środa, 31 października 2012

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o Bengalczykach, ale nie wypada Wam zapytać… (1) / All that you would like to know about Bangladeshis but it’s not polite to ask...(1)



Dzięki bogu za rozwody…
S. ma po trzydziestce (dziadek!), jak i większość jego znajomych, których oczywiście poznaję tu przede wszystkimi innymi. A że ma chłopak swoje nierówności pod sufitem, tak i przyciąga ludzi sobie podobnych. Słowem – tych ciekawych. I jak na razie dziewięćdziesiąt procent osób, które poznałam jest rozwiedzionych. Większość ma przynajmniej po jednym dziecku, chociaż ciężko w tych pięknych, zawsze odstawionych dziewczynach i wyluzowanych facetach poznać byłych małżonków. Nie mają w życiu łatwo – niezamężne kobiety są na cenzurowanym, mężczyźni bez żon są traktowani jakby im co najmniej coś po drodze ucięto. I stanowią grupę, która w duuużym poważaniu ma tradycje, zasady, społeczne kaftany. Wiedzą, czego chcą, mówią o tym otwarcie, choć nie za głośno, mają bunt wpisany we wszystkie gesty.
Jeśli wierzycie, że jesteście wyzwoleni w Polsce decydując się na życie według własnych zasad – nie wiecie, co to znaczy żyć według własnych zasad w Bangladeszu. Tu niezamężne kobiety grubo po dwudziestce podczas rodzinnych imprez sadza się przy stołach dla dzieci, podczas gdy ich nastoletnie koleżanki siedzą z dorosłymi, bo mają papierek na przynależność do jakiegoś faceta. Tu mężczyźni potrafią zatrzymać się przede mną na ulicy, żeby mi powiedzieć, że dla mnie palenie jest surowo zabronione. Dlaczego? Bo mimo, iż mam na sobie spodnie, jest oczywiste, że mam pod nimi cipkę, a nie ptaszka. Fruuu fruuu… Rozwódki mają problem ze znalezieniem męża, bo jak wszędzie – mało który facet zdecyduje się na małżeństwo z kobietą, która już posiada dzieci – przecież to nie jego sperma!
Ale jednocześnie rozwody zdają się być absolutnym zbawieniem w kraju, w którym jako ledwie wkraczająca w życie osoba nie bardzo masz wyjście – musisz dać się zapapierkować (obrączek się tu nie nosi).
Aranżowane małżeństwo to nie fikcja.
Jak już pisałam – w Mamie S. się zakochałam. Polubiłam też jego ciotki z każdej strony rodziny (rzecz jasna te, które poznałam). Niemniej jednak te cudowne istoty robią (prawie) to samo, co wszystkie mamy i ciotki w Polsce(Mamo, dziękuję, że mi tego nie robisz, ale jeśli jeszcze raz zapytasz, kiedy wrócę do domu z czekoladką, dla której będziesz mogła wybudować piaskownicę w ogrodzie – przysięgam – w końcu jakąś wyprodukuję!) – zaczynają od pytania „czy masz męża?”. Odpowiedź „nie” rzecz jasna nikogo nie odstrasza.
- A chłopaka?
- Nie.
- A zamierzasz wyjść za mąż?
- Nie wiem. Może kiedyś.
- Ale niedługo?
- Nie sądzę.
Wtedy zaczyna się litania. Że rodzice powinni się tym zająć i znaleźć mi męża. Ale jak to u was się tego nie robi? To jak wy sobie radzicie? Ano radzimy. Albo i nie. Odpowiedź „nie jest to dla mnie szczególnie istotne” byłaby po prostu niegrzeczna…
A teraz żebyście nie myśleli, że wszyscy biedni Bengalczycy hajtają się wyłącznie z tymi, których im rodzina wybierze. To się zdarza – rzecz oczywista. Dość często. Randkowanie jest przecież nie na miejscu, wspólne wyjścia również, nie mówiąc już o tym, żeby dziewczyna sama chodziła do jakiegoś chłopaka, czy boże odwróć wzrok – została na noc. Co kraj to obyczaj, poglądy rodziców zwyczajnie należy szanować. Mają do nich prawo tak, jak i młodzi mają swoje sposoby na obejście wszelkich utrudnień. Stąd przynajmniej wśród warstw tzw. „uprzywilejowanych” spotyka się najczęściej małżeństwa z wyboru, nie z musu.
Co nie oznacza, że nie zdarzają się tu młodzi, którzy wręcz palą się do aranżowanego małżeństwa. Kilka dni temu przypominałam S. na prośbę jego Mamy, żeby przesłał jej CV swojego znajomego, mieszkającego w USA, który szuka żony. Zaangażowała się cała rodzina, ciotki przynosiły zdjęcia i życiorysy. A co zawiera taki życiorys? Poza standardowym opisem wykształcenia i życia zawodowego – opis rodziny. Że tata nazywa się tak i tak, wykonuje zawód X, pracuje w miejscu Y. Że mama pochodzi z rodziny Q i jest panią domu. Że wszystkie siostry są zamężne, a bracia żonaci (a przynajmniej lepiej, żeby tak było). I lepiej nie kłamać, bo jak się wyda, to będzie wstyd. Zawsze można trochę nagiąć fakty, ale bez przesady.
Deser
A teraz, kiedy już wszyscy utwierdzili się w przekonaniu, że Bangladesz to jakiś średniowieczny kraj, w którym tradycja rządzi tyłkiem każdego członka społeczeństwa, opowiem wam o tym, czego Bengalczykom zazdroszczę najbardziej. A są to ustawowe prawa kobiet. W tym przede wszystkim – prawo do aborcji.
To nie Holandia, Niemcy, ani Francja. Aborcja jest dozwolona wyłącznie w przypadku, gdy zagraża życiu (nie zdrowiu) kobiety. Niemniej jednak – w pierwszym trymestrze można metodą próżniową dokonać „regulacji cyklu menstruacyjnego”. Czyli – przywrócić kobiecie jej stan naturalny – znaczy się „nie ciążowy”. Zbieracie już szczęki z podłogi? Idźmy dalej.
Żeby nie było za różowo. Nie każdy ginekolog się na to zgodzi. Ale wystarczy zapytać koleżankę o adres, albo po prostu pójść do innego lekarza. Rozmawiałam o tym z A., w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia (jakoś tak się dziwnie składa, że większość najważniejszych kobiet mojego życia nosi imiona zaczynające się na literę A: Anna (Mama), Agatka, Ada, AaaaKasia, Asia, AaaaaGosia, AaaaMarta (a nawet dwie) itd.).
- Bo wiesz, w Polsce, to nie możesz sobie pójść do pierwszego z brzegu ginekologa, bo jak trafisz na legalistę, albo domorosłego teologa, to Ci tę ciążę zarejestruje i będziesz na cenzurowanym.
- Jak zarejestruje?
- No wypiszę kartę zdrowia, napisze, że jesteś w ciąży i jak nagle w ciąży nie będziesz, to możesz się  obudzić po uszy w gównie.
- To musi być trudne…
- Musisz znaleźć specjalnego ginekologa przez ogłoszenie, zapłacić równowartość swojej miesięcznej pensji, albo i dwóch, uważać, żeby nikt się nie dowiedział, bo zarówno lekarz, felerny tatuś, jak i twoja najlepsza przyjaciółka, która obciera ci łzy z twarzy mogą pójść siedzieć.
- No żartujesz?!
- A jeśli nawet jesteś „jednym z trzech przypadków”, w których aborcji dokonać wolno, to musisz czekać na orzeczenie sądu, którego nie uzyskasz przed upływem siedmiu tygodni.
A. robiła tylko coraz większe oczy. W Bangladeszu aborcja kosztuje wraz z badaniami (pokażcie mi kobietę, której robi się badania przed aborcją w Polsce!) około 100-150 euro. I tak – zrobią ci USG, sprawdzą czy jesteś zdrowa. No chyba że nie masz kasy – wtedy wykonają zabieg bez znieczulenia…
Niespodzianka numer dwa. Antykoncepcja (mam na myśli każdą formę, włącznie z tabletkami wczesnoporonnymi, czyli „72h” po) jest tu dostępna bez recepty. A tabletki można kupić od równowartości pół euro wzwyż…
Opowiadam A. o tym, że w Polsce niektóre apteki nie sprzedają antykoncepcji ze względów religijnych. Że jak farmaceutom bozia zabrania, to ty – stać cię, czy nie – musisz czasem jeździć do innego miasta po tabletki. Nie mówiąc o tym, że lekarz może ci odmówić wypisania recepty. I nikogo nie interesuje, że może nie masz 25 euro na kolejną wizytę.
Przez dłuższą chwilę A. milczy.
- Olka, ty mówiłaś, że jesteś z Europy i masz 27 lat. Mamy, kurwa, dwudziesty pierwszy wiek.
Europo, ze swoją centralno-wschodnią „wolnością” - kłaniaj się, kurwa,  Południowej Azji!


Thank god for divorces…
S. is over thirty (daddy!) as most of his friends who I meet here in the first place. And as a guy is a bit crazy he does attract similar people. So to say – those who are interesting. And so far ninety percent of the people I have met so far are divorced. Most of them have at least one child, though it’s hard to notice parents in these beautiful, always perfectly dressed girls and chilled guys. They don’t have it easy – unmarried women are watched closely and men without wifes are treated as if they were castrated. And they create a group which does not give a damn about tradition, rules, social conventions. They know what they want, they speak about it freely though not loudly and they have a rebellion written on their faces.
If you believe that you live your liberated lives in Poland Just because you’ve decided to follow your own rules only – you have no idea what such a choice means in Bangladesh. Here unmarried women in their late twenties at family gathering are seated on the tables for children while they’re teenage friends seat with adults just because they have a paper stating a belonging to some man. Here strange men can stop in front of me in the middle of the street just to say that smoking is strictly prohibited. Why if I’m surrounded by guys holding smokes between their teeth? Because although I wear trousers – what I have under is a pussy not a dick. Divorces have problems with finding a husband as everywhere – because there are not many men who decide to marry a women with kids – after all it’s not their sperm!
But surprisingly divorces seem to be a kind of salvation in a country in which a person just entering an adult life has no other choice than to get a marriage paper (no one wear rings in here).
Arranged marriages are not a fiction.
As I wrote before – I’ve fallen for S.’s Mom. I also liked his aunts from all the sides of the family (naturally these I’ve met so far). Nonetheless these fabulous creatures do (almost) exactly the same thing as moms and aunts in Poland (Mom thank you so much for not doing that but if u ever ask me again when I’m gonna get back home with a nice kid for you play with – I swear I’ll make one!) – they start with a question “are you married yet?” Naturally the answer “no” does not stop them.
‘So a boyfriend then?’
‘No.’
‘But you are about to get married?’
‘I don’t know. Maybe one day.’
‘But soon?’
‘I don’t think so.’
And there it starts. That the Barents shall Take care of it and find me a husband. But how is it possible that you don’t do that in Poland? So how do you manage? Well… We manage. Or we don’t. The answer “I’m not particularly interested in the matter” would be simply rude…
And so that you folks wouldn’t think that al. the poor Bengali people marry only those picked by their families. It happens – naturally. Quite often in fact. Dating is not seen well, going out as well, not to mention a lonely girls visiting a guy or “god turn your eyes away” – her staying overnight. Every country has its own customs – parents have their right to have their own views same as youngsetres have their right to make their own sneaky-way. So in the end among at least the “privileged” you meat mostly marriages of choice not enforcement.
Which does not mean that there are no young people who would rather use their parents help. Few days back I was asked by S.’s Mom to remind him of a CV he was supposed to send her. It was a resume of his friend living in US who is looking for a wife. Whole family got engaged – aunts bringing pictures and curriculum vitae. And what does such a CV show? Apart from what you would usually write while looking for a job – a description of the family. That dad’s name is such and such, he works as X in a company Y. That mom comes from a Q family and she is a housewife. That all the sisters are married and so are brothers (it’s always better if they are). And you’d better not lie because it that comes up – you will end up in shame. Facts can use some colors but not too many.
Dessert
And now, when everyone is already sure that Bangladesh is some kind of a Dark Ages place in which tradition rules each and every ass I will tell you about what I’m mostly jealous about. And these are statutory women rights. Among them – the right to abortion.
Of course it’s not Netherlands, Germany or France. Abortion is legal only in case a woman’s life (not health) is at stake. Nonetheless - "menstrual regulation"—which involvesvacuum aspiration to bring on menstruation and thereby establishnon-pregnancy—is legal in the first trimester. Shocked already? Lets proceed.
Not that it is all that easy. Not every gynecologist will agree to do that. But it’s enough to ask your friend for the right address or just try a different doctor. I talked about it to A. whom I fell in love with since the moment one I met her (somehow most of the important women in my life have names starting with A, like: Anna (my Mom), Agata, Ada, AaaaaaKaty, Asia, AaaaaMargaret, AaaaaMarta (even two) etc.).
‘Cause you know, in Poland you can’t just go to any doctor and ask cause if you find a doctor is a legal freak or homegrown theologist than he will register your pregnancy and you will be watched closely.‘
‘Register how?’
‘He will open a health record book for you, write there “pregnancy” and if it suddenly turns out that you’re not pregnant anymore you might wake up deep in shit.’
‘That’s hard, dude…’
 ‘You need to find a “special” gynecologist via an advertisement then pay your month two months salary and be damn careful so that no one finds out because all – the doctor, crappy daddy and your best friend helping you out might get arrested.’
‘You kiddin’ me, right?’
‘And even if you “are” one the three cases in which abortion is legal you have to wait for the decision of the court of law to get it done. And there is no chance you will get it in seven weeks.’
A. was looking at me with her eyes open wider and wider. In Bangladesh the abortion costs along with all the necessary tests (and show me a woman in Poland who has her tests done before abortion!) around 100-150 Euros. And yes – they will make you an ultrasound and they will check if you are healthy enough. Or – if you have little money – they will get it done without an anesthesia…
Niespodzianka numer dwa. Antykoncepcja (mam na myśli każdą formę, włącznie z tabletkami wczesnoporonnymi, czyli „72h” po) jest tu dostępna bez recepty. A tabletki można kupić od równowartości pół euro wzwyż…
Opowiadam A. o tym, że w Polsce niektóre apteki nie sprzedają antykoncepcji ze względów religijnych. Że jak farmaceutom bozia zabrania, to ty – stać cię, czy nie – musisz czasem jeździć do innego miasta po tabletki. Nie mówiąc o tym, że lekarz może ci odmówić wypisania recepty. I nikogo nie interesuje, że może nie masz 25 euro na kolejną wizytę.
Przez dłuższą chwilę A. milczy.
- Olka, ty mówiłaś, że jesteś z Europy i masz 27 lat. Mamy, kurwa, dwudziesty pierwszy wiek.
Europo, ze swoją wschodnią „wolnością” - kłaniaj się, kurwa,  Południowej Azji!
Surprise number two. Contraceptives (and I mean each and every form of it including the „after pill”) is sold without a prescription. And pills you can buy with prices starting around half an Euro.
I’m telling A. about the fact that in Poland some of the pharmacies do not sell contraceptives due to religious reasons. That if “god forbids” the pharmacist than you – no matter if you can afford it or not – might have to go to another town to buy pills. Not to mention the fact that the doctor may refuse to prescribe you those. And no one seems to care if you have or have not 25 Euros for another visit.
For a longer while A. remains silent.
‘Dude, you said you are from Europe and that you are 27. And it’s twenty-fucking-first century.’
Europe with you middle-eastern “freedom” – get down on your knees in front of South Asia!


8 komentarzy:

Ania pisze...

Niezle! to sie normalnie noz w kieszeni otwiera..- kolezanka ma racje Europa i 21 wiek..ech...kazdy kraj ma jakies "zdziczenia" jak sadze..

P.s. pytanie tylko - czemu w angielska wersje tekstu nagle wpada polska ;-) ?

be_bronze... pisze...

Uuuuu... Nie mam pojęcia, u mnie wszystko pięknie się wyświetla, oddzielone tekstem. Ale cóż - internet w BD nie należy do najszybszych, więc coś mogło pójść nie tak, szkoda tylko, że nie wiem co... :(

voilier pisze...

super!!!

Z jednej strony bardzo lubie czytac to o czym piszesz, z drugiej: żal mi dupę sciska że nie mogłam zostac dluzej bo widzę że jest coraz ciekawiej :)
Czekam na więcej !!!

be_bronze... pisze...

Po prostu zastanówmy się gdzie teraz... :D

voilier pisze...

ok, teraz ja wymyślę destynację !!!
to gdzie nas jeszcze nie bylo ??? :P

be_bronze... pisze...

W przyszłym roku będę raczej spłukana ;) Ale na Bałkanach mnie jeszcze nie było... Może by tak Agatce zrobić najazd na chatę, co? :D Myślałam nawet o prawku i kupieniu jakiegoś mało palącego rzęcha, żeby w razie wu móc spać w samochodzie... :D

voilier pisze...

jesli na Bałkanach kierowcy jezdza spokojniej niz w BD to jest to opcja, w innym razie musialabym chyba zaczac brac cos na uspokojenie przed prowadzeniem auta w takim ruchu hehe

be_bronze... pisze...

Hmmm... Ciężko mi się wypowiedzieć, bo ja nawet jeszcze roweru się nie doczekałam... ;)