
Postanowiłam jednak nie odtwarzać poprzedniego bloga, bo a) nie mam na to czasu, b) kogo to interesuje?
Zamiast tego wypuszczę pierwszy odcinek Odysei Kosmicznej 90210 - czyli wyprawy na Kubę 2009.
Na wszystkich stronach z informacjami o wjeździe na Kubę można przeczytać, że należy przed wyjazdem załatwić wizę lub kartę turysty, ale nigdzie nie ma informacji o cenach, ani o tym, co jest do niej potrzebne. Zabrałam grzecznie paszport i zdjęcie, ksero biletu i rezerwacji i po stówce na nasze dwa łebki. Zanim ruszyłam przez Warszawę do konsulatu (mieszczącego się w niewielkiej odległości od ulicy Rakowieckiej...) usunęłam oczywiście z tapety w telefonie logo najlepszego z zespołów i sprawdziłam, czy nie wyświetla mi się ono na żadnym przenośnym sprzęcie do zagłuszania otoczenia.
W budynku, który widać na zdjęciu mieści się kilka ambasad i konsulatów, a z okien na właściwych piętrach wywieszone są flagi narodowe. Kubańskiej jednak nie dostrzegłam. Oszczędności? Pan z ochrony siedzący przy wejściu spisał moje dane z dowodu i wysłał na piąte piętro. Spodziewałam się jakiegoś biura, znudzonej pani za biurkiem itp., ale weszłam do maleńkiego korytarzyka, w którym stały dwa krzesła (jedno na zdjęciu zrobionym z wysokości kolana) w stylu bliżej nieokreślonym, drewniany, prosty stół i mocno wyblakły plakat w złotej, rzeźbionej ramie, z napisem Cuba, si. A dalej pleksiglasowe przepierzenie z dziurą do rozmów i dzwonkiem.
Na szczęście okazało się, że pani w konsulacie nie zostanie pierwszą osobą, z którą przyjdzie mi wypróbować mój hiszpański, bo była Polką. Chwilę później zjeżdżałam już windą z powrotem na parter, bo jak się okazuje, Trajeta de turista kosztuje mniej więcej 100 zł, ale w Euro. Zanim odważyłam się włączyć muzykę w odtwarzaczu, moje ostra paranoja, pogłębiana dodatkowo czarnymi wspomnieniami szanownej mej macierzy "o tym ustroju" kazała mi wyjść z budynku, żeby przypadkiem nikt nie dostrzegł tytułu piosenki...
Ale sprawiedliwość się Pani z konsulatu należy - wśród dziecięcych wrzasków dochodzących zza otwartego okna (po drugiej stronie budynku mieści się przedszkole, albo szkoła podstawowa) wyjaśniłam, że karty mogę odebrać jutro albo za cztery miesiące i Pani ulitowała się, każąc mi przyjść pod odbiór następnego dnia.
I tak od 1go lipca mam już do naszej Odysei wszystko, co konieczne. Pozostaje mi tylko zarobić jeszcze jakieś pieniądze, żeby nie umrzeć z głodu na dalekiej, gorącej wyspie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz