snow in fornt of a shopping mall on the Orchard Street in Singapore.

It’s hard to believe that I am living in a place which is completely covered with snow. This year with minus ten outside the window I put on the same amount of clothes as last year with minus thirty. I can’t get used to the cold.
Almost a month ago I have finished the trip which took a bit less than three months. Two weeks ago I have finished a relation which lasted over two years. The first one because I ran out of time and money and second because I ran out of patience. And I am starting everything over.
The awareness that you build a new life on the debris of the old one in a place that is known but under absolutely new conditions is liberating. You can trough out what’s not needed or even toxic and make the space for new. It’s like a spring-cleaning. But my happen in the winter and not in house but in my life.
I’m not even thinking yet about a new trip. First I want to finish the report from the last one. I need to gather my savings back and work on still having a place to come back to. The awareness of having a place to come back to limits one’s fantasy but gives a feeling of being secure. Once you have nothing to loose you become desperate and I don’t need to be desperate anymore because I know exactly how to get what I need.
I have only one New Year Resolution – to live for myself. Egoism makes me feel better.
My trip report is not finished yet. I will get back to Bangladesh and Hong Kong. Maybe I will even mention Singapore again. A. wrote that she misses my blog. She is way more consequent than me (btw-guys, remember to read Coporate Skirts!).
For the New Year I have only one wish for you guys – give yourself the time just for you. Even if you are about to use it working in a few places at the same time to save up for your dream trip (but then – go for the trip, damn it!). 

Świąteczny Hong Kong./Holiday Hong Kong