sobota, 4 lipca 2009

Odyseja Kosmiczna 90210, odc.1





























Postanowiłam jednak nie odtwarzać poprzedniego bloga, bo a) nie mam na to czasu, b) kogo to interesuje?
Zamiast tego wypuszczę pierwszy odcinek Odysei Kosmicznej 90210 - czyli wyprawy na Kubę 2009.
Na wszystkich stronach z informacjami o wjeździe na Kubę można przeczytać, że należy przed wyjazdem załatwić wizę lub kartę turysty, ale nigdzie nie ma informacji o cenach, ani o tym, co jest do niej potrzebne. Zabrałam grzecznie paszport i zdjęcie, ksero biletu i rezerwacji i po stówce na nasze dwa łebki. Zanim ruszyłam przez Warszawę do konsulatu (mieszczącego się w niewielkiej odległości od ulicy Rakowieckiej...) usunęłam oczywiście z tapety w telefonie logo najlepszego z zespołów i sprawdziłam, czy nie wyświetla mi się ono na żadnym przenośnym sprzęcie do zagłuszania otoczenia.
W budynku, który widać na zdjęciu mieści się kilka ambasad i konsulatów, a z okien na właściwych piętrach wywieszone są flagi narodowe. Kubańskiej jednak nie dostrzegłam. Oszczędności? Pan z ochrony siedzący przy wejściu spisał moje dane z dowodu i wysłał na piąte piętro. Spodziewałam się jakiegoś biura, znudzonej pani za biurkiem itp., ale weszłam do maleńkiego korytarzyka, w którym stały dwa krzesła (jedno na zdjęciu zrobionym z wysokości kolana) w stylu bliżej nieokreślonym, drewniany, prosty stół i mocno wyblakły plakat w złotej, rzeźbionej ramie, z napisem Cuba, si. A dalej pleksiglasowe przepierzenie z dziurą do rozmów i dzwonkiem.
Na szczęście okazało się, że pani w konsulacie nie zostanie pierwszą osobą, z którą przyjdzie mi wypróbować mój hiszpański, bo była Polką. Chwilę później zjeżdżałam już windą z powrotem na parter, bo jak się okazuje, Trajeta de turista kosztuje mniej więcej 100 zł, ale w Euro. Zanim odważyłam się włączyć muzykę w odtwarzaczu, moje ostra paranoja, pogłębiana dodatkowo czarnymi wspomnieniami szanownej mej macierzy "o tym ustroju" kazała mi wyjść z budynku, żeby przypadkiem nikt nie dostrzegł tytułu piosenki...
Ale sprawiedliwość się Pani z konsulatu należy - wśród dziecięcych wrzasków dochodzących zza otwartego okna (po drugiej stronie budynku mieści się przedszkole, albo szkoła podstawowa) wyjaśniłam, że karty mogę odebrać jutro albo za cztery miesiące i Pani ulitowała się, każąc mi przyjść pod odbiór następnego dnia.
I tak od 1go lipca mam już do naszej Odysei wszystko, co konieczne. Pozostaje mi tylko zarobić jeszcze jakieś pieniądze, żeby nie umrzeć z głodu na dalekiej, gorącej wyspie.

Brak komentarzy: