środa, 4 grudnia 2013

40/29


Urodziny minęły, czas leci, a ja nawet corocznej listy jeszcze nie opublikowałam. Ale tak się ostatnio składa, że na pisanie czasu nie ma, bo trzeba żyć. I w tym życiu do przeżycia jest więcej niż kiedykolwiek.
Rok temu, wcześnie rano, tudzież późno w noc, siedziałam na lotnisku w Singapurze, dokąd przyleciałam z Dhaki i czekałam, aż ruszy metro. Z głośników sączyły się w kółko irytujące dźwięki jednej i tej samej płyty z wyjątkowo sztucznymi, przesłodzonymi, elektronicznymi wersjami amerykańskich kolęd, które bardziej niż muzyką można by nazwać kompilacją paskudnych dzwonków telefonicznych.
Po Singapurze był Hong Kong. Macau. Minus pięć stopni w Pekinie. Powrót do kraju. Kilka ciężkich i niewesołych zimowych miesięcy. Wiatr w Dublinie. Wiosenna radość. Wygłupy z Zuźką w Tallinie. Chwilowe lenistwo. I od lipca – rollecoaster. Przyjechali moi Kubańczycy i wywrócili świat do góry nogami. Od lipca mam poczucie jakbym żyła na planie filmowym. Tylko scenariusz wciąż się zmienia , a ja dowiaduję się o tym jako ostatnia.



Pomogłam komuś zostać w Europie. Zajmuję się promocją dwóch zespołów. Poznałam w Warszawie więcej kubańskich opozycjonistów niż cztery lata temu w Hawanie. Przypomniałam sobie trochę hiszpańskiego, a ostatnio nawet odgrzebałam swój rosyjski. Zaangażowałam się w akcję pomocy Gorkiemu. Wkrótce po raz pierwszy mój artykuł ukaże się drukiem (i nie będzie to publikacja naukowa!). Poznaję mnóstwo wspaniałych ludzi. Szalałam w Brystolu (to dlatego spóźniłam się z urodzinowym postem). Zmarła moja babcia. Spotkałam starych znajomych ze szkoły średniej, którzy okazali mi się bardzo bliscy. Zaczęłam nowe studia. Prawie spłonęło nam mieszkanie. Z sąsiadką i wezwaną przez nią policją dobijałam się do jej mieszkania. Odkryłam, że Bydgoszcz jest całkiem przyjemnym miastem.
Nie nudzę się. Żyję. Chyba wreszcie pełnią życia. Tu, w Polsce. W Warszawie. Czegoś mi brak, czegoś mam w nadmiarze. Ale intensywność doznań wciąż wzrasta… Nie wiem czego sama sobie bym życzyła na ten ostatni rok przed trzydziestką. Moich planów podróżniczych już pewnie nie zrealizuję. Ale jestem pewna, że zrealizuję wiele rzeczy, których nigdy nie planowałam.
Jakiś czas temu ktoś mi powiedział, że nie odczuwa już potrzeby szukania odpowiedzi na pytanie o sens życia. Bo ten etap ma za sobą. Dla mnie to żaden etap. Każdy nowy dzień przynosi nową odpowiedź.



A oto lista:
1.Litwa
2.Łotwa
3.Finlandia
4.Szwecja
5.Norwegia
6.Dania
7.Niemcy
8.Czechy
9.Francja
10.Belgia
11.Holandia
12.Luksemburg
13.Hiszpania
14.Włochy
15.Słowenia
16.Słowacja
17.Węgry
18.USA
19.Kanada
20.Australia
21.Mauritius
22.RPA
23.Brazylia
24.Austria
25.Wielka Brytania
26.Wenezuela
27.St. Lucia
28.St. Vincent & Grenadines
29.Kuba
30.Rosja
31.Egipt
32.Ukraina
33.Rumunia
34.Mołdawia
35.Portugalia
36. Bangladesz
37. Singapur
38. Hong Kong / Macau (chińskie specjalne strefy ekonomiczne)
39. Irlandia
40. Estonia



My birthday has passed, time passes by and I haven’t even published my annual list yet. But so it happens lately that I have no time to write because I live. And I have more life to live now than ever.
A year ago, on the early morning or late at night I was seating in the airport in Singapore where I got from Dhaka and I was waiting for metro to start operating. The music coming from speakers was annoying – it was one record with kitsch and artificial, electronic versions of American Christmas Carols which resembled more of a terrible compilation of phone rings rather than music per se.
After Singapore there was Hong Kong. Macau. Minus five Celsius degrees in Beijing. Coming back to Poland. A few heavy and unhappy winter months. Wind in Dublin. Spring happiness. Mischief with Zuźka in Tallin. A moment of laziness. And Since July – rollercoaster. My Cubans have come and turned the world upside down. Since July I feel like if I were living on a movie set. It’s just the script that keeps changing and I am the last one to know.


I helped someone stay in Europe. I take care of promotion of two bands. In Warsaw I have met more Cuban dissidents than four years ago in La Habana. I have reminded myself my Spanish and lately – I have even dug up my Russian. I got engaged in the company of support for Gorki. Soon my first article will be published in paper (and it is not a scientific publication!). I meet loads of fascinating people. I got crazy in Bristol (that is why I am late with my birthday post). My grandmother died. I have met my old friends from high school who turned out to be very close to me. I have started new studies. Our flat has almost burnt down. With my neighbor and Police I was trying to get into her apartment. I have discovered that Bydgoszcz is quite a nice city.
I am not bored. I live. Maybe finally to the fullest. Here, in Poland. In Warsaw. I luck some things and have too many others. But the intensity of sensations is increasing… I have no idea what to wish myself for this last year of my twenties. My travel plans will probably stay unfulfilled.  But on the
Some time ago someone told me that He does not feel the Reed to ask himself about the sense of living. Because he is over this stage  of life. For me it is not a stage. Because each day brings me a completely new answer.


1.Latvia
2.Lithuania
3.Finland
4.Sweden
5.Norway
6.Denmark
7.Germany
8.Check Republic
9.France
10.Belgium
11.Netherlands
12.Luxembourg
13.Spain
14.Italy
15.Slovenia
16.Slovakia
17.Hungary
18.USA
19.Canada
20.Australia
21.Mauritius
22.Republic of South Africa
23.Brazil
24.Austria
25.UK
26.Venezuela
27.St. Lucia
28.St. Vincent & Grenadines
29.Cuba
30.Russia
31.Egypt
32.Ukraine
33.Romania
34.Moldova
35.Portugal
36. Bangladesh
37. Singapore
38. Hong Kong/Macau (Chinese special economic aerias)
39. Ireland
40. Estonia


poniedziałek, 30 września 2013

Sobre Gorki - en espanol

Gorki Aguila ha sido un símbolo de la resistencia contra el régimen totalitario en Cuba desde hace muchos años . Ha trabajado durante más de doce años  para ganarse la reputación de " rebelde no deseado" . Pero Gorki no es ya un adolescente. 

La lista de enfermedades relacionadas con su estancia en la prisión cubana durante dos años, la lucha constante contra el sistema y el estilo de vida del músico de punk rock que no ha tenido mucho cuidado de sí mismo es probablemente tan larga como la lista de los presos políticos cubanos durante los últimos diez años. Él viajaba por Europa con una bolsa de medicamentos más grande que la de mi abuela, de la cual naturalmente, no podía menos que comentar de manera malisiosa y por lo cual ahora me gustaría tener la oportunidad de disculparme .... Pero, sobre todo , Gorki es un epiléptico .

Para citar tan sólo las primeras frases de la Wikipedia : La epilepsia es un conjunto común y diverso de trastornos neurológicos crónicos caracterizada por convulsiones. Es un hechizo de comportamiento paroxísta generalmente causado por una descarga excesiva y desordenada de las células nerviosas corticales del cerebro y puede variar desde clínicamente indetectable ( convulsiones electroencefalográficas ) a las convulsiones . Algunas definiciones de la epilepsia referencian a convulsiones recurrentes y no provocadas , pero otras, sólo requieren un único ataque combinado con alteraciones cerebrales que aumentan la probabilidad de futuros ataques . En muchos casos la causa no puede ser identificada; sin embargo, entre los factores asociados se incluyen traumatismos cráneoencefálicos , accidentes cerebro-vasculares, cáncer de cerebro, abuso de drogas y alcohol , entre otros.

Las crisis epilépticas se derivan de la actividad neuronal anormal, excesiva o hipersincrónica del cerebro. Cerca de 50 millones de personas en todo el mundo tienen epilepsia, y casi el 80 % de la epilepsia se produce en los países en desarrollo. Las crisis epilépticas pueden ocurrir en la recuperación de Pacientes como consecuencia de una cirugía cerebral .

  Se trata de una enfermedad muy grave que no puede ser tratada con vitaminas, Se trata con medicamentos psicoactivos pesados. Y esos medicamentos eran los que tenía Gorki en la madrugada del domingo .

  Qué idea tan enferma la de vencer a un hombre cuyo único delito es la tendencia a decir lo que piensa en voz alta, están acusándolo de "posesión de sustancias ilegales " cuando en ese momento solo estaba llevando sustancias que lo ayudan a vivir.

  Qué idea tan enferma de las autoridades cubanas la de llevarlo a juicio por el hecho de traer sus medicinas no de Cuba sino de México, que fueron prescritas por un médico de otro país. Quizá sea para robarle la oportunidad del tratamiento o para dejarlo morir lentamente después de una serie de ataques consecutivos en una celda oscura de una prisión cubana?

Ellos trataron de silenciar a Gorki de muchas maneras. No es la primera vez que ha sido arrestado. Después de los últimos cargos de " peligrosidad social predelictiva" imputados a él en 2008, fue salvado gracias a la presión de la opinión pública internacional. No obstante, los cargos de " peligrosidad social predelictiva" parecen ser sólo un absurdo leve con respecto a la idea de castigar a un hombre enfermo que simplemente trata de vivir ...

Ayudemos a Gorki - gritemos como el ha estado gritando durante muchos muchos años.

Traduccion: Ciro Javier Diaz Penedo

O chorych pomysłach kubańskich władz / About sick ideas of Cuban authorities


O chorych pomysłach kubańskich władz
Gorki Aguila od lat jest symbolem oporu przeciwko totalitarnemu reżimowi panującemu na Kubie. Na swoją aktualną pozycję “głównego zbuntowanego” pracował kilkanaście lat. Bo Gorki nie jest już nastolatkiem. Lista schorzeń wynikających z jego dwuletniego pobytu w kubańskim więzieniu, wiecznego boju z systemem oraz trybu życia punkowego muzyka, który się nie oszczędzał jest pewnie równie długa jak lista kubańskich więźniów politycznych ostatniego dziesięciolecia. Po Europie podróżował z workiem leków większym niż moja babcia. Czego nie omieszkałam wówczas złośliwie skomentować, za co chciałabym móc teraz Gorkiego przeprosić… Ale nade wszystko Gorki jest epileptykiem.
Cytując tylko pierwszych kilka zdań z wikipedii: “Padaczka (inaczej epilepsja, historycznie kaduk), w klasycznym języku greckim: ἐπιληψία (epilēpsía) – choroba o złożonej, różnej etiologii, cechująca się pojawianiem napadów padaczkowych. Napad padaczkowy zaś jest wyrazem przejściowych zaburzeń czynności mózgu, polegających na nadmiernych i gwałtownych, samorzutnych wyładowaniach bioelektrycznych w komórkach nerwowych. Biochemicznymi przyczynami pojawiania się tych wyładowań mogą być:
zaburzenia równowagi pomiędzy neuroprzekaźnikami pobudzającymi i hamującymi;
obniżony próg pobudliwości neuronów spowodowany np. zaburzeniami elektrolitowymi;
zaburzenia pracy pompy sodowo-potasowej, wynikające z niedoboru energii.”
To jest bardzo ciężka choroba, której nie leczy się witaminami. Leczy się ją bardzo mocnymi lekami psychotropowymi. I takie leki przy Gorkim znaleziono w nocy z soboty na niedzielę.
Jak chory pomysł na rozprawienie się z człowiekiem, którego jedyną winą jest to, że głośno wyraża swoje zdanie trzeba mieć, aby zarzucić mu “posiadanie niedozwolonych substancji” w momencie, gdy ma on przy sobie leki, które pozwalają mu normalnie żyć?
Jak chory jest pomysł władz kubańskich? Postawić go przed sądem za to, że leki nie pochodzą z Kuby, tylko z Meksyku, że przepisał je lekarz w innym kraju? Pozbawić go leczenia? Żeby powoli umierał wykańczany kolejnymi napadami w ciemnej celi kubańskiego pierdla?

Gorkiego próbowano już uciszyć na wiele sposobów. To nie jest pierwsze zatrzymanie. Przy ostatnich zarzutach “zagrożenia społecznego” postawionych w 2008 roku udało się go uratować dzięki naciskowi międzynarodowej opinii publicznej. Niemniej jednak zarzut “stanowienia zagrożenia dla społeczeństwa” zdaje się być tylko niegroźnym absurdem w porównaniu do pomysłu aby karać człowieka chorego za to, że próbuje po prostu żyć…
Pomóżmy Gorkiemu - krzyczmy tak, jak on to robi od wielu, wielu lat.



About sick ideas of Cuban authorities
 
Gorki Aguila has been a symbol of a resistance against the totalitarian regime in Cuba for many years now. He has worked for his current position of the “main rebel” for more than dozen years. Because Gorki is not a teenager any more. The list of diseases connected with his stay in Cuban prison for two years, the constant fight with the system and a lifestyle of a punk rock musician who has not taken much care of himself  is probably as long as the list of the Cuban political prisoners of the last ten years or so. Around Europe he was traveling with the bag of medications bigger than the one owned by my grandmother. Which I naturally couldn’t help but comment on in a quite malicious manner. For which I would now like to have a chance to appologise…. But most of all, Gorki is an epileptic. 
To quote just a few first sentences from Wikipedia: Epilepsy is a common and diverse set of chronic neurological disorders characterized by seizures. It is a paroxysmal behavioral spell generally caused by an excessive disorderly discharge of cortical nerve cells of brain and can range from clinically undetectable (electrographic seizures) to convulsions. Some definitions of epilepsy require that seizures be recurrent and unprovoked, but others require only a single seizure combined with brain alterations which increase the chance of future seizures. In many cases a cause cannot be identified; however, factors that are associated include brain trauma, strokes, brain cancer, and drug and alcohol misuse among others.
Epileptic seizures result from abnormal, excessive or hypersynchronous neuronal activity in the brain.About 50 million people worldwide have epilepsy, and nearly 80% of epilepsy occurs in developing countries. Epilepsy becomes more common as people age. Onset of new cases occurs most frequently in infants and the elderly. Epileptic seizures may occur in recovering patients as a consequence of brain surgery.
This is a very serious disease which cannot be treated with vitamins. It is treated with heavy psychoactive medications. And such medications were found on Gorki on the early Sunday morning.
How sick idea of defeating a man whose only falut is the tendency to speak out loud his mind shall one have to accuse him of “possession of illegal substances” at the moment when he is just carrying medications which let him live normally?
How sick is the idea of Cuban authorities? To put him on trial for the fact that he brought his medications not from Cuba but from Mexico, that they were prescribed by a doctor from a different country? To rob him of the chance for treatment? To let him slowly die after a series of consecutive attacks in a dark cell of Cuban jail?

They tried to silence Gorki in many ways. It is not the first time he has been arrested. After last charges of “social dangerousness” brought in 2008 he was saved thanks to the pressure of international public opinion. Nonetheless the charges of “social dangerousness” seems to be just a sligthly annoying absurd in comparison to the idea of punishing a sick man who just tries to live…
Let’s help Gorki - let’s scream how he has been screaming for many many years.



czwartek, 13 czerwca 2013

Gogol Bordello & Thomas 'Tommy T.' Gobena - wywiad/interview



Rok temu pisałam jeszcze dla internetowego pisma podróżniczego "Travinger". Padło po drugim, albo trzecim numerze, już nawet dokładnie nie pamiętam. Nie pytajcie mnie o przyczynę, bo jej nie znam. Kontakt z założycielami urwał się nagle i odpowiedzi na maile już nie przychodzą...

Niemniej jednak, skoro jesteśmy ostatnio blisko tematów muzycznych, w dodatku w przyszłym tygodniu - 18 i 19 czerwca Gogol Bordello ponownie zagra w Polsce (Warszawa, Wrocław - i tak, będę na koncercie w Wawie...), postanowiłam odgrzebać nigdy nie opublikowany wywiad, który dla tego magazynu przeprowadziłam. W "Travingerze" miałam mieć swoją kolumnę zatytułowaną "Palcem Po Mapie", w której miałam opisywać ciekawostki kulturalne z różnych krajów. W tym celu przeprowadziłam wywiad z basistą Gogol Bordello, muzykiem solowym i producentem  jednej osobie - Thomasem "Tommy T.' Gobeną. Wywiad jest sprzed roku, więc odrobinę stracił na aktualności, ale to, co Thomas mówił o muzyce etiopskiej jest uniwersalne. A zatem, zapraszam do kolejnego na moim blogu wywiadu, tym razem bez słowa o polityce :)

A.P.: Jesteś bardzo zajętym człowiekiem. To że udało nam się porozmawiać wydaje się małym cudem. Ile koncertów gracz rocznie? Nie męczy cię ciągłe bycie w trasie? Czy podróżowanie wciąż sprawia ci przyjemność?

T.G.: Średnio dajemy 150 przedstawień rocznie. W tym roku będzie ich nieco mniej, ponieważ jesteśmy w trakcie złożonego procesu tworzenia i nagrywania naszego nowego albumu. Oczywiście koncertowanie, szczególnie z intensywnością, z jaką robi to Gogol Bordello, może być i jest fizycznie męczące, ale za każdym razem,  gdy wychodzimy na scenę, żeby zagrać dla tego niesamowitego tłumu, wszystkie problemy zanikają. Czerpiemy z tego siłę, moc i energię. Psychicznie i fizycznie się odnawiamy. To dzięki temu podróżowanie i bycie w trasie przez dziewięć miesięcy w roku wciąż jest przyjemne.

A.P.: Czy ta intensywność wpływa znacząco na muzykę – na sposób, w jaki ona powstaje?

T.G.: Kiedy podróżujesz po świecie, grając i rozmawiając z różnymi ludźmi, poznając coraz to nowe zespoły, festiwale itd., chłoniesz również kulturę i muzykę od każdego – co rozwija muzyczną wiedzę i oczywiście staje się bezpośrednią inspiracją podczas, gdy grasz i tworzysz własne utwory. 

A.P. Gogol Bordello często gra w Ameryce Południowej, Stanach Zjednoczonych i w Europie. Czy masz jakieś swoje ulubione miejsce, do którego najchętniej wracasz?

T.G.: Wszystkie miejsca mają swoją specyficzną, wyjątkową atmosferę i są wspaniałe na swój własny sposób. Co więcej – nasi fani zawsze są fantastyczni, nieważne skąd pochodzą, albo gdzie my akurat gramy. Ostatnio koncentrujemy się trochę bardziej na Ameryce Południowej więc oczywiście jestem bardzo podekscytowany tym, że znowu tam będziemy, bo mamy tam jeszcze sporo pracy do wykonania. Ale jak dotąd moim absolutnie ukochanym miejscem jest Portugalia. Uwielbiam tam grać. Uwielbiam tamtejszych ludzi. Tamten klimat, atmosferę.

A.P.: Jak więc udało ci się znaleźć czas na reprezentowanie twojego kraju, Etiopii, w dokumentalnym projekcie Toma Morello „World Wide Rebel Tour”? Dlaczego wsparcie tej inicjatywy było tak ważne?

T.G.: Przede wszystkim jestem wielkim fanem Toma Morello, poza tym jest on dobrym znajomym.  Bardzo szanuję jego dokonania z Rage Against The Machine i Night Watchman. Kiedy więc podjął decyzję o realizacji „World Wide Rebel Tour” i poprosił o pomoc przy reprezentowaniu Etiopii, byłem zaszczycony mogąc to zrobić. Akurat byłem w domu, kiedy się to wszystko odbywało, więc udział nie był aż taka trudny. Ale najważniejsze jest to, że cała praca Morello i przesłanie które stara się przez tę pracę i muzykę przekazać, jest na tyle istotne, że zaangażowanie się w ten projekt stało się dla mnie bardzo ważne.

A.P.: Chciałabym zapytać cię o Twój solowy projekt. Nie wszyscy wiedzą, że poza graniem na basie w Gogol Bordello, stworzyłeś bardzo interesujący i coraz szerzej znany materiał jako Tommy T. W ten sposób powstała piękna płyta zatytułowana „Prester John Sessions”. Co było twoją inspiracją?

T.G.: Oczywiście przede wszystkim muzyka i kultura Etiopii. Nie dość, że stamtąd pochodzę, to mam szczęście naprawdę z radością doceniać muzykę i kulturę, które stworzyły mnie takim, jakim dzisiaj jestem. Naturalnym porządkiem rzeczy chciałem znaleźć własny sposób na wyrażenie tego, kim jestem poprzez muzykę. A jestem etiopskim muzykiem, urodzonym i wychowanym w Etiopii. Teraz mieszkam w Stanach, gdzie olbrzymi wpływ na mnie mają takie gatunki muzyczne, jak Funk, Reggae, czy Jazz. Wszystkie te elementy „przepuszczone” przeze mnie są muzycznie dostępne na albumie „Prester John Sessions”.

A.P.: Dlaczego w tytule przywołujesz Księdza Jana?

T.G.: Jedną z moich inspiracji była książka, w której pojawiała się mityczna postać Księdza Jana. Ksiądz Jan to przydomek, który nadano nieznanemu chrześcijańskiemu królowi o wielkiej władzy i bogactwie, który zagrażał europejskim chrześcijańskim władcom w okolicach  XII wieku. Jako, że nie wiedziano kim ów król był, nazwano go Księdzem Janem. Dopiero Portugalczycy po kilku wiekach odkryli, że ów król był w rzeczywistości królem etiopskim. Stąd tytuł – chciałem, aby mój album miał w sobie moc i zaskakiwał bogactwem, a także, żeby każdy jego fragment był „opieczętowany” słowem „ETIOPIA”.

A.P.: Jest coś specyficznego w etiopskiej muzyce. Mam na myśli to, że pomimo, iż w żaden sposób nie da się mnie nazwać muzycznym ekspertem, zawsze kiedy usłyszę etiopskiego muzyka, instynktownie czuję, że pochodzi właśnie z tego kraju. Czy to jakiś specjalny rytm?

T.G.: Etiopia to wyjątkowe miejsce. Mówi się tam w 88 językach, zaś w muzyce panuje olbrzymia różnorodność stylów i rdzennych rytmów. Ale jest pewien rytm, z którego słyniemy – czyli nasza wersja taktu na 6/8, który nazywamy „Chikchika”. Ten rytm i takt  w skali pentatonicznej jest tak hipnotyczny, że naprawdę trudno jest nie dać mu się porwać. 

A.P.: Wiem, że dość często jeździsz do Addis Abeby. Jaką muzykę i jakich artystów najczęściej można usłyszeć w radio. Czego młodzież słucha podczas imprez? Czy regionalna muzyka wciąż jest popularna?

T.G.: Szczerze mówiąc, moja wizyta w Addis Abebie w lutym tego roku była pierwszą od dłuższego czasu. Ale w radio słyszałem dokładnie to samo, co w każdym innym miejscu na świecie. Od hiphopu, przez pop po reggae itd. Ale co mnie zaskoczyło to, że jazz również bardzo rośnie tam w siłę. Ale poza wszystkimi gatunkami, które wymieniłem, etiopska muzyka popularna jest zdecydowanie najsilniejszym nurtem zarówno na scenach, jak i w radio. Etiopczycy szanują swoją muzykę. 

A.P.: A co poleciłbyś zupełnym nowicjuszom w dziedzinie etiopskiej muzyki? Jakich wykonawców i twórców wybrać na początek?

T.G.: Doskonałych artystów jest mnóstwo. Wydali oni olbrzymią ilość doskonałego materiału. Oto króciutka lista dla początkujących:
GIGI 
Mahmoud Ahmed
Theodoros Tadesse
Debo Band (premiera ich płyty odbyła się 12 czerwca 2012 roku – wyprodukowałem ten album).
Poza tym warto zacząć od serii „Ethiopiques”.

A.P.: Z Gogol Bordello zagrasz w Polsce w lipcu, podczas Heineken Open’er Festival. A kiedy możemy się spodziewać w Polsce koncertu twojego, pod szyldem Tommy T?

T.G.: Bardzo chciałbym zaprezentować w Polsce mój własny projekt. Miejmy nadzieję, że uda się to wkrótce.


A year ago I had still been writing for an internet travel magazine "Travinger". There were two or three issues published - I don't even remember exactly - and everything fall apart. Do not ask me for the reason as I do not know it. I lost the contact with the founders and my emails are not answered any more...

Nonetheless as we are circling around topics connected with music, and in addition next week on June 18th and 19th, Gogol Bordello will play again in Poland (Warsaw and Wrocław - and yes I will attend the concert in Warsaw), I have decided to dig up an interview which I did for the mentioned magazine and which has never been published.  In "Travinger" I was supposed to have my own column untitled "With a Finger on a Map" in which I would describe cultural curiosities from different countries. And for this column I made an interview with the bass player for Gogol Bordello, a solo musician and producer - all in one person - Thomas 'Tommy T.' Gobena. The interview is one year old so it is slightly outdated but what Thomas said about Ethioppian music is universal. So therefore I invite you to read another interview on this blog - just this time - wihtout a word on politics :)

A.P.: You must be a very busy man. Catching you for this interview seems to be a little miracle. How many concerts do you play a year? A month? Aren’t you tired with changing places all the time? Is travelling still a pleasure? And how does it affect music - the love of playing and composing it?

T.G.: We do, on average, about 150 shows a year.  This year we are not doing as much because we are in the process of writing and recording our next album.  Touring, specially with the intensity of a GB tour, can be physically tiring but every time we step on the stage and play music to an amazing crowd, all things reset.  We gain strength and power and energy.  We are physically and mentally renewed.  That is why traveling and being on the road for 9 months out of the year is pleasurable.  And when you travel all over the world playing music and talking to people, getting to check out different bands at festivals etc., you are also absorbing culture and music from everywhere that will help you expand your musical knowledge, which in return will inspire you while playing or composing music.

A.P.: As a band you often play in South America, USA and Europe. Which of those places is your favourite and why?

T.G.: All are very unique and great in their own ways.  More than that, our fans are amazing wherever their from or wherever we're playing.   We recently started focusing a bit more on South America so I am a bit more excited to going back there and doing more work.  But my absolute favorite place so far has to be Portugal. Love playing there.  Love the people.  Love the vibes.

A.P: How did it happen that u managed to find the time to represent your country, Ethiopia in Tom Morello’s documentary “World Wide Rebel Tour”? Why did you find it important to support such a initiative?

T.G.: First, I am a fan of Tom Morello and he is a good friend, and I highly respect what he's done with Rage Against The Machine and the Night Watchman project.  So when he decided to do the "World Wide Rebel Tour" and asked me to help out in representing Ethiopia, I was honored to do it.  I happened to be home from tour when it happened so it wasn'treally hard to do.  But more importantly, the work that Morello does and the message that he tries to convey through his music is so important, it's also really important for me to get involved

A.P.: I would like to ask you more about your personal project. Not everyone knows that apart from being a bass player for Gogol Bordello you have a truly interesting and pretty successful solo project as Tommy T. You recorded a beautiful LP “The Prester John Sessions”. What was your main inspiration? Is it connected with traditional Ethiopian music? And how about the title - what does it refer to?

T.G.: The main inspiration is really the culture and music of Ethiopia.  Since I am from Ethiopia and happen to really appreciate the music and culture that made me who I am today, it was a very natural thing to do, to sort of make my own way of sharing who I am through music.  Who I am is an Ethiopian musician, born and raised in Ethiopia, Live in the USA, have been influenced by many styles of music from Funk to Reggae to Jazz.  All those things came through me and are available musically in the "Prester John Sessions" Album.  I also drew inspiration after reading a book, which mentions this mythical figure called Prester John.  Prester John was a name given to unknown Christian King with massive power and treasure that made all the European Christian Kings nervous around the 12th century.  Since they didn't know who he was, they named him Prester John.  Finally, a portuguese priest discovered this King was really a King from Ethiopia. I wanted my album to be powerful and full of treasures stamped with "ETHIOPIA" all over it :)

A.P.: What is it that’s so special about Ethiopian music - I mean, whenever I listen to artists coming from your country and although I am far from being a specialist on music a can somehow differ that “hey, this guy must be from Ethiopia”. What is this unique rhythm?

T.G.: Ethiopia is such a unique place with 88 different languages, many different styles of indigenous rhythms.  But mostly know for our version of 6/8 groove we call Chikchika.  This rhythm and groove, all in pentatonic scale, is so hypnotic, its hard not to be taken by it.    

A.P.: I know you travel to Addis Ababa quite often what kind of music and which artists can you hear on the radio. What do people play to have a good time at the party? Is regional music still the most popular?

T.G.: Actually, I travelled to Addis Ababa after a long time this past February. Basically what you would hear on the radio is what you would hear anywhere in the world.  Popular music.  From Hip Hop to Pop to Reggae etc. But what really surprised me is that, Jazz is really becoming big there too.  Besides all of the above I mentioned, Ethiopian Popular music is still definitely the biggest draw for Live or Radio.  Ethiopians have a very big respect to their own music. 

A.P.: What albums would you recommend to people who want to learn about Ethiopian music? What shall they listen for a start?

T.G.: There are amazing artists that have put out amazing work in the past. Here's a small list:-

GIGI
Mahmoud Ahmed
Aster Aweke
Theodros Tadesse
Debo Band (july 10, 2012 - produced by me ;) )

Start with The Ethiopique series.  It is a great source of early Ethiopian music.

A.P.: Gogol Bordello will play at this year Hineken Opener Festival in Gdynia. When can we expect Tommy T’s concert in Poland?

T.G.: Would love to play in Poland with my own project.  Hopefully soon. 


środa, 12 czerwca 2013

Porno dla Ryśka, Pieniądze na Porno!/Porn for Richard, Money for Porn!



Jak już wiecie, chłopaki z Porno Para Ricardo przyjeżdżają do Polski w lipcu. Ale poza Polską chcieliby też zagrać w Hiszpanii. Tego niestety już im nikt nie zasponsorował. Z tego powodu zdecydowali się na crowd founding  i zbierają pieniądze online, za pomocą sysytemu Pay Pal.

Jak widać powyżej moja wpłata nie jest duża, ale pospłacalam długi i jestem tradycyjnie spłukana. Niemniej jednak, jesli takich wpłat, nawet niewielkich, będzie dużo - w końcu kasa na bilety się uzbiera.

A myślę, że warto. Pomijając już szczytne cele, jak wspieranie wolności słowa, walka z systemem totalitarnym etc., to warto chłopaków wesprzeć, bo po prostu mają pozytywnego powera, grają dobrą, punkową muzę i wreszcie będą mogli zagrać normalny koncert... No i do tego są to po prostu fajne chłopaki! :D

Z resztą popatrzcie sami, co mają do powiedzenia (film ma polskie napisy):


Pieniądze można chłopakom podarować za pomocą systemu Pay Pal przez stronę zespołu, wystarczy kliknąć poniżej:

PORNO PARA RICARDO


As you already know, guys from Porno Para Ricardo are coming to Poland in July. But besides Poland they would also like to play in Spain. But no one has sponsored that. For that reason they have decided to use crowd founding and they are collecting the money online via Pay Pal system.

As you can see above my donation is not big but as I have just paid my debts I am traditionally broke. Nonetheless if there are more of even such small donations - eventually the money for tickets will be raised.

And I do believe it's worth to support them. Apart from the honorable causes like supporting the freedom of speech and opposing the totalitarian system, etc. it is worth to support guys because they are simply full of positive energy, they play good punk music and it will allow them ti finally play a normal concert... And additionally - they simply are truly cool guys! :D

Anyway - check out what they have to say about it by yourselves (the movie has English subtitles):


You can donate via Pay Pal system via the band's website, it's enough to click here:


niedziela, 9 czerwca 2013

Żelazko / The iron


Jest pomarańczowo-białe, neonowe, tak wyraziste, że aż świeci. Ma jakąś super powłokę, samo czyści się z kamienia i samo wyłącza, jeśli zbyt długo jest włączone. Nie powiem, że brakuje mu wodotrysku, bo przecież wodotrysk też ma, na guziczek i do tego jeszcze podwójną funkcję parowania. Jest tak piękne, że postawiłam je na parapecie. Inna sprawa, że musiałam je podziwiać, skoro dałam za nie sto sześćdziesiąt złotych – za te pieniądze byłabym w stanie dolecieć do... Gruzji? Do Maroka... A po Europie starczyłoby na lot w dwie strony…

Wypróbowałam je na moim shalvar kameez... Prasuje jak złoto – wreszcie mogę moje bengalskie ciuchy ubrać do pracy.

Kupiłam też parasolkę. Bo nie mam już kurtki przeciwdeszczowej, poza tym nawet gdybym jakąś miała, to nie pasowałaby do butów na obcasie, ani do spódnic. Nie mogę tylko zrezygnować z plecaka, bo często noszę ze sobą mnóstwo dokumentów i gdybym nosiła je w torbie, jak wcześniej, to mój własny kręgosłup omówiłby się na randkę z kimś innym i odszedł ze słowami „nie chcę byś mnie nadal raniła”.

Bo noszę buty na obcasie i spódnice.
Nie żebym wcześniej takich rzeczy nie nosiła, ale teraz robię to na codzień.

Zastanawiam się nad kupnem lustra – wiem już, że nasza umowa na mieszkanie zostanie przedłużona, więc poczułam, że powinnam trochę zainwestować w mieszkanie i możliwość obejrzenia się w pełnym stroju. Potrzebna mi też lampka na biurko. I przydałyby się inne firanki, bo te wyglądają, jakby wisiały na moim oknie od dziesięciu lat. Do tego są szare od kurzu i sprawiają wrażenie, jakby miały rozlecieć się w praniu.
Nie przestaję tego wszystkiego przeliczać na możliwe podróże, ale... Mimo wszystko czuję, że to są potrzebne rzeczy. I muszę co chwila sprawdzać, czy dam radę wstać z krzesła, czy też będę musiała boleśnie odcinać korzenie.



It’s orange and white, neon like, so clear-cut that it almost shines. It has some super coating, it clears itself of the calc and turns itself off if it stays on for too long. I can’t say that the only thing missing is a fountain because it actually has one – turned on by a button and additionally – a double function for steam. It is so beautiful that I have put it on a windowsill. The other thing is that I actually had to admire it as I paid for it 160 PLN – and with those money I’d be able to fly to… Georgia perhaps? To Morocco… And in Europe I could actually fly both ways…

I tried it first on my shalvar kameez… It irons perfectly – now I can actually wear my Bengali clothes to work.

I have also bought an umbrella. Cause I don’t own a waterproof jacket anymore. An even if I had one it wouldn’t match my high-heeled shoes and skirts. O just can’t give up on my backpack as I often carry loads of documents and if I was carrying them in a hand bag, my own spine would decide to date someone else than me and leave with words “I can’t let you hurt me anymore”.

Cause I wear high-heeled shoes and skirts.
Not that I hadn’t done that before. But now it happens on the daily basis.

I am also wondering about buying a mirror – I know already that we can stay here for another year so I felt I should invest a bit into our apartment and the possibility of seeing myself fully. I also need a desk lamp. And maybe new curtains as the ones I have look like they have been hanging here for ten years or so. Plus they are grey cause of dust and it seems they will fall apart if try to wash them. I can’t stop converting it all into possible travels but… I still feel I need those things. And I need to check every day if I can actually get up from my chair without painfully cutting of the roots...

piątek, 31 maja 2013

Z innej beczki – miejskiej beczki/Other Story – Urban Story


Poruszałam ostatnio trudne i istotne zagadnienia. I niewątpliwie do nich wrócę. Ale chciałabym, korzystając ze słońca za oknem, nawet jeśli przerywane jest ulewami, rozjaśnić trochę nastrój.
Dzisiaj mój kolega umieścił na swojej ścianie na facebooku zdjęcie graffiti. Wiedziałam doskonale, że ja też temu dokładnie rysunkowi zrobiłam zdjęcie, nie wiedziałam tylko gdzie. Sądziłam, że było to we Wrocławiu, ale gdy przeszukałam swoje archiwum, okazało się, że to jednak był Szczecin. Ustalenie tego zajęło mi dłuższą chwilę. Bo bez względu na to, gdzie się przez ostatnie lata znajdowałam i jakie tematy mnie w danej chwili pochłaniały, zawsze zachwycałam się jednym elementem wspólnej prawie każdemu miejscu na świecie. A była to sztuka ulicy. Graffiti, wlepki, rysunki na murach, chodnikach, oknach. Dzieła sztuki i buźki rysowane palcem na kurzu. Nic nie znaczące i mistrozwskie obrazy.
Dlatego postanowiłam swój stary album „Urban Art” z picasy przenieść na facebooka, uzupelnić elementami, które nigdy w nim nie zaistniały i zdjęcie po zdjęciu, dzień po dniu, prezentować Wam, moim czytelnikom, sztukę, która dla każdego jest na wyciągnięcie ręki. Sztukę przestrzeni miejskiej.
Zapraszam na profil Be_bronze na facebooku!



Lately I have been writing about topics both difficult and important. And I will most definitely get back to them. But I would also like to use the sun outside the window, even if it is disturbed by frequent rains and put some light into the atmosphere.
Today my colleague put on his facebook wall a picture of a graffiti. I knew exactly that I took a picture of this very drawing I just was not sure where it was. I guessed it was from Wrocław but after searching my archive I realized that it was in fact Szczecin. Finding this particular picture took me some time. Because no matter where I was during last few years and what topics were of interest to me I was always fascinated with one element common for almost all of the places in the world. The Street Art. Graffiti, stickers, drawing on the walls, pavements, windows. Masterpieces along with faces drawn with a finger on the dirt. Meaningless and works of art.
That is why I decided to transfer my old Picasa album untitled “Urban Art” to facebook, add elements which have never been shown yet and picture after picture, day by day, present to you – my readers – art which is available to everyone. The art of the urban space.

So I invite you to Be_bronze profile on facebook!


czwartek, 30 maja 2013

Yoani Sanchez


Gdyby cztery lata temu ktoś powiedział mi, że będę mieszkała w Warszawie i ze swojego mieszkania będę miała ledwie dziesięć minut drogi do Empiku, w którym odbędzie się spotkanie z Yoani Sanchez, promującą swoją książkę... Zdziwiłabym się.

Bo nie wiedziałam, że przeprowadzę się akurat tu.

Bo jeszcze nie zanosiło się na wydanie blogu Yoani w formie książkowej – ja dostałam go od niej na płycie CD.

Bo Yoani miała zakaz podróży.

Ale stało się. W poniedziałek, 27 maja 2013 roku w Empiku na Marszałkowskiej Yoani Sanchez opowiadała o swoim blogu i walce z systemem. Wiele rzeczy, które opowiadała pamiętałam z wywiadu, którego udzieliła mi niespodziewanie cztery lata temu w Hawanie, w swoim mieszkaniu na czternastym piętrze paskudnego wieżowca. Przygotowywałam się do tego wywiadu w poprzedzającą noc – jadąc na Kubę nawet nie śniłam, że mogłabym się spotkać z osobą tego formatu. Ale Claudia Cadelo, z którą miałam pierwszy kontakt, postanowiła, że muszę poznać Yoani i kropka. Umówiła nas (byłam z jedną z moich ulupionych podróżniczych partnerek – Kasią) na spotkanie, a Ciro Diaz, jej mąż, wytłumaczył nam jak tam trafić.

Byłam przeziębiona, przerażona i bardzo stremowana.

Pod blok dotarłyśmy za wcześnie. Krążyłyśmy po okolicy, starając się nie zwracać na siebie uwagi. I próbując nie zauważać urzędu kontroli obcokrajowców, który znajdował się naprzeciwko. Drzwi otworzył nam czternastoletni wówczas syn Yoani Sanchez, zupełnie niespeszony widokiem obcych twarzy i łamanym hiszpańskim, którym zapytałam go o mamę. A po chwili do pokoju weszła nieco jeszcze zaspana, najbardziej wpływowa blogerka świata.

Tamto spotkanie, dziwny wywiad, podczas którego ja mówiłam po angielsku, a ona po hiszpańsku, będę pamiętała do końca życia. To jedno z najważniejszych moich przeżyć. I będę o nim opowiadała przy niezliczonych okazjach – nie tylko dlatego, że jestem dumna z tego, że udało mi się ten wywiad przeprowadzić, że byłam w domu kobiety, która zmienia historię swojego kraju, ale również dlatego, że historie, które opisuje na swoim blogu są nadal niezwykle ważne.

Yoani Sanchez pisze o kubańskiej codzienności. Pisze w sosób brutalnie szczery. Nie wykrzykuje haseł, nie składa roszczeń – ot rozlicza swoją codzienność z anormalności. Pomijając już nawet wpływ, jaki ma na swoje otoczenie, jest niezwykle ważnym głosem, który pozwala zrozumieć ludziom z zewnątrz, na czym polega historyczna pomyłka, jaką jest komunizm.

Urodziłam się w Polsce, w roku 1984, dzięki czemu wciąż jeszcze pamiętam świat zza żelaznej kurtyny. Nie doświadczyłam go boleśnie, bo byłam dzieckiem. Kochanym, dopieszczanym i zadbanym. A to, co było dookola mnie zdawało się być naturalne. Moją wizją świata była Polska drugiej połowy lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Musiało minąć wiele lat od przełomu i ja musiałam zobaczyć wiele krajów, by zrozumieć, że moje dzieciństwo nie upływało w normalnym miejscu. Ale dzięki moim doświadczeniom myśląc o Kubie ani przez chwilę nie wachałam się, po której stronie muru się opowiedzieć – po stronie rządowej, czy opozycyjnej. Bo wiedziałam, w jaki sposób fałszuje się obraz tego kraju w oficjalnych przekazach i rozumiałam czym jest strach blokujący głosy tych, którzy znali rzeczywistość. To wszystko było dla mnie oczywiste.

Ale ludzi z tej strony żelaznej kurtyny jest na świecie ograniczona liczba. A pozostali często nie są w stanie nawet wyobrazić sobie, jak wygląda życie w dyktaturze. Porównują kraje socjalistyczne, do kapitalistycznych, ale po prostu bardzo biednych. Nie rozumieją, ze kraje komunistyczne są biedne ze względu na prowadzoną w nich politykę, a nie niedostatek zasobów. I że nie posiadają one warstwy uprzywilejowanej ze względu na bogactwo, do której można dostać się swoją pracą, sprytem i pragnieniem. Nie wiedzą, że w kraju komunistycznym ludzie uprzywilejowani to ci, którzy jak roboty potrafią powtarzać jedynie słuszne hasła i poglądy. Że ludzie wartościowi, chcący się kształcić i rozwijać nie mogą przyczynić się do dobrobytu swojego kraju na przykład dlatego, że myślą inaczej, albo mieli w rodzinie kogoś, kto był władzy niewygodny. Nie rozumieją strachu, który obezwładnia każdego człowieka, który ma odwagę myśleć swoje własne myśli...



Zaledwie tydzień temu moja Kochana Ciocia zaprosiła mnie na spotkanie ze swoją rodziną. Poznałam jej Ciocię, lat pewnie siedemdziesiąt, w której zakochałam się bez pamięci (jakżeż ja chciałabym mieć tyle energii i młodości w sobie, będąc w takim wieku) i córkę Cioci – niezwykle sympatyczną Panią, której mąż jest Amerykaninem i w Stanach mieszkają. I męża już zdecydowanie nie pokochałam. Nie przeszkadzała mi jego niechęć do własnego kraju – polityka zagraniczna USA jest co najmniej dyskusyjna, imperialistyczne praktyki również. Ale żeby robić z Fidela Castro bohatera światowego, który uchronił Kubę przed pazernością Stanów i wprowadził na światłą ścieżkę socjalizmu... To już jest gruba przesada.

Facet podważał każde moje moje słowo. Że uważam, że na Kubie jest źle, bo rozmawiałam tylko z krytykami systemu (jakby łatwo było z takimi porozmawiać...), że krytykuję Fidela, bo nie chcę przyjąć jego dobrych intencji i wizjonerstwa (już chciałam powiedzieć, że dobrymi chęciami to piekło jest co najwyżej wybrukowane), że wszystko widzę czarno, bo... Bo, bo bo...

Bobo. Inaczej berbeć.

Kiedy zaczął mi mówić, ze Fidel jest dobry, ponieważ na Kubie jest najniższy odsetek analfabetów w Ameryce Łacińskiej, parsknęłam śmiechem.

- Dobry Wujek Fidel nauczył ciemnotę czytać, żeby móc jej lektury wybierać i szerzyć polityczną indoktrynację.  – w odpowiedzi zostalam zmierzona spojrzeniem, które mówiło mi, że jestem kosmitką.

Następne było wychwalanie szpitali i edukacji medycznej. Pan widział dwa szpitale, które w latach dziewięćdziesiątych były lepiej wyposażone, niż przeciętny szpital w USA. Zapytałam, kto go oprowadzal po szpitalach i wyspie. Oczywiście rządowi przedstawiciele. Nie było mu jak wytłumaczyć, że widział maleńki wycinek rzeczywistości dla partyjnych funkcjonariuszy. Że przeciętny mieszkaniec musi się zadowolić samym łóżkiem w szpitalu bez lekarzy (bo większość z nich została wysłana na misje do Wenezueli, albo Boliwii), bez pościeli i bez leków. I że to nie jest jak w Bangladeszu, że jak masz pieniądze, to rodzina ci przywiezie pościel i wykupi leki, bo na Kubie apteki sprzedają zioła i jak nie masz znajomości partyjnych albo dostępu do czarnego rynku, to nawet za grube pieniądze nic nie załatwisz.

Ludziom z wolnego świata te absurdy socjalistycznej codzienności w ogóle nie przechodzą przez głowę. Dlatego blog Yoani Sanchez jest ważny nie tylko dla Kubańczyków – ale i dla tych wszystkich, którzy w przywódcach socjalistycznej rewolucji widzą wybawców od kapitaliscztynego zła. Żeby mogli zrozumieć, ze chociaż kapitalizm nie jest wesoły, a demokracja idealna – naprawdę nic lepszego się stworzyć nie da.
Czytajcie zatem blogi kubańskich dysydentów i książkę „Cuba Libre. Notatki z Hawany”. Czytajcie i polecajcie znajomym. Na zdrowie!

Na zakończenie chciałam jeszcze wspomnieć o Claudii Cadelo. Claudia przestała prowadzić swój blog dwa lata temu. Zapytałam o nią Yoani Sanchez i w odpowiedzi usłyszałam, że Claduii zabrakło wsparcia rodziny i bliskich i że jej odwaga została zduszona. Nie chcę nawet myśleć o tym, jak okropne rzeczy ktoś zrobił, by tę wspaniałą, młodą kobietę złamać. Pamiętam Claudię, jej energię, pełne żaru i wiary słowa, jej zapał i wojowniczość… Czytajcie więc też po to, aby nigdy więcej żadnej dziewczynie nie odebrano już błysku z oka.



If four years ago I were told that I would be living in Warsaw and it would be only ten minutes walk to Empik in which there would be a meeting with Yoani Sanchez promoting her book… I’d be rather surprised.

Becuse I didn’t know that I’d move here.

Cause no one was expecting that Yoani’s blog would be published as a book – I got it from her on CD.

Because Yoani was forbidden to travel.

Yet it happened. On Monday, May 27th 2013 in Empik on Marszałkowska Yoani Sanchez was talking about her blog and her struggle with the system. I remembered many of those things from an interview I made with her unexpectedly four years ago in Havana in her flat on the fourteen floor of the ugly block. I was preparing for it during the preceding night because while I was going to Cuba I did not even dream about having a possibility of talking with such a meaningful person. Luckily Claudia Cadelo who I contacted as first person on the island, decided that I have to meet Yoani and that was it. She contacted us (I was there with one of my favorite travel partners – Kasia) and Ciro Diaz, Claudia’s husband explained us how to find the place.

I had a cold, I was scared and frightened.

We reached the block of flats too early. We walked around the neighborhood trying not to be too visible. And trying not to see the office of foreigners’ control which was situated just on the opposite side of the street. The doors were open by a then fourteen years old boy - Yoani’s son. He didn’t seem puzzled with the view of two strange faces and my bad Spanish when I asked him about his mom. And a moment later a still sleepy, most influential blogger in the world entered the room.

That meeting and a strange interview in which I was asking questions in English and was given answers in Spanish – I will remember for the rest of my life. It is one of my most important experiences. And I will keep talking about it on various occasions – not only because I am proud of it or because I managed to talk to her and even because I visited the house of the woman who keeps changing the history of her country but mostly because the stories she describes at her blog are still extremely important.

Yoani Sanchez writes about Cuban everyday life. And she writes with a brutal honesty. She does not scream out any slogans or voice any claims – she simply settles her everyday life for its abnormality. Even if we forget her impact on her own surrounding – she is still an extremely important voice which lets the people from outside Cuba understand what kind of historical mistake communism is.

I was born in Poland in the years 1984 thanks to which I still remember the world from behind the iron curtain. I did not experience it painfully as I was just a child. A loved, taken care of child. And what was around me felt simply very natural. Many years had to pass since the break and I had to see many countries to understand that my childhood was not spent in a normal place. But thanks to my experiences when started thinking of Cuba I had never hesitated to which side of the wall I shall choose – the governmental or oppositional. Because I knew exactly how the official media manipulate the vision of this country and I understood the fear blocking the voices of those who knew the reality. It was quite obvious to me.

But the number of people from behind the iron curtain in the world is limited. And most of the time all the others cannot even imagine what the life in dictatorship looks like. They compare countries which are communistic and those simply very poor. They do not understand that usually the poverty in communist countries is not a result of a shortage of some resources but simply a result of politics. Those countries do not have a wealthy class to which one can get by hard work, cleverness and wanting. They do not know that in a communist country privileged people are those who can change themselves into robots repeating the only right slogans and views. That brilliant people who want to educate and develop themselves cannot help their country because of e.g. different thinking or having in a family a person who was brave enough to think his or her own thoughts…



Just a week ago my lovely aunt invited me to the meeting with her family. I met her aunt, probably seventy or so years old in whom I fell in love with from the first sight (I’d do anything to have such an energy and youth in myself in her age). I also met this woman’s daughter – very nice person married to an American and living in States. And with the husband I most definitely did not fall in love with. I couldn’t be bothered with his antipathy towards his own country as US foreign policy is at least discussible same as imperialistic practices. But to make out of Fidel Castro a world hero who saved Cuba from US greediness and led his country on the enlighten pave of socialism… That is way too much…

The guy contested my every word. That I was thinking that Cuba’s situation is bad because I only talked to the critics of the system (like if it was so easy to speak to them…), that I criticize Fidel because I do not want to accept his good intentions and visions (I was about to say that hell is paved with good intentions) that I see all in black, cause… Because, because, because…

When he started saying that Fidel is so good because Cuba has the lowest number of illiterate people in the whole Latin America I burst out with laughter.

- Good Uncle Fidel taught them to read to get the chance to choose their reading and spread political indoctrination. – as an answer I received a look telling me that I am an alien.

What followed was praising of hospitals and medical education. Guy saw two hospitals in the nineties which were better equipped that regular hospitals in US at that time. I asked him who showed him around those places. Naturally those were governmental representatives. It was impossible to explain him that he saw just a very small fragment of the reality accessible only for functionaries of the party. And that a normal citizen can only get a bed in a hospital without doctors (because most of them were send for missions in Venezuela or Bolivia), without sheets or medicines. And that unlike in Bangladesh where if you at least have money, the family can bring you sheets and buy medicines. Because in Cuba drug stores sell only herbs and even if own a fortune (which is more than rare) without the access to the black market or friends from the party you are not able to get anything.

People from the free world simply cannot process the absurd of socialistic reality. And that is why Yoani Sanchez’ blog is so important and not only for Cubans but also for those who in the leaders of communistic revolution see the rescuers from the capitalistic evil. To let them understand that although capitalism is not the best and democracy is not ideal – it is really not possible to create anything better.

So read the blogs of Cuban dissidents and the book „Cuba Libre. Notes from Havana”. Read it and pass it to your friends. Let it bless you!

In the end I wanted to mention Claudia Cadelo. Claudia stopped writing her blog two years ago. I asked Yoani Sanchez about her and I was answered that Claudia did not get enough family support and her bravery was stifled. I do not even want to imagine what someone must have done to break this amazing young woman. I remember Claudia very well – her energy, her words full of fire and faith, her eagerness and bravery… So read also to stop people from taking the light off another girl’s eyes. 




czwartek, 9 maja 2013

O przewadze Tallina nad Dublinem/About the win of Tallin over Dublin



Jest trzydziesty kwietnia. Siedzę w pracy i kombinuję, jak to zrobić, żeby skończyć o czasie, a najlepiej - wyjść wcześniej. Autobus mamy o 21:40, jestem niespakowana, nie mam obiadu ani jedzenia na drogę. Ze wszystkim się spieszę, nie mam nawet chwili, żeby się ucieszyć, że wyjeżdżam. Nawet gorzej – czuję, że wolałabym zostać w domu.

Wszyscy straszą mnie rosyjską mafią. Że trzeba uważać, że kradną, że jest niebezpiecznie, a w ogóle to wszyscy mówią tylko po rosyjsku. Rosyjski… mój nie jest najlepszy. Ostatnie spotkanie z Antonem – moim konwersa torem – odwołałam, wybierając randkę, a tymczasem partner nie dotarł i zostałam z butelką Lambrusco  i krótkim fragmentem „One Eye Red” Khemiriego, który znalazłam w internecie po rosyjsku. Strasznie się męczylam, co drugie zdanie sięgając do słownika.

Ale chwila… Khemiri po rosyjsku! No jasne, gdzie mafia, tam i rosyjskojęzyczne księgarnie! Czyli jednak mam po co jechać i nie muszę ze łzą w oku spoglądać na zamek w drzwiach.

Zuźka jest od początku tak pełna optymizmu. Pisze do Sergieja, który ma nam otworzyć hostel – bo ten okazuje się być pustym mieszkaniem z dwoma kuchniami, łazienkami i sporą ilością łóżek w pokoju, bez obsługi i na razie bez gości. Witam, będziemy za trzydzieści minut, Sergiej za chwilę oprowadza nas po mieszkaniu w wielkim, drewnianym budynku. Popatrzcie na mapę, o tu jesteśmy, a na rogu ulicy jest sklep z alkoholem. Parskamy śmiechem – a to dlatego, że my z Polski jesteśmy, czy zawsze tak zaczynasz.

- Bo jesteście młode – uśmiecha się Sergiej.



W monopolowym pani też mówi po rosyjsku. Wielka dama z poprzedniej epoki, o nieco przybladłej urodzie, która dwadzieścia lat i dziesięć kilo temu przed czasem zaczerwienionej od procentów, samotnej twarzy zapewne była urodziwą dziewoją. Blond włosy i czerwone usta i czarna sukienka i złota biżuteria.

- Dawno nie byłam w Polsce. A Warszawa taka ładna, duża. O Polacy przystojni, oj przystojni. Tylko Kraków mi się nie podobał, mały, taki ciasny, powietrza brakowało. Muszę znowu pojechać do Polski.

Nie chcemy iść spać, mimo zmęczenia to jeszcze nie pora, więc Zuźka z naturalnie wbudowanym GPSem w swoim kształtnym tyłeczku prowadzi nas przez starówkę. I pierwszy raz od dawna nawet nie rejestruję kierunku, idę jak ciele prowadzona przez brukowane uliczki, gapiąc się na pięknie, choć nie do końca odrestaurowane budynki. Jedyne, co próbuję zapamiętać, to mijane po drodze księgarnie – jest pierwszy maja, na połowie globu to samo święto, więc wszystko zamknięte i Khemiri musi na mnie poczekać do jutra.
Na starym mieście raj – kocich łbów, starych budynków, vlepek, graffiti, sztuki ulicznej. Trafiamy na czarno-białą postać kobiety naklejoną na mur, obie robimy zdjęcia, po powrocie Zuźka dowie się, że to ślad po Banksym, we własnej osobie, jego sztuka w Tallinie, można dotknąć ręką.

Idziemy dalej, coraz bardziej głodne – po drodze, po piwie, po pierwszych przeżyciach. I nagle trafiamy na afrykańską arkadię w centrum północno-wschodniej Europy, która chyba jest bardziej na północ, niż na wschód, bo choć wszyscy rzeczywiście mówią po rosyjsku, to jakoś trąci Skandynawią, jest taka bardziej porządna, czystsza, uporządkowana i jeszcze żąda zapłaty w Euro.

W środku jest ładnie, ceny są znośne, by nie powiedzieć – bardzo przyzwoite, talerze w zebrę, na ścianach maski, a jedzenie pyszne. I już same nie wiemy, czy dobre, bo jesteśmy głodne, czy dobre, bo jednak ciekawe, egzotyczne i te przyprawy - choć jak wszystko w Europie – koło ostrego, mimo ostrzeżeń na karcie, nawet nie leżało.

Powoli wracamy do hostelu. Nogi już nie koniecznie chcą nas dalej nosić. Wracamy do naszej damy, chociaż nieco naokoło, po drodze mijając coś między barem, a mała knajpą, ciężko by to było nazwać restauracją.

- Oni mają soliankę – mówi Zuza i wyjaśnia, że to tutejsza, narodowa, zupa rybna. Jutro nie będziemy szły do żadnej modnej knajpy, jutro zjemy jak ludzie w miejscu, które przypomina zakurzony bar mleczny, kiedyś pewnie aspirujący do miana miejsca dla elegantszej klienteli.

W monopolu znów wita nas dama. Ma w lodówce cydr. Dużo cydru. Sporo tańszego niż w Dublinie. Widoczna przewaga Tallina nad Dublinem.
A czy wspominałam już, że to czterdziesty odwiedzony kraj?
Więcej zdjęć w albumie.



It’s April 30th. I am still at work wondering what shall i do to finish on time Or better – sooner than that. Our bus leaves at 9:40 in the evening and I had no time to pack my stuff, I have no dinner ready and no food for the road. I am rushing everything and I have no time to get happy about the trip. Even worse – I start feeling like staying home.

Everybody is trying to scare me with Russian mafia. That one has to be very careful, that they still, it’s dangerous and generally everybody speaks Russian. Russian… mine’s not best. I cancelled my last meeting with Anton – the guy I have conversations in Russian with – cause I was supposed to have a date. But my partner couldn’t show up so I ended up with a bottle of Lambrusco and a short part of Russian translation of “One Eye Red” by Khemiri which I had found on the internet. I had it tough – looking up words in dictionary every second sentence.

But wait a sec… Khemiri in Russian! Sure – where is Russia mafia there must be Russia bookshops! So after all I have a goal of the trip and I do not have to look at the lock in my doors with sentiment.

Zuźka is full of optimism since the very beginning. She texts Siergiey who is about to open the hostel for us. The place turns out to be an empty apartment with two kitchens and bathrooms and bang beds. The only untypical thing is the luck of reception desk or any guests. Hi, we’re gonna be there in thirty minutes and in the moment Sergiey is showing us around the apartment in a big wooden building. Take a look at the map, that’s where we are and here, on the corner, is a shop with alcohol. We burst out with laughter – is it because we are from Poland or do you always start with that.

“ It’s because you are young” smiles Sergiey.



Lady in a liquor store speaks Russian as well. Like a real lady from the previous times, slightly faded beauty who twenty years and ten kilograms ago before the age of face reddened with alcohol and loneliness must have been a catch. Blond hair, red lips, black dress and golden jewelry.

„It’s been a while Since I were in Poland for the last time. And Warsaw is so nice, big and pretty. And Polish men are handsome, so handsome. I just didn’t like Krakow – too small, cramped and lucking air. I need to go to Poland again.”

We do not feel like sleeping yet, though we’re tired it’s not the time yet so Zuźka with the default GPS in her shapely ass is leading me through the streets of Old Town.  And for the first time in a long time I do not even register the direction we’re following, I am being walked through paved streets and I just stare at not fully but still beautifully renovated buildings. The only thing I am trying to remember is where the bookshops are located – after all it’s May 1st and the same celebrations in half of the countries on this globe so everything’s closed and Khemiri must wait for me until tomorrow.

The Old Town is a paradise – of cobblestones, old buildings, stickers, graffiti, street art. We find a back’n’white figure poster pasted on the wall, we both take pictures and after we’ll be back Zuzka wii find out that it was a trace of Banksy himself, here, in Tallin Estonia.

We keep on going, more and more hungry – after all the way, Beer and first impressions. And then we spot an African Arcadia in the center of North-East Europe which seems to be more northern rather than eastern as although most people really speak Russian, it’s somehow much alike Scandinavia – it’s so clean, tidy and organized and it wants us to pay in Euros.

The inside is nice, prices ain’t high and plates have the zebra pattern, there are masks on the walls and the food is amazing. And it’s hard to tell if it’s good cause we’re hungry or it’s good because it’s interesting, exotic and those spices – though like everything in Europe – it has nothing to do with hot (though the menu states otherwise).

We’re slowly getting back to the hostel. It’s harder and harder to walk our feet stop corresponding. We go back to our lady, a bit circling around and passing by something that is nether a bar nor a restaurant.
„They have solyanka” Zuza says and explains that it’s local, national, fish soup. Tomorrow we’re not gonna walk into any fancy restaurant but we will come here – to the place where locals eat and which looks like dusted old bar though probably at the very beginning it was thought for more elegant clientele.

In the alcohol store we’re greeted again by the lady. She’s got cider in the fridge. And it’s much cheaper than in Dublin. That’s a real win of Tallin over Dublin.
Have I mentioned yet that it is the fortieth visited country?
More pictures in the album.


środa, 8 maja 2013

PORNO PARA RICARDO W POLSCE!!!/PORNO PARA RICARDO IN POLAND!!!

Zdjęcie/Photo: Materiały Festiwalu w Jarocinie/Materials of Jarocin Festival

Pamiętacie jeszcze mój wywiad z Ciro Diazem, który przeprowadziłam w Hawanie parę lat temu? Ciro opowiadał o problemach, jakie zespół miał i ma nadal, o tym, że nie mogą nawet zagrać koncertu, że policja wciąż interweniuje i każda próba grania może się skończyć aresztowaniem? Wyglądało na to, że muzycy nigdy nie opuszczą wyspy i nigdy nie wyjdą z podziemia...
A jednak.
W lipcu ten najbardziej antyreżimowy zespół punkowy na Kubie przyjedzie zagrać w Polsce, na festiwalu w Jarocinie. Nie sądziłam, że ten moment nastąpi. Kiedy zobaczyłam tę informację na facebooku Cira, nie mogłam uwierzyć. Ale tak - to prawda. Mam gęsią skórkę. Cieszę się jak dzieciak. I cóż... Jadę w lipcu do Jarocina!!!!

You cannot remember my interview with Ciro Diaz because it was published only in Polish. I talked to the guitar player of Porno Para Ricardo a few years back in Havana. He was telling me of the problems the band had and is still having, of the inability to play a normal concert because of constant police interventions and denger of being arrested each time. It seemed that the musicians will never leave the Island or get out of the underground...
Yet it happened.
In July the most anti-regime punk rock band in Cuba is coming to Poland to play the concert at the Jarocin Festival. I didn't expect this moment to come. So when I saw the news on Ciro's facebook I had difficulty with believing. But it's true. I have real goose bumps. I am happy as a kid. And well... In July I am going to Jarocin!!!

wtorek, 7 maja 2013

Tragedia w Savar cz.4./Savar Tragedy part 4

http://www.avaaz.org/pl/crushed_to_make_our_clothes_loc/?tPqYPab

Avaaz ruszył z akcją zbierania podpisów pod petycją do firm odzieżowych takich jak H&M i GAP, w której proszą o to, aby firmy te podpisały umowę w sprawie zapewnienia w Bangladeskich fabrykach prawdłowej ochorny przeciwpożarowej i zapewnienia bezpieczeństwa. Czy akcja odniesie skutek - ciężko przewidzieć, ale sądzę, że to dobry sposób na to, aby pomóc obywatelom Bangladeszu w zmianie ich kraju na lepsze...
Klikając na powyższy link przejdziecie na stronę, na której możecie podpisać petycję.

https://secure.avaaz.org/en/crushed_to_make_our_clothes_loc/?fp

Avaaz has started an action of collecting signatures under the petition to clothing companies like H&M or GAP in which they ask the managers of those companies to sign the agreement on fire and building safety in Bangladeshi factories. If the action has any effect is hard to guess but I still believe it is a good way of helping the citizens of Bangladesh in changing their country for better...
By clicking the above link you will enter the page where you can sign the petition.

Tragedia w Savar cz.3/Savar tragedy part 3



Trochę to potrwało zanim pieniądze wreszcie trafiły tam, gdzie powinny. Okazało się niestety, że bank w Dhace nie przyjmuje przelewów w PLN (brak możliwości bezpośredniego przewalutowania). Podniosłam zatem kwotę do 100 USD, opłaciłam przelew i nareszcie się udało!

It took some time until the money finally reached it's destination. it turned out that unfrotunatelly that the bank in Dhaka could not accept the transfer in PLN because of no possibility of a direct conversion. I raised the amount to the exact of 100 USD, I paid for the transfer and it finally went through!

wtorek, 30 kwietnia 2013

Tragedia w Savar-kontynuacja/Tragedy in Savar-continuation

Podczas piątkowej prezentacji o Bangladeszu uzbierałam od darczyńców 305,67 PLN (około 7-8k BDT) na rzecz ofiar tragedii w Savar, koło Dhaki.. Kwotę zaokrągliłam do 320 PLN i opłaciłam koszty przelewu. Przelew oczekuje na realizację w moim banku. Potwierdzenie zamieszczę na blogu jak tylko zostanie on zrealizowany (wyjeżdżam na kilka dni do Tallina, więc może to trochę potrwać).

Według najświeższych danych liczba potwierdzonych ofiar śmiertelnych sięgnęła liczby 384. Nadal zaginionych jest 900 osób, a w 35-cio stopniowym upale, po pięciu dniach od tragedii nikt nie spodziewa się już odnalezienia w gruzach żywych ludzi.

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy zdecydowali się wspomóc ofiary tragedii. W powyższym zrzucie z ekranu jest nr konta, nazwa banku oraz imię i nazwisko mojego przyjaciela, Jamsheda, właściciela Shomriddhi Foundation, której głównym aktualnym celem jest wspomożenie ofiar tragedii. Jeżeli ktoś jeszcze zechciałby pomóc - może dokonać przelewu we własnym imieniu, wpisując w tytule "for Savar".


During the Friday presentation on Bagladesh I collected from donors 305,67 PLN (around 7-8k BDT) for the victims of Tragedy in Savar near Dhaka. I made it 320 PLN and I paid for the transfer. The transfer awaits realization on my bank account. I will post the confirmation as soon as I get it (as I am going for a few days do Tallin it might take some time).

According to the newest information there are 384 confirmed deaths. 900 people are still missing and in 35 degrees heat, five days after the tragedy rescuers do not expect to find anyone alive under the debris.

I would like to thank anyone who decided to help the victims of the tragedy. In the above print screen you can find the bank account no, name of the bank and name of my friend Jamshed who is the owner of Shomriddhi Foundation The main actual goal of the foundation is to help the victims of the tragedy. If anyone of you would like to help you can transfer the money on your own behalf, just please title the transfer "for Savar".

środa, 24 kwietnia 2013

Tragedia w Savar/Savar Tragedy


Nie sądziłam, że tak się to smutno ułoży...
Właśnie skończyłam obrabiać zdjęcia z Cmentarza Banani, w Dhace, kiedy przeczytałam o tragedi w Savar, które jest nieco na zachód od jednego z centrów Dhaki - Uttara i na północny zachód od Banani właśnie.

W polskich mediach póki co nie zauważylam nawet najmniejszej wzmianki o tym, co się stało.
Dziś rano zawalił się budynek fabryki, których w tej okolicy jest wiele. Wszystkie są wielopiętrowe. W tej chwili wydobyto 108 ciał. Rannych jest do 600 osób...

Kiedy byłam w Dhace w innej fabryce w okolicy - w dzielnicy Gazipur - spłonęło prawie dwieście osób. Ci, którzy przeyli opowiadali to, co i tym razem - że pomimo wcześniejszego wykrycia problemów - zostali zmuszeni do kontynuowania pracy.
Może zabrzmię, jakbym była nieczuła, ale dlaczego nasze media krzyczą o kilku osobach, które zginęły w dowonym mieście Europy, czy USA, a tragedie tak masowe pomijają milczeniem? Czy mieszkańcy Azji Południowej cierpią mniej? Mniej zasługują na współczucie?

Tu znajdziecie więcej informacji na ten temat, niestety tylko w języku angielskim (zdjęcia jednak mówią same za siebie):
http://rt.com/in-vision/bangladesh-building-collapsed-rescue/

http://www.dailymail.co.uk/news/article-2313974/Bangladesh-Rescuers-use-massive-strips-cloth-escape-chutes-textile-factory-collapses-killing-96-people.html

http://bdnews24.com/bangladesh/2013/04/24/workers-say-they-were-forced-into-rana-plaza

http://bdnews24.com/bangladesh/2013/04/24/savar-building-collapse-deaths-cross-100



I had no idea of such a sad coincidence...
I have just finished processing my pictures from Banani Graveyard in Dhaka when I read about the tragedy in Savar which is places a bit to the West from one of Dhaka centers - Uttara and to the North-West from Banani.

In Polish media I haven't notices even the smallest news about what happened.
Today one of the many few stories high factories has collapsed. This area is famous for it's vertical factories. Until now there were 108 bodies found. Up to 600 people are injured...

When I was in Dhaka a similar situation had place. In one of the factories in a nearby district Gazipur nearly 200 people burned down. Survivors were telling similar stories - that also problems were detected earlier - they were forced to continue their work.
Maybe I will sound insensitive but why does our media scream about a few people who died in any place in  Europe or USA but they go silent about such mass tragedies? Do inhabitants of South Asia suffer less? Are they not worth our grieve?

Here you will find more information on the topic (and pictures speak for themselves):

http://rt.com/in-vision/bangladesh-building-collapsed-rescue/

http://www.dailymail.co.uk/news/article-2313974/Bangladesh-Rescuers-use-massive-strips-cloth-escape-chutes-textile-factory-collapses-killing-96-people.html

http://bdnews24.com/bangladesh/2013/04/24/workers-say-they-were-forced-into-rana-plaza

http://bdnews24.com/bangladesh/2013/04/24/savar-building-collapse-deaths-cross-100