poniedziałek, 28 września 2009

Odyseja Kosmiczna 90210, odc.2



































Yansã
Yansã to moja orisha. Przywieziona z Brazylii, a że w Brazylii miałam szczęście i życzenia tam wypowiedziane się spełniły, więc postanowiłam przygotowywać się do wyjazdu na Kubę właśnie z pomocą brazylijskiej Orishy... Na Kubie też są orishe - funkcjonują jako element santerii - afrokubańskiego kultu opartego częściowo na religii katolickiej. Jak w Brazylii - podejrzewam, że korzenie mają podobne.
Cytując Wikipedię (tak..., wiem, proszę nie komentować):
"Santeria (inne nazwy: Lucumi (Lukumi) lub Ocha) – synkretyczny afroamerykański kult pochodzenia karaibskiego, obecny głównie na Kubie. Nazwa "Santeria" jest zewnętrzna, sami wyznawcy nazywają ten kult "Regla del Ocha".Santeria wywodzi się z tradycyjnych wierzeń plemienia Joruba, którego członkowie pojawili się na Karaibach jako niewolnicy. Zwykle byli przymusowo chrzczeni w wierze rzymskokatolickiej z polecenia swych właścicieli, po czym zakazywano im wyznawania dotychczasowej, plemiennej religii.
Jednakże ten sam mechanizm, który do tej pory ułatwiał religii katolickiej ekspansję, tym razem zadziałał w sposób zgoła nieoczekiwany. Misjonarze katoliccy bowiem starali się na ogół "wkomponować" wierzenia, jakie zastali, w nurt doktryny katolickiej. Atrybuty i zadania plemiennych bóstw przypisywano katolickim świętym, pozostałości zaś kultów matriarchalnych (Bogini-Matka, Wielka bogini, Bogini niebios i in.) zastępowano kultem maryjnym."
Yansa według wikipedii, w kubańskim systemie wierzeń nosi również imię Oyá i jest boginią miejsc wiecznego odpoczywania, opiekunką czarownic (sic!) i jest czczona jako św. Anna z Efezu lub św. Klara. Jej małżonkiem jest Chango - najczęściej chyba wymieniane w literaturze kubańskiej bóstwo santerii.
O samym Chango czytamy:
"w zależności od zachcianek, żeńskie lub męskie bóstwo zjawisk atmosferycznych, błyskawic, ognia, oraz sprawiedliwości. Według legend jego żoną jest Oya (wcześniej była nią Obba). Zastąpiono św. Barbarą.".

Żeby pokazać, że wszystko to zdaje się łączyć i pochodzić z jednego źródła, przytoczę teraz to, co o Yansie jest napisane na odwrocie mojej brazylijksiej pocztówki:
"Bogini Wiatrów i Sztormów, impulsywna i wojownicza. Jest Orishą pasji i przygód. Odpowiednik w religii katolickiej: św. Barbara.
Pozdrowienie: Eparrei Yansã
Imiona: Oiá Yansã, Matamba
Dzień: środa
Kolory: czerwień i czerń (może powinnam przetłumaczyć jako "czerwone i czarne"?)
Domena: deszcze, wiatry i sztormy
Metal: miedź
Instrumenty: (podaję nazwy z kartki): Dagger i Eurexim
Znak: strzelec.

Oczywiście to ja sama ją sobie wybrałam, bo pasowała do mojego znaku zodiaku (no i powiedzmy nie tylko do tego).
Oby była nam życzliwa...

sobota, 19 września 2009

5 złotych za godzinę





























Zastanawialiście się kiedyś, jak mogłaby wyglądać najgorsza wyobrażalna praca? I co wymyśliliście? Grabarza, kurwę, śmieciarza? Coś innego? Moja wyobraźnia, muszę przyznać jest w tym względzie konwencjonalna. Ale są zawody, o których istnieniu nawet nie pomyśleliście. Wpadł ktoś kiedyś na to, że można być sprzątaczką sal operacyjnych? Bo ja przyznam szczerze, że o tym nie pomyślałam. Ale Joasia owszem. I Joasia jako sprzątaczka takowa pracowała. Przedstawię Wam więc Joasię w dwóch krótkich scenach…

Scena 1. Noga i resztki mózgu z poprzedniego tygodnia, czyli parszywy poniedziałek.

Pani Joasia, jak ją tu nazywano i co ją z lekka krępowało, lat 19, adeptka sztuki kosmetycznej, w rytm zarabianych przez nią 5 złotych na godzinę pracowała na swe dalsze nauki. Wezwana została na salę.
- Pani Joasiu, operacja skończona, pacjent wywieziony, oto przekazuję pani teatr działań operacyjnych, jak mawiają Anglicy.
Lekarz rzucił zaświnione (czy też może rzec należy „zaczłowieczone”) rękawiczki na stół i ruszył do wyjścia.
- Ach, byłbym zapomniał, Pani Joasiu… Ja rozumiem, że można mieć pewne opory przed zetknięciem z materią, z której jesteśmy stworzeni, ale sądzać po kolorze i skłądzie tego, co zastałaem pod stołem, są to resztki po operacji z zeszłego tygodnia. A dokładnie rzecz ujmując, mniemam, iż są to jeszcze pozostałości piątkowej trepanacji! Doprawdy, Pani Joasiu, to niedopuszczalne!
Joasia aż zatrzęsła się na to wspomnienie. Jako sprzątaczka sal operacyjnych mogła, a wręcz musiała uczestniczyć w operacjach (trzeba było np. pilnować, żeby któryś z lekarzy nie poślizgnął się na jakiejś przypadkowej plamie krwi). Rano, gdy przychodziła do pracy, już czekał na nią grafik o dziesiątej przeszczep czegoś, czego nazwy nie potrafiłaby powtórzyć z pamięci, o czternastej podwiązywanie jakiejś żyłki, a o szesnastej… No właśnie o szesnastej w ubiegły piątek była trepanacja czaszki. Tego było już dla Joasi nieco za wiele – gdy usłyszała odgłos towarzyszący wyjmowaniu fragmentu kości z czaszki i zobaczyła szarą masę z pulsującymi w niej czerwonymi żyłkami, zaniemogła i zamiast pacjenta po operacji wywieziono ją, ale jeszcze przed początkiem. Sprzątanie sali jednak jej nie ominęło, a teraz czekało na nią TO. W zabiegu uczestniczyła pani Benia, jej pozostało już tylko posprzątać i wynieść TO. A TYM była noga, czy właściwie to, co niej pozostało – jakiś taki niezupełnie już foremny fragment, ucięty tuż nad kolanem i mający dziwną, sino – fioletową barwę. Palców też było jakby tylko pół – nie, że za mało, tylko zdawały się nieco za krótkie. Joasia podeszła do stołu i przyglądając się „pozostałościom” spróbowała przełknąć ślinę, w czym przeszkadzała jej bryłka czegoś gęstego i lepkiego, która utknęła jej w przełyku.
- Powinnam rzucić palenie, to na pewno od tego dodatkowego papierosa rano – pomyślała.
Wtem do pomieszczenia, niczym huragan do Nowego Orleanu w niedalekiej przeszłości wpadła tęga furia – pani Benia, weteranka, sprzątająca na oddziale już od kilku, jakże przecież pięknych lat.
- No kochanieńka, fiku – miku, mamy nóżkę na patyku, a z patyka do śmietnika. Drogę chyba znasz?

Scena 2. Czyli ta, w której żadne elementy przyrody ożywionej nie stają się nieożywione, a bywa wręcz przeciwnie.

Tego dnia Joasia przyszła do pracy nieco wcześniej – nie po to, żeby wypić kawę, bo ciśnienia podnosić sobie nie musiała, ale żeby, wbrew obietnicom złożonym samej sobie kilka dni wcześniej, zapalić spokojnie dodatkowego papierosa. Miała, jak to z dumą nazywała „dyżur” na oddziale ratunkowym. W poczekalni ludzie zazwyczaj leżeli bądź siedzieli, próbując właściwym ułożeniem ciała złagodzić nieco ból różnych fragmentów ich ziemskiej powłoki. Ale w kącie stał (czy aby na pewno stał – ułożenie jego kończyn wskazywało raczej na siad, brakowało jedynie siedzenia) facet w długim płaszczu i kapciach. Płaszcz w okolicach odbytu układał się nieco dziwacznie – jakby urósł mu ogon. Joasia wolała jednak nie zastanawiać się nad przyczynami tej dziwacznej pozycji i ruszyła do szatni, by po chwili już zostać wezwaną na salę.
Facet od płaszcza już nie miał płaszcza, a koszulkę. Tylko koszulkę. A z jego odbytu wystawał duży, różowy, gumowy fallus. Facet na widok młodej panienki odwrócił twarz o kolorze nieco tylko ciemniejszym, ale równie jaskrawym, co wystający mu z tyłka przedmiot do ściany. Lekarka kazała mu się położyć, co wykonał z trudem, pojękując tylko z cicha, po czym podała jakiś zastrzyk.
- W takich przypadkach Pani Joasiu, proszę to zapamiętać, jedynym wyjściem jest uśpienie pacjenta w celu rozluźnienia zwieraczy.
Chwilę później lekarka zgrabnym szybkim ruchem wyjęła gościowi wibrator z odbytu.
- Jaki duży… Ciekawe, czy jeszcze działa. – na fartuchu Joasi pojawiły się nagle brązowe grudki.
- Działa… Pani Joasiu, proszę to umyć bardzo starannie i zdezynfekować.
A po chwili dodała:
- Pacjent może zażądać zwrotu…

niedziela, 13 września 2009

INSTRUKCJA



































Jako, że nie może być wiecznie poważnie, przytoczę tu Instrukcję stanowiskową korzystania z WC, która znalazła się w toalecie w szatni mojego zakładu pracy. Zapewne nasi pracodawcy jak i ja ściągnęli tę wspaniałą rzecz z internetu, ja korzystałam ze strony http://www.smieszny.net/teksty/pokaz.php?id=1145. Powyżej zaś mój szanowny BRAT z bohaterem poniższego w rękach... Enjoy!

Instrukcja stanowiskowa korzystania z WC

1. Ubikacja powinna być zawsze utrzymywana w czystości zgodnie z systemem jakości HACCP.

2. Korzystać z ubikacji mogą tylko osoby, które ukończyły instruktaż stanowiskowy przeprowadzony przez bezpośredniego przełożonego i zdały praktyczny egzamin.

3. Do muszli klozetowej i pisuaru nie wolno wrzucać śmieci, szmat, niedopałków, papierów, środków higieny osobistej, zapałek, resztek jedzenia oraz zużytych dokumentów urzędowych.

4. Muszla klozetowa nie służy do mycia głowy, połowu ryb, ani do uprawiania seksu.

5. Na muszlę klozetową nie należy wchodzić nogami lecz siadać w sposób ergonomiczny jak na krześle całym ciężarem ciała tak, aby pośladki całkowicie i dokładnie przylegały do deski klozetowej. Tułów powinien być wyprostowany, przy czym punkt ciężkości należy przenieść ze stóp na pośladki kładąc ręce wzdłuż odpowiednich kolan. Siedzieć na desce klozetowej tak aby kał wpadał centrycznie z niewielką prędkością do muszli, a nie na deskę. Jednocześnie należy starać się nie zamoczyć deski moczem – w tym celu należy przytrzymać ręką narząd moczowy, skierowując go do muszli.

6. Przy korzystaniu z pisuaru należy podejść do niego jak najbliżej nawet dotykając go kolanami, pochylając się do przodu, wyjąć całkowicie narząd moczowy, lekko nachylać go w dół i oddać mocz aż do ostatniej kropli. Zaleca się narządem moczowym w taki sposób, aby nie rozbryzgiwać moczu po ścianach . W ten sposób podłoga wokół pisuaru będzie sucha, co zmniejszy ryzyko upadku lub poślizgnięcia.

7. Przed oddawaniem moczu należy sprawdzić czy narząd moczowy nie jest chroniony przez męskie środki ochrony indywidualnej.

8. W razie wystąpienia integracyjnego syndromu GAZ – MOCZ - KAŁ, nie należy wpadać w panikę lecz spokojnie opuścić ubikację, poinformować innych pracowników i udać się w kierunku wyjścia ewakuacyjnego w celu zmiany odzieży.

9. W razie zaistnienia wypadku, np. upadek, potknięcia, zakleszczenie narządu moczowego w zamku błyskawicznym, itp. należy zadzwonić pod nr alarmowy 112 lub 999

wtorek, 8 września 2009

Jej pomnik...

































Ona miała 16 lat i wcale nie była prostytutką (bo to nie jest tekst „Chryzantem złocistych” do nurwy kędzy). Ale w ciążę zaszła. Potem wyszła za mąż i do dziś nie wróciła. Dziś ma 34 lata, ciemne włosy, które związuje w ogon, do którego dopina sztuczne przedłużenie – większość włosów straciła podczas choroby, którą wywołał nadmierny stres, a jej brodę przecina głęboka blizna, której nie sposób zamaskować, której nie sposób pominąć wzrokiem. Ubiorem podkreśla swoją kobiecość, nosi staranny makijaż i wiecznie kokietuje zielonymi oczami, otoczonymi rzęsami wytuszowanymi tak starannie, że widać oddzielnie każdy włosek. Jest wesoła, chce się bawić, roznosi uśmiech. Mam kilku synów. I męża, który ją bije, dobija chorobliwą zazdrością, pije przynajmniej 4 piwa dziennie, atakuje z nożem nawet szwagra i ciągle powtarza jej, że jest szmatą. Najstarszy syn kiedyś stanął w jej obronie, teraz jest wrogiem ojca nr 1. Chce uciec, ale dokąd, skoro zarabia 1500 złotych, nie ma tytułu własności ani do mieszkania, ani do budowanego od 17tu lat domu? Skoro wie, że synów z tym potworem nie zostawi?

Ona ma trochę przed czterdziestką i dwie córy. Nastolatki. Jedna jest w klasie maturalnej, druga zaczyna szkołę średnią. Obie dobrze się uczą, angielski szlifują wraz ze znajomymi, których poznały podczas podróży odbytych dzięki troszkę zamożniejszej rodzinie. Zapraszają kolegów z różnych krajów – ona chętnie na to przystaje, bo dzięki temu dziewczynki uczą się tolerancji. Młodsza poszła do technikum, bo pomimo, że bardzo chce skończyć studia, to przecież nie może przewidzieć, co się w jej życiu wydarzy i chce mieć jakiś zawód. Ona jest z dziewczynek dumna. I też chodzi wiecznie uśmiechnięta, wszystkich rozśmiesza żartami. Pomaga każdemu. Jest pełna życia. Nie chce tylko napić się z nami kawy, bo, jak mówi, w którymś momencie postanowiła jej więcej nie pić. Rok temu straciła męża. On nigdy nie miał najmniejszego wypadku, aż do momentu, gdy wracał z pogrzebu kogoś z rodziny (ona nie mogła wtedy pojechać), z jej teściową i dziewczynkami – dziewczynki siedziały z tyłu, dlatego żyją. Bo z przodu samochodu nic nie zostało.

Ona ma koło sześćdziesiątki. Wygląda staro, jest zniszczona i troszkę jakby powolniejsza – nie tylko pod względem ruchowym. Ale robi swoje, każdą czynność wykonując bardzo starannie i dokładnie. Często opowiada, jak to „za jej czasów” – ale nie gani niczyjej młodości, porównuje z ciepłym półuśmiechem na ustach. Pół roku temu wyszła ze szpitala psychiatrycznego – spędziła tam trzy miesiące po tym, jak w którymś momencie puściły jej nerwy. Nie wytrzymała gdy kolejny raz cały obiad wylądował na podłodze, bo talerz stał w złej odległości od skraju stołu i nikt nic nie zjadł – syn, synowa, ani wnuki. Ani jej mąż, który powiedziawszy, co o niej myśli trzepnął ją w głowę, wyszedł i trzasnął drzwiami. Ona znowu z nim mieszka. I codziennie prawie biegnie na autobus, bo on czeka na obiad.