środa, 21 marca 2012

Kraków Shanties 2012



























Jakoś tak się zawsze składa, że posty z moich wyjazdów, czy to bliskich, czy to dalekich, pojawiają się jakiś czas po powrocie. Nie wiem, może to syndrom “refleksu schodowego”? A może raczej “udawajmy, że to się wcale jeszcze nie skończyło”...
Miesiąc temu byłam na festiwalu Shanties w Krakowie. Jak ktoś nie wie, co to za festiwal, to na jego stronie może się dowiedzieć. Niezrozumiałe może też być słowo “szanta”, w skrócie definiując - jest to pieśń morza, pieśń żeglarska, niegdyś wykonywana na żaglowcach w celu nadania rytmu przy pracy typu “kręcenie kabestanem”. Na Wikipedii można znaleźć nieco dłuższe wyjaśnienie tego terminu - może nie podpisałabym się pod całym artykułem, ale laikowi powinno trochę wyjaśnić.
Wracając do samego wyjazdu - tak się składa, że moi szanowni Producenci, również Rodzicami zwani, przez czas jakiś się w tworzenie rzeczonych szant bawili. Co więcej - ta zabawa świetnie im wychodziła, założyli własny zespół “Packet”, a następnie nagrali płytę, która do dziś jest sprzedawana, a wiele piosenek (w większości słowa były autorstwa mojej Mamy, a muzyka - Taty), jak choćby “Mona”, która wzbudza powszechną histerię (do tego stopnia, że niektórzy śpiewają ją na stojąco, z zapalniczkami w rękach i co więcej - odezwać się nie można w trakcie, bo gadule grozi publiczny lincz), ma status kultowych. I w tym roku w Krakowie zespół obchodził swoje dwudziestopięciolecie.
Toteż się wybrałam, posłuchałam, obejrzałam. Nie żałuję, bo koncert był świetny, a piosenki niewiele młodsze ode mnie nic nie straciły ze swojego kopa. I teraz się publicznie Producentami chwalę. Więcej zdjęć jak zawsze w albumie, zaś po youtubie krążą fragmenty występów (tych poszukajcie sami, bo nie są moje, a nie chcę się pod cudzym podpisywać).

PS. Jak kiedyś powiedziałam kumplowi, że jadę na szanty do Krakowa, to w odpowiedzi rzucił starym kawałem:
Dzwoni Dubczek do Breżniewa:
- Dni Morza chcemy u siebie Towarzyszu urządzić. W przyszłym miesiącu.
- Co?! Wy? Dni Morza u siebie?!
- A no tak, towarzyszu Breżniew. Dni Morza. Przecież jak wy u siebie Dni Kultury urządzacie, to my się nie czepiamy!





























Somehow it has become a rule that posts describing my trips - no matter if they’re far or not - appear long after I get back home. Is it a “hindsight” syndrome or just the one called “let’s pretend it’s not over yet”?
A month ago I went to Cracow for the shanties festival. You can check the website (they even have English section) if you haven’t heard about it. For those who does not know what “shanty” means - I can say it’s a sea song and the rest you can read in Wikipedia.
Coming back to the trip itself - my producers also known as parents had this episode in their lifes when they used to create some of those songs. What is more - it was not just simple fun or pleasure - they created their own band “Packet” released a LP which still at sale. Many of their songs (my mom was writing lyrics and dad most of the music) like for instance “Mona” which is by many sang while they’re on their feet, with lighters in their hands and whole celebration going, are extremely popular until now. And this year in Cracow they celebrated 25 years of their existence.
So I went, listened and watched. And I’m glad I did cause the concert was awesome and songs not much younger than me - have lost none of their power. And now I am all proud and sound. More pictures in the album - as usual. Some recorded parts of the concert can be found on youtube but you have to search for them by yourself cause they’re not mine.

PS. Once I told my friend that I am going to listen to shanties in Cracow. He commented with an old joke:
Dubček calls Brezhnev and says:
"We want to organize Days of the Sea. Next month."
"What?! You?! Days of the Sea?!!!!"
"Yes Comrade Brezhnev, Days of the Sea. And when you organize Days of Culture at your place we will have no objections!"

Brak komentarzy: