środa, 20 października 2010

Ona / She

























Przechodzi uliczką. Widzę ją z oddali. Dumna. Wyprostowana. Świadoma swojej urody. Ma ciemne oczy, proste włosy, pełne usta. Długie, idealne nogi. Figurę tancerki. Idzie w moim kierunku. Spódniczka kołysze się na biodrach. Papieros zastyga mi w ustach. Gapię się. Wtedy ona się odwraca i uśmiecha. Delikatnie unosi kąciki ust, rozchyla usta. I odchodzi dalej.
Kurwa, wyśpię się po śmierci.

She passes by the street. I can see her from the distance. Proud. So straight. Aware of her own beauty. Dark eyes, straight her. Long, ideal legs. Like a dancer. She is walking in my direction. Short skirt waving on her hips. The cigarette is stuck in my lips. I stare. And then she turns and smiles. She rises the corners of her mouth, opens lips. And she walks away.
Fuck it, I’m going to have enough of sleep when I die.

poniedziałek, 18 października 2010

Ucieczka / Escape

























Ucieczka
Barcelona miała być moją ucieczką przed jesienią. Ucieczką przed opadającymi liśćmi, coraz krótszymi dniami, brakiem światła. Ucieczką przed coroczną depresją trwającą po kilka miesięcy. Ucieczką przed poczuciem, że nie jestem we właściwym miejscu i przed świadomością, że nie mam pojęcia gdzie to miejsce jest.
Zanim uciekłam, wydarzyło się kilka rzeczy, które spowodowały, że pomyślałam, że wcale nie chcę uciekać, sądziłam, że coś się zmieniło, że odnalazłam sens tam, gdzie miało go nie być. Ale znowu uciekam.
I jak co roku jesień znowu mnie dopada. W Barcelonie też robi się zimno, żeby rozgrzać się przed snem poszłam wczoraj na długi, szybki spacer na Plaza Espanya. W przejściu podziemnym pachniało limonkami, na ulicy marihuaną i tanim tytoniem. W końcu i ja usiadłam, żeby zapalić. Podeszła do mnie ogolona na zero młoda dziewczyna, w czarnej bluzie i poszarpanej spódniczce, poprosiła o papierosa. Życzyła mi dobrej nocy. I noc była dobra, ale przyszedł ranek i obudziłam się w zimnym, pustym pokoju.
Kocham Barcelonę – za to, że często nie umiem rozpoznać, w jakim języku mówią ludzie, których mijam, za to, że mogę się ubrać jak lump, albo odstawić i nikt się nie dziwi, za to, że tak wiele mam w niej jeszcze do odkrycia. Ale Barcelona też ma swoją jesień i na placu przed domem, w którym mieszkamy też opadają liście, dzień zaczyna się skracać.
I wiem, że jakby to była Hawana, to może bym tak nie marzła, ale też przyszłyby huragany i deszcze, bo nawet Hawana, miasto moich marzeń, ma swoją jesień. I wszędzie jest moment na to, żeby się zastanowić, co by było gdybym była gdzie indziej.
A może to wcale nie jest ucieczka, tylko poszukiwanie?

Escape
Barcelona was meant to be my escape from autumn. Escape from the falling leaves, shorter days, luck of light. Escape from the every year depression that lasts for few months. Escape from the feeling that I am not in the right place and awareness of the fact that I don’t know where that place is.
Before I escaped, there happened something that made me think that I didn’t have to run away any more, made me believe that something has changed and that I found the sense where it was not supposed to be. But I am running away again.
And again – as every year – the autumn catches me. Barcelona is becoming colder. Yesterday I went for a long, fast walk on Plaza Espanya to warm myself up before going to bed. In the underground I could smell limes, on the street – cheap tobacco and marijuana. Finally I also stopped to have a smoke. Some young, bold girl in black blouse and worn-out skirt asked me for a cigarette. She wished me good night. And the night was good but I woke up in the cold, empty room.
I love Barcelona – for the fact that often I cannot recognize the language spoken by people who pass by, for the fact that whatever I wear – some shit or glamour - no one cares, for the fact that I have so much to discover in this city. But Barcelona also has it’s autumn and on the square in front of the house we live in, leaves also fall down and the day is becoming shorter.
And I know that if it was Havana I would not be so cold but still – the hurricanes and rains would eventually come cause even Havana – the city of my dreams - has it’s autumn. And everywhere there is a moment to think of what would happen if I were elsewhere.
Or maybe it’s not an escape but a search?

niedziela, 17 października 2010

Album

http://picasaweb.google.com/A.Peszkowska
Oto link do wczoraj założonego albumu na Picasa. Będzie więcej miejsca dla mojej radosnej tfurczości.

Announcement
As a reply to a frequently repeated request from a friend from now on I'll try to give you an idea of what I am writing about also in English. I am not promising exact translations and I ask everyone for understanding - my English is extremely far from perfect.
And by the way - do not expect me to dig trough my archives - I'm far too lazy to do that! :D
Above is the link to my Picasa photo albums.

I love all the women: Kate
















piątek, 15 października 2010

Kryzys na sprzedaż, kryzys na wynajem

























Nie dalej jak dwa tygodnie temu powiedziano nam w szkole, że możemy nie przychodzić, bo chociaż uczelnia będzie otwarta, zajęcia najprawdopodobniej się nie odbędą. I rzeczywiście - nie podpisaliśmy nawet umowy wynajmu mieszkania, bo ani właściciel, ani zaprzyjaźniony Hiszpan, który miał nam pomóc w interpetacji zawartych w umowie "haczyków", nie byli w stanie dojechać, ponieważ komunikacja miejska stanęła na cały dzień. Powodem był strajk generalny - jak nam tłumaczono w szkole: "podnieśli podatki, wszystko drożeje, a pensje zostały zredukowane, tak się nie da żyć".
Moim początkowym założeniem, gdy tu przyjechałam było znalezienie pracy - słabo płatnej, z gatunku "shity jobs", ale takiej, która pozwoliłaby mi wypełnić czas i przy okazji podszkolić hiszpański. Ale od kelnerki w Barcelonie wymaga się biegłej znajomości, w mowie i piśmie języków: hiszpańskiego, katalońskiego, angielskiego i n.p. włoskiego. Żeby pracować na zmywaku, trzeba mieć własny uniform.
Gdy udałam się na posterunek policji w celu dokonania rejestracji i przyznania mi nr. NIE, odpowiednika polskiego nr-u PESEL, w kolejce poznałam Polkę, która przyjechała wyrobić resident permit, w celu zawarcia związku małżeńskiego z Nigeryjczykiem, który przyjechał do Hiszpanii "za chlebem", a teraz wybiera się do Polski (swoją drogą, jest to temat na osobną opowieść, niewykluczone, że jeszcze kiedyś uda mi się tu całą tę historię przytoczyć).
Poznana na imprezie Peruwianka opowiadała mi: "przyjechałam tu, jak miałam 26 lat - studiowałam i zastanawiałam się, co mam zrobić ze swoim życiem. Chciałam skoczyć z mostu. Teraz mam lat 30 i naprawdę zastanawiam się, co zrobić ze swoim życiem, bo chciałam mieszkać w Europie, ale w Peru mam o wiele większe perspektywy."
Wszystkie te historie mogłyby zostać uznane za przesadne, za klasyczne "narzekanie", które tak dobrze znamy z naszego własnego kraju, ale faktem jest, że gdy kawałek po kawałku, uliczka po uliczce, zwiedzam to piękne miasto, które wybrałam na czasowe miejsce zamieszkania, mam czasami wrażenie, że powoli zamiera - wiele sklepów jest zamkniętych i to nie tylko podczas siesty, a na każdej (dosłownie!) ulicy jest co najmniej jeden lokal, czy to użytkowy, czy to mieszkalny przeznaczony na sprzedaż, bądź wynajem... Takiego widoku w Polsce jeszcze nigdy nie dostrzegłam...

sobota, 9 października 2010

In love again

Ze względu na problemy z komputerem (jak zawsze...) nie mogłam przez dłuższy czas usunąć zalegających tu niepełnych postów, ani opublikować nowego. Ze względu na uprzejmość współlokatorki próbuję tego dokonać teraz :D
Wygląda na to, że powinoo się udać - enjoy! :D