piątek, 31 maja 2013

Z innej beczki – miejskiej beczki/Other Story – Urban Story


Poruszałam ostatnio trudne i istotne zagadnienia. I niewątpliwie do nich wrócę. Ale chciałabym, korzystając ze słońca za oknem, nawet jeśli przerywane jest ulewami, rozjaśnić trochę nastrój.
Dzisiaj mój kolega umieścił na swojej ścianie na facebooku zdjęcie graffiti. Wiedziałam doskonale, że ja też temu dokładnie rysunkowi zrobiłam zdjęcie, nie wiedziałam tylko gdzie. Sądziłam, że było to we Wrocławiu, ale gdy przeszukałam swoje archiwum, okazało się, że to jednak był Szczecin. Ustalenie tego zajęło mi dłuższą chwilę. Bo bez względu na to, gdzie się przez ostatnie lata znajdowałam i jakie tematy mnie w danej chwili pochłaniały, zawsze zachwycałam się jednym elementem wspólnej prawie każdemu miejscu na świecie. A była to sztuka ulicy. Graffiti, wlepki, rysunki na murach, chodnikach, oknach. Dzieła sztuki i buźki rysowane palcem na kurzu. Nic nie znaczące i mistrozwskie obrazy.
Dlatego postanowiłam swój stary album „Urban Art” z picasy przenieść na facebooka, uzupelnić elementami, które nigdy w nim nie zaistniały i zdjęcie po zdjęciu, dzień po dniu, prezentować Wam, moim czytelnikom, sztukę, która dla każdego jest na wyciągnięcie ręki. Sztukę przestrzeni miejskiej.
Zapraszam na profil Be_bronze na facebooku!



Lately I have been writing about topics both difficult and important. And I will most definitely get back to them. But I would also like to use the sun outside the window, even if it is disturbed by frequent rains and put some light into the atmosphere.
Today my colleague put on his facebook wall a picture of a graffiti. I knew exactly that I took a picture of this very drawing I just was not sure where it was. I guessed it was from Wrocław but after searching my archive I realized that it was in fact Szczecin. Finding this particular picture took me some time. Because no matter where I was during last few years and what topics were of interest to me I was always fascinated with one element common for almost all of the places in the world. The Street Art. Graffiti, stickers, drawing on the walls, pavements, windows. Masterpieces along with faces drawn with a finger on the dirt. Meaningless and works of art.
That is why I decided to transfer my old Picasa album untitled “Urban Art” to facebook, add elements which have never been shown yet and picture after picture, day by day, present to you – my readers – art which is available to everyone. The art of the urban space.

So I invite you to Be_bronze profile on facebook!


czwartek, 30 maja 2013

Yoani Sanchez


Gdyby cztery lata temu ktoś powiedział mi, że będę mieszkała w Warszawie i ze swojego mieszkania będę miała ledwie dziesięć minut drogi do Empiku, w którym odbędzie się spotkanie z Yoani Sanchez, promującą swoją książkę... Zdziwiłabym się.

Bo nie wiedziałam, że przeprowadzę się akurat tu.

Bo jeszcze nie zanosiło się na wydanie blogu Yoani w formie książkowej – ja dostałam go od niej na płycie CD.

Bo Yoani miała zakaz podróży.

Ale stało się. W poniedziałek, 27 maja 2013 roku w Empiku na Marszałkowskiej Yoani Sanchez opowiadała o swoim blogu i walce z systemem. Wiele rzeczy, które opowiadała pamiętałam z wywiadu, którego udzieliła mi niespodziewanie cztery lata temu w Hawanie, w swoim mieszkaniu na czternastym piętrze paskudnego wieżowca. Przygotowywałam się do tego wywiadu w poprzedzającą noc – jadąc na Kubę nawet nie śniłam, że mogłabym się spotkać z osobą tego formatu. Ale Claudia Cadelo, z którą miałam pierwszy kontakt, postanowiła, że muszę poznać Yoani i kropka. Umówiła nas (byłam z jedną z moich ulupionych podróżniczych partnerek – Kasią) na spotkanie, a Ciro Diaz, jej mąż, wytłumaczył nam jak tam trafić.

Byłam przeziębiona, przerażona i bardzo stremowana.

Pod blok dotarłyśmy za wcześnie. Krążyłyśmy po okolicy, starając się nie zwracać na siebie uwagi. I próbując nie zauważać urzędu kontroli obcokrajowców, który znajdował się naprzeciwko. Drzwi otworzył nam czternastoletni wówczas syn Yoani Sanchez, zupełnie niespeszony widokiem obcych twarzy i łamanym hiszpańskim, którym zapytałam go o mamę. A po chwili do pokoju weszła nieco jeszcze zaspana, najbardziej wpływowa blogerka świata.

Tamto spotkanie, dziwny wywiad, podczas którego ja mówiłam po angielsku, a ona po hiszpańsku, będę pamiętała do końca życia. To jedno z najważniejszych moich przeżyć. I będę o nim opowiadała przy niezliczonych okazjach – nie tylko dlatego, że jestem dumna z tego, że udało mi się ten wywiad przeprowadzić, że byłam w domu kobiety, która zmienia historię swojego kraju, ale również dlatego, że historie, które opisuje na swoim blogu są nadal niezwykle ważne.

Yoani Sanchez pisze o kubańskiej codzienności. Pisze w sosób brutalnie szczery. Nie wykrzykuje haseł, nie składa roszczeń – ot rozlicza swoją codzienność z anormalności. Pomijając już nawet wpływ, jaki ma na swoje otoczenie, jest niezwykle ważnym głosem, który pozwala zrozumieć ludziom z zewnątrz, na czym polega historyczna pomyłka, jaką jest komunizm.

Urodziłam się w Polsce, w roku 1984, dzięki czemu wciąż jeszcze pamiętam świat zza żelaznej kurtyny. Nie doświadczyłam go boleśnie, bo byłam dzieckiem. Kochanym, dopieszczanym i zadbanym. A to, co było dookola mnie zdawało się być naturalne. Moją wizją świata była Polska drugiej połowy lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Musiało minąć wiele lat od przełomu i ja musiałam zobaczyć wiele krajów, by zrozumieć, że moje dzieciństwo nie upływało w normalnym miejscu. Ale dzięki moim doświadczeniom myśląc o Kubie ani przez chwilę nie wachałam się, po której stronie muru się opowiedzieć – po stronie rządowej, czy opozycyjnej. Bo wiedziałam, w jaki sposób fałszuje się obraz tego kraju w oficjalnych przekazach i rozumiałam czym jest strach blokujący głosy tych, którzy znali rzeczywistość. To wszystko było dla mnie oczywiste.

Ale ludzi z tej strony żelaznej kurtyny jest na świecie ograniczona liczba. A pozostali często nie są w stanie nawet wyobrazić sobie, jak wygląda życie w dyktaturze. Porównują kraje socjalistyczne, do kapitalistycznych, ale po prostu bardzo biednych. Nie rozumieją, ze kraje komunistyczne są biedne ze względu na prowadzoną w nich politykę, a nie niedostatek zasobów. I że nie posiadają one warstwy uprzywilejowanej ze względu na bogactwo, do której można dostać się swoją pracą, sprytem i pragnieniem. Nie wiedzą, że w kraju komunistycznym ludzie uprzywilejowani to ci, którzy jak roboty potrafią powtarzać jedynie słuszne hasła i poglądy. Że ludzie wartościowi, chcący się kształcić i rozwijać nie mogą przyczynić się do dobrobytu swojego kraju na przykład dlatego, że myślą inaczej, albo mieli w rodzinie kogoś, kto był władzy niewygodny. Nie rozumieją strachu, który obezwładnia każdego człowieka, który ma odwagę myśleć swoje własne myśli...



Zaledwie tydzień temu moja Kochana Ciocia zaprosiła mnie na spotkanie ze swoją rodziną. Poznałam jej Ciocię, lat pewnie siedemdziesiąt, w której zakochałam się bez pamięci (jakżeż ja chciałabym mieć tyle energii i młodości w sobie, będąc w takim wieku) i córkę Cioci – niezwykle sympatyczną Panią, której mąż jest Amerykaninem i w Stanach mieszkają. I męża już zdecydowanie nie pokochałam. Nie przeszkadzała mi jego niechęć do własnego kraju – polityka zagraniczna USA jest co najmniej dyskusyjna, imperialistyczne praktyki również. Ale żeby robić z Fidela Castro bohatera światowego, który uchronił Kubę przed pazernością Stanów i wprowadził na światłą ścieżkę socjalizmu... To już jest gruba przesada.

Facet podważał każde moje moje słowo. Że uważam, że na Kubie jest źle, bo rozmawiałam tylko z krytykami systemu (jakby łatwo było z takimi porozmawiać...), że krytykuję Fidela, bo nie chcę przyjąć jego dobrych intencji i wizjonerstwa (już chciałam powiedzieć, że dobrymi chęciami to piekło jest co najwyżej wybrukowane), że wszystko widzę czarno, bo... Bo, bo bo...

Bobo. Inaczej berbeć.

Kiedy zaczął mi mówić, ze Fidel jest dobry, ponieważ na Kubie jest najniższy odsetek analfabetów w Ameryce Łacińskiej, parsknęłam śmiechem.

- Dobry Wujek Fidel nauczył ciemnotę czytać, żeby móc jej lektury wybierać i szerzyć polityczną indoktrynację.  – w odpowiedzi zostalam zmierzona spojrzeniem, które mówiło mi, że jestem kosmitką.

Następne było wychwalanie szpitali i edukacji medycznej. Pan widział dwa szpitale, które w latach dziewięćdziesiątych były lepiej wyposażone, niż przeciętny szpital w USA. Zapytałam, kto go oprowadzal po szpitalach i wyspie. Oczywiście rządowi przedstawiciele. Nie było mu jak wytłumaczyć, że widział maleńki wycinek rzeczywistości dla partyjnych funkcjonariuszy. Że przeciętny mieszkaniec musi się zadowolić samym łóżkiem w szpitalu bez lekarzy (bo większość z nich została wysłana na misje do Wenezueli, albo Boliwii), bez pościeli i bez leków. I że to nie jest jak w Bangladeszu, że jak masz pieniądze, to rodzina ci przywiezie pościel i wykupi leki, bo na Kubie apteki sprzedają zioła i jak nie masz znajomości partyjnych albo dostępu do czarnego rynku, to nawet za grube pieniądze nic nie załatwisz.

Ludziom z wolnego świata te absurdy socjalistycznej codzienności w ogóle nie przechodzą przez głowę. Dlatego blog Yoani Sanchez jest ważny nie tylko dla Kubańczyków – ale i dla tych wszystkich, którzy w przywódcach socjalistycznej rewolucji widzą wybawców od kapitaliscztynego zła. Żeby mogli zrozumieć, ze chociaż kapitalizm nie jest wesoły, a demokracja idealna – naprawdę nic lepszego się stworzyć nie da.
Czytajcie zatem blogi kubańskich dysydentów i książkę „Cuba Libre. Notatki z Hawany”. Czytajcie i polecajcie znajomym. Na zdrowie!

Na zakończenie chciałam jeszcze wspomnieć o Claudii Cadelo. Claudia przestała prowadzić swój blog dwa lata temu. Zapytałam o nią Yoani Sanchez i w odpowiedzi usłyszałam, że Claduii zabrakło wsparcia rodziny i bliskich i że jej odwaga została zduszona. Nie chcę nawet myśleć o tym, jak okropne rzeczy ktoś zrobił, by tę wspaniałą, młodą kobietę złamać. Pamiętam Claudię, jej energię, pełne żaru i wiary słowa, jej zapał i wojowniczość… Czytajcie więc też po to, aby nigdy więcej żadnej dziewczynie nie odebrano już błysku z oka.



If four years ago I were told that I would be living in Warsaw and it would be only ten minutes walk to Empik in which there would be a meeting with Yoani Sanchez promoting her book… I’d be rather surprised.

Becuse I didn’t know that I’d move here.

Cause no one was expecting that Yoani’s blog would be published as a book – I got it from her on CD.

Because Yoani was forbidden to travel.

Yet it happened. On Monday, May 27th 2013 in Empik on Marszałkowska Yoani Sanchez was talking about her blog and her struggle with the system. I remembered many of those things from an interview I made with her unexpectedly four years ago in Havana in her flat on the fourteen floor of the ugly block. I was preparing for it during the preceding night because while I was going to Cuba I did not even dream about having a possibility of talking with such a meaningful person. Luckily Claudia Cadelo who I contacted as first person on the island, decided that I have to meet Yoani and that was it. She contacted us (I was there with one of my favorite travel partners – Kasia) and Ciro Diaz, Claudia’s husband explained us how to find the place.

I had a cold, I was scared and frightened.

We reached the block of flats too early. We walked around the neighborhood trying not to be too visible. And trying not to see the office of foreigners’ control which was situated just on the opposite side of the street. The doors were open by a then fourteen years old boy - Yoani’s son. He didn’t seem puzzled with the view of two strange faces and my bad Spanish when I asked him about his mom. And a moment later a still sleepy, most influential blogger in the world entered the room.

That meeting and a strange interview in which I was asking questions in English and was given answers in Spanish – I will remember for the rest of my life. It is one of my most important experiences. And I will keep talking about it on various occasions – not only because I am proud of it or because I managed to talk to her and even because I visited the house of the woman who keeps changing the history of her country but mostly because the stories she describes at her blog are still extremely important.

Yoani Sanchez writes about Cuban everyday life. And she writes with a brutal honesty. She does not scream out any slogans or voice any claims – she simply settles her everyday life for its abnormality. Even if we forget her impact on her own surrounding – she is still an extremely important voice which lets the people from outside Cuba understand what kind of historical mistake communism is.

I was born in Poland in the years 1984 thanks to which I still remember the world from behind the iron curtain. I did not experience it painfully as I was just a child. A loved, taken care of child. And what was around me felt simply very natural. Many years had to pass since the break and I had to see many countries to understand that my childhood was not spent in a normal place. But thanks to my experiences when started thinking of Cuba I had never hesitated to which side of the wall I shall choose – the governmental or oppositional. Because I knew exactly how the official media manipulate the vision of this country and I understood the fear blocking the voices of those who knew the reality. It was quite obvious to me.

But the number of people from behind the iron curtain in the world is limited. And most of the time all the others cannot even imagine what the life in dictatorship looks like. They compare countries which are communistic and those simply very poor. They do not understand that usually the poverty in communist countries is not a result of a shortage of some resources but simply a result of politics. Those countries do not have a wealthy class to which one can get by hard work, cleverness and wanting. They do not know that in a communist country privileged people are those who can change themselves into robots repeating the only right slogans and views. That brilliant people who want to educate and develop themselves cannot help their country because of e.g. different thinking or having in a family a person who was brave enough to think his or her own thoughts…



Just a week ago my lovely aunt invited me to the meeting with her family. I met her aunt, probably seventy or so years old in whom I fell in love with from the first sight (I’d do anything to have such an energy and youth in myself in her age). I also met this woman’s daughter – very nice person married to an American and living in States. And with the husband I most definitely did not fall in love with. I couldn’t be bothered with his antipathy towards his own country as US foreign policy is at least discussible same as imperialistic practices. But to make out of Fidel Castro a world hero who saved Cuba from US greediness and led his country on the enlighten pave of socialism… That is way too much…

The guy contested my every word. That I was thinking that Cuba’s situation is bad because I only talked to the critics of the system (like if it was so easy to speak to them…), that I criticize Fidel because I do not want to accept his good intentions and visions (I was about to say that hell is paved with good intentions) that I see all in black, cause… Because, because, because…

When he started saying that Fidel is so good because Cuba has the lowest number of illiterate people in the whole Latin America I burst out with laughter.

- Good Uncle Fidel taught them to read to get the chance to choose their reading and spread political indoctrination. – as an answer I received a look telling me that I am an alien.

What followed was praising of hospitals and medical education. Guy saw two hospitals in the nineties which were better equipped that regular hospitals in US at that time. I asked him who showed him around those places. Naturally those were governmental representatives. It was impossible to explain him that he saw just a very small fragment of the reality accessible only for functionaries of the party. And that a normal citizen can only get a bed in a hospital without doctors (because most of them were send for missions in Venezuela or Bolivia), without sheets or medicines. And that unlike in Bangladesh where if you at least have money, the family can bring you sheets and buy medicines. Because in Cuba drug stores sell only herbs and even if own a fortune (which is more than rare) without the access to the black market or friends from the party you are not able to get anything.

People from the free world simply cannot process the absurd of socialistic reality. And that is why Yoani Sanchez’ blog is so important and not only for Cubans but also for those who in the leaders of communistic revolution see the rescuers from the capitalistic evil. To let them understand that although capitalism is not the best and democracy is not ideal – it is really not possible to create anything better.

So read the blogs of Cuban dissidents and the book „Cuba Libre. Notes from Havana”. Read it and pass it to your friends. Let it bless you!

In the end I wanted to mention Claudia Cadelo. Claudia stopped writing her blog two years ago. I asked Yoani Sanchez about her and I was answered that Claudia did not get enough family support and her bravery was stifled. I do not even want to imagine what someone must have done to break this amazing young woman. I remember Claudia very well – her energy, her words full of fire and faith, her eagerness and bravery… So read also to stop people from taking the light off another girl’s eyes. 




czwartek, 9 maja 2013

O przewadze Tallina nad Dublinem/About the win of Tallin over Dublin



Jest trzydziesty kwietnia. Siedzę w pracy i kombinuję, jak to zrobić, żeby skończyć o czasie, a najlepiej - wyjść wcześniej. Autobus mamy o 21:40, jestem niespakowana, nie mam obiadu ani jedzenia na drogę. Ze wszystkim się spieszę, nie mam nawet chwili, żeby się ucieszyć, że wyjeżdżam. Nawet gorzej – czuję, że wolałabym zostać w domu.

Wszyscy straszą mnie rosyjską mafią. Że trzeba uważać, że kradną, że jest niebezpiecznie, a w ogóle to wszyscy mówią tylko po rosyjsku. Rosyjski… mój nie jest najlepszy. Ostatnie spotkanie z Antonem – moim konwersa torem – odwołałam, wybierając randkę, a tymczasem partner nie dotarł i zostałam z butelką Lambrusco  i krótkim fragmentem „One Eye Red” Khemiriego, który znalazłam w internecie po rosyjsku. Strasznie się męczylam, co drugie zdanie sięgając do słownika.

Ale chwila… Khemiri po rosyjsku! No jasne, gdzie mafia, tam i rosyjskojęzyczne księgarnie! Czyli jednak mam po co jechać i nie muszę ze łzą w oku spoglądać na zamek w drzwiach.

Zuźka jest od początku tak pełna optymizmu. Pisze do Sergieja, który ma nam otworzyć hostel – bo ten okazuje się być pustym mieszkaniem z dwoma kuchniami, łazienkami i sporą ilością łóżek w pokoju, bez obsługi i na razie bez gości. Witam, będziemy za trzydzieści minut, Sergiej za chwilę oprowadza nas po mieszkaniu w wielkim, drewnianym budynku. Popatrzcie na mapę, o tu jesteśmy, a na rogu ulicy jest sklep z alkoholem. Parskamy śmiechem – a to dlatego, że my z Polski jesteśmy, czy zawsze tak zaczynasz.

- Bo jesteście młode – uśmiecha się Sergiej.



W monopolowym pani też mówi po rosyjsku. Wielka dama z poprzedniej epoki, o nieco przybladłej urodzie, która dwadzieścia lat i dziesięć kilo temu przed czasem zaczerwienionej od procentów, samotnej twarzy zapewne była urodziwą dziewoją. Blond włosy i czerwone usta i czarna sukienka i złota biżuteria.

- Dawno nie byłam w Polsce. A Warszawa taka ładna, duża. O Polacy przystojni, oj przystojni. Tylko Kraków mi się nie podobał, mały, taki ciasny, powietrza brakowało. Muszę znowu pojechać do Polski.

Nie chcemy iść spać, mimo zmęczenia to jeszcze nie pora, więc Zuźka z naturalnie wbudowanym GPSem w swoim kształtnym tyłeczku prowadzi nas przez starówkę. I pierwszy raz od dawna nawet nie rejestruję kierunku, idę jak ciele prowadzona przez brukowane uliczki, gapiąc się na pięknie, choć nie do końca odrestaurowane budynki. Jedyne, co próbuję zapamiętać, to mijane po drodze księgarnie – jest pierwszy maja, na połowie globu to samo święto, więc wszystko zamknięte i Khemiri musi na mnie poczekać do jutra.
Na starym mieście raj – kocich łbów, starych budynków, vlepek, graffiti, sztuki ulicznej. Trafiamy na czarno-białą postać kobiety naklejoną na mur, obie robimy zdjęcia, po powrocie Zuźka dowie się, że to ślad po Banksym, we własnej osobie, jego sztuka w Tallinie, można dotknąć ręką.

Idziemy dalej, coraz bardziej głodne – po drodze, po piwie, po pierwszych przeżyciach. I nagle trafiamy na afrykańską arkadię w centrum północno-wschodniej Europy, która chyba jest bardziej na północ, niż na wschód, bo choć wszyscy rzeczywiście mówią po rosyjsku, to jakoś trąci Skandynawią, jest taka bardziej porządna, czystsza, uporządkowana i jeszcze żąda zapłaty w Euro.

W środku jest ładnie, ceny są znośne, by nie powiedzieć – bardzo przyzwoite, talerze w zebrę, na ścianach maski, a jedzenie pyszne. I już same nie wiemy, czy dobre, bo jesteśmy głodne, czy dobre, bo jednak ciekawe, egzotyczne i te przyprawy - choć jak wszystko w Europie – koło ostrego, mimo ostrzeżeń na karcie, nawet nie leżało.

Powoli wracamy do hostelu. Nogi już nie koniecznie chcą nas dalej nosić. Wracamy do naszej damy, chociaż nieco naokoło, po drodze mijając coś między barem, a mała knajpą, ciężko by to było nazwać restauracją.

- Oni mają soliankę – mówi Zuza i wyjaśnia, że to tutejsza, narodowa, zupa rybna. Jutro nie będziemy szły do żadnej modnej knajpy, jutro zjemy jak ludzie w miejscu, które przypomina zakurzony bar mleczny, kiedyś pewnie aspirujący do miana miejsca dla elegantszej klienteli.

W monopolu znów wita nas dama. Ma w lodówce cydr. Dużo cydru. Sporo tańszego niż w Dublinie. Widoczna przewaga Tallina nad Dublinem.
A czy wspominałam już, że to czterdziesty odwiedzony kraj?
Więcej zdjęć w albumie.



It’s April 30th. I am still at work wondering what shall i do to finish on time Or better – sooner than that. Our bus leaves at 9:40 in the evening and I had no time to pack my stuff, I have no dinner ready and no food for the road. I am rushing everything and I have no time to get happy about the trip. Even worse – I start feeling like staying home.

Everybody is trying to scare me with Russian mafia. That one has to be very careful, that they still, it’s dangerous and generally everybody speaks Russian. Russian… mine’s not best. I cancelled my last meeting with Anton – the guy I have conversations in Russian with – cause I was supposed to have a date. But my partner couldn’t show up so I ended up with a bottle of Lambrusco and a short part of Russian translation of “One Eye Red” by Khemiri which I had found on the internet. I had it tough – looking up words in dictionary every second sentence.

But wait a sec… Khemiri in Russian! Sure – where is Russia mafia there must be Russia bookshops! So after all I have a goal of the trip and I do not have to look at the lock in my doors with sentiment.

Zuźka is full of optimism since the very beginning. She texts Siergiey who is about to open the hostel for us. The place turns out to be an empty apartment with two kitchens and bathrooms and bang beds. The only untypical thing is the luck of reception desk or any guests. Hi, we’re gonna be there in thirty minutes and in the moment Sergiey is showing us around the apartment in a big wooden building. Take a look at the map, that’s where we are and here, on the corner, is a shop with alcohol. We burst out with laughter – is it because we are from Poland or do you always start with that.

“ It’s because you are young” smiles Sergiey.



Lady in a liquor store speaks Russian as well. Like a real lady from the previous times, slightly faded beauty who twenty years and ten kilograms ago before the age of face reddened with alcohol and loneliness must have been a catch. Blond hair, red lips, black dress and golden jewelry.

„It’s been a while Since I were in Poland for the last time. And Warsaw is so nice, big and pretty. And Polish men are handsome, so handsome. I just didn’t like Krakow – too small, cramped and lucking air. I need to go to Poland again.”

We do not feel like sleeping yet, though we’re tired it’s not the time yet so Zuźka with the default GPS in her shapely ass is leading me through the streets of Old Town.  And for the first time in a long time I do not even register the direction we’re following, I am being walked through paved streets and I just stare at not fully but still beautifully renovated buildings. The only thing I am trying to remember is where the bookshops are located – after all it’s May 1st and the same celebrations in half of the countries on this globe so everything’s closed and Khemiri must wait for me until tomorrow.

The Old Town is a paradise – of cobblestones, old buildings, stickers, graffiti, street art. We find a back’n’white figure poster pasted on the wall, we both take pictures and after we’ll be back Zuzka wii find out that it was a trace of Banksy himself, here, in Tallin Estonia.

We keep on going, more and more hungry – after all the way, Beer and first impressions. And then we spot an African Arcadia in the center of North-East Europe which seems to be more northern rather than eastern as although most people really speak Russian, it’s somehow much alike Scandinavia – it’s so clean, tidy and organized and it wants us to pay in Euros.

The inside is nice, prices ain’t high and plates have the zebra pattern, there are masks on the walls and the food is amazing. And it’s hard to tell if it’s good cause we’re hungry or it’s good because it’s interesting, exotic and those spices – though like everything in Europe – it has nothing to do with hot (though the menu states otherwise).

We’re slowly getting back to the hostel. It’s harder and harder to walk our feet stop corresponding. We go back to our lady, a bit circling around and passing by something that is nether a bar nor a restaurant.
„They have solyanka” Zuza says and explains that it’s local, national, fish soup. Tomorrow we’re not gonna walk into any fancy restaurant but we will come here – to the place where locals eat and which looks like dusted old bar though probably at the very beginning it was thought for more elegant clientele.

In the alcohol store we’re greeted again by the lady. She’s got cider in the fridge. And it’s much cheaper than in Dublin. That’s a real win of Tallin over Dublin.
Have I mentioned yet that it is the fortieth visited country?
More pictures in the album.


środa, 8 maja 2013

PORNO PARA RICARDO W POLSCE!!!/PORNO PARA RICARDO IN POLAND!!!

Zdjęcie/Photo: Materiały Festiwalu w Jarocinie/Materials of Jarocin Festival

Pamiętacie jeszcze mój wywiad z Ciro Diazem, który przeprowadziłam w Hawanie parę lat temu? Ciro opowiadał o problemach, jakie zespół miał i ma nadal, o tym, że nie mogą nawet zagrać koncertu, że policja wciąż interweniuje i każda próba grania może się skończyć aresztowaniem? Wyglądało na to, że muzycy nigdy nie opuszczą wyspy i nigdy nie wyjdą z podziemia...
A jednak.
W lipcu ten najbardziej antyreżimowy zespół punkowy na Kubie przyjedzie zagrać w Polsce, na festiwalu w Jarocinie. Nie sądziłam, że ten moment nastąpi. Kiedy zobaczyłam tę informację na facebooku Cira, nie mogłam uwierzyć. Ale tak - to prawda. Mam gęsią skórkę. Cieszę się jak dzieciak. I cóż... Jadę w lipcu do Jarocina!!!!

You cannot remember my interview with Ciro Diaz because it was published only in Polish. I talked to the guitar player of Porno Para Ricardo a few years back in Havana. He was telling me of the problems the band had and is still having, of the inability to play a normal concert because of constant police interventions and denger of being arrested each time. It seemed that the musicians will never leave the Island or get out of the underground...
Yet it happened.
In July the most anti-regime punk rock band in Cuba is coming to Poland to play the concert at the Jarocin Festival. I didn't expect this moment to come. So when I saw the news on Ciro's facebook I had difficulty with believing. But it's true. I have real goose bumps. I am happy as a kid. And well... In July I am going to Jarocin!!!

wtorek, 7 maja 2013

Tragedia w Savar cz.4./Savar Tragedy part 4

http://www.avaaz.org/pl/crushed_to_make_our_clothes_loc/?tPqYPab

Avaaz ruszył z akcją zbierania podpisów pod petycją do firm odzieżowych takich jak H&M i GAP, w której proszą o to, aby firmy te podpisały umowę w sprawie zapewnienia w Bangladeskich fabrykach prawdłowej ochorny przeciwpożarowej i zapewnienia bezpieczeństwa. Czy akcja odniesie skutek - ciężko przewidzieć, ale sądzę, że to dobry sposób na to, aby pomóc obywatelom Bangladeszu w zmianie ich kraju na lepsze...
Klikając na powyższy link przejdziecie na stronę, na której możecie podpisać petycję.

https://secure.avaaz.org/en/crushed_to_make_our_clothes_loc/?fp

Avaaz has started an action of collecting signatures under the petition to clothing companies like H&M or GAP in which they ask the managers of those companies to sign the agreement on fire and building safety in Bangladeshi factories. If the action has any effect is hard to guess but I still believe it is a good way of helping the citizens of Bangladesh in changing their country for better...
By clicking the above link you will enter the page where you can sign the petition.

Tragedia w Savar cz.3/Savar tragedy part 3



Trochę to potrwało zanim pieniądze wreszcie trafiły tam, gdzie powinny. Okazało się niestety, że bank w Dhace nie przyjmuje przelewów w PLN (brak możliwości bezpośredniego przewalutowania). Podniosłam zatem kwotę do 100 USD, opłaciłam przelew i nareszcie się udało!

It took some time until the money finally reached it's destination. it turned out that unfrotunatelly that the bank in Dhaka could not accept the transfer in PLN because of no possibility of a direct conversion. I raised the amount to the exact of 100 USD, I paid for the transfer and it finally went through!