poniedziałek, 20 września 2010

Barcelona

No to zaczęło się - jak zawsze, przygodami. Najpierw przez pół godziny szukałam biletu w autobusie nocnym na lotnisko - kanar stał nade mną, próbując mi wmówić, że korzystam z miesięcznego, potem koleżanka jadąca z naszą Erasmusową grupą do Barcelony zgubiła bilet na samolot i najadła się strachu (i tak weszła na pokład). Przecież prawdziwe przygody nigdy nie zaczynają sie prosto.
Byłam w tym mieście już dwa razy. I zapamiętałam je jako piękne. Ale gdy teraz nagle uświadamiam sobie, że mam tu mieszkać przez przynajmniej 5 miesięcy, mam wrażenie, że znalazłam się w środku cudzej opowieści. Opowieści zbyt pięknej, by stała się częścią mojego doświadczenia. A jednak...
Od dawna nie doświadczyłam tego może nieco zbyt górnolotnego, ale jakże przyjemnego uczucia, że miasto unosi mnie swoim rytmem i wciąga w ulicę, prowadząc w nieznanym kierunku. Dawno nie czułam pulsu tłumu tak blisko siebie. Chociaż ostatnie miesiące nie należały do biernych, nie pamiętam aby jakiekolwiek miejsce równie mocno zbombardowało moje zmysły. Powinnam się cieszyć, że nie jest ożywione w ścisłym znaczeniu tego słowa...
Chryste (w sensie dosłownym, bo póki co mieszkamy w Stella Maris, co obniża koszty, ale powoduje, że wciąż czujemy na sobie święte spojrzenie rzucane przez Jezusa z obrazków rozwieszonych na każdym wolnym fragmencie ścian) - jakżeż ja pieprzę... Ale stało się - to miasto wywołuje we mnie pewną dozę egzaltacji i chwilowo nawet nie zamierzam się jej wstydzić.
Trzymajcie kciuki...

poniedziałek, 6 września 2010

Powroty


















Choćbym nie wiem, jak się broniła, gryzła, kopała, wierzgała i mocowała z rzeczywistością, zawsze przychodzi moment, kiedy trzeba wypalić w pociągowym kiblu ostatniego papierosa, a potem postawić stopę na peronie w Gdyni, opcjonalnie w Sopocie. Niezbędniki i opisy podróży po Ukrainie, Rumunii i Mołdawii zamieszczę już wkrótce, jak tylko dotrze do mnie, ża naprawdę jestem w domu. Po drodze brakowało bowiem czasu i/lub pieniędzy.
A teraz, zepełnie "od czapy" - chciałam Wam przypomnieć wiersz Williama Blake'a (mój ulubiony wiersz w ogóle, o co nietrudno, bo mniej więcej od czasu, gdy wręczono mi różowy kartonik poświadczający nie tyle moją dojrzałość, co pełnoletność, bo o dorosłości nie wspomnę, poezji prawie nie czytam), zatytułowany "The Tiger".
Zdjęcie zostało zrobione w Drohobyczu, na Ukrainie.

The Tiger
By William Blake
1757-1827

TIGER, tiger, burning bright
In the forests of the night,
What immortal hand or eye
Could frame thy fearful symmetry?

In what distant deeps or skies
Burnt the fire of thine eyes?
On what wings dare he aspire?
What the hand dare seize the fire?

And what shoulder and what art
Could twist the sinews of thy heart?
And when thy heart began to beat,
What dread hand and what dread feet?

What the hammer? what the chain?
In what furnace was thy brain?
What the anvil? What dread grasp
Dare its deadly terrors clasp?

When the stars threw down their spears,
And water'd heaven with their tears,
Did He smile His work to see?
Did He who made the lamb make thee?

Tiger, tiger, burning bright
In the forests of the night,
What immortal hand or eye
Dare frame thy fearful symmetry?