wtorek, 30 października 2012

Eid Mubarak – czyli wesołego po świętach!/Eid Mubarak - as merry „after-holidays”!



Święta, święta i po świętach chciałoby się rzec, rzecz jednak w tym, że ja z tych świąt za wiele nie skorzystałam. S. się lekko pochorował w noc przed więc został u Mamy. Ja z rana wstałam grzecznie, żeby dokładnie obejrzeć obchody. A obchody otwiera… niestety składanie krów i kóz w ofierze, co przekłada się na zarzynanie ich na środku ulicy. Nie musiałam iść daleko. Po prostu wyszłam z mieszkania, zjechałam windą na dół i wyszłam z garażu. Kilka minut później grupka mężczyzn ułożyła spokojną i niczego się niespodziewającą krowę na ziemi, a ulica spłynęła krwią. Stałam tam, pomna swej reporterskiej pasji i powstrzymując mdłości robiłam zdjęcia. Zostałam na jeszcze jedno szlachtowanie, które sfilmowałam. I zawinęłam się na górę, żeby móc znów oddychać. Ucisk w żołądku nieco minął, ale ucisk w gardle pozostał. Umyłam się, przebrałam w tradycyjne wdzianko, którego znalezienie zajęło mi cały poprzedni dzień (dzięki bogu za bengalskich sprzedawców, którzy sprzedadzą komplet o różnych rozmiarach góry i dołu), pojechałam po kwiaty i udałam się do Mamy.


Mama podjęła nas najpierw przepysznym lunchem. Niebo w gębie to za mało powiedziane. Jedzenie po prostu cudowne, lepszego jeszcze w Bangladeszu nie jadłam, a miałam okazję próbować prawdziwych delicji. Smakowało mi wszystko i gdybym była w stanie zmieścić, to zjadłabym więcej. Ale po lunchu nieco mnie ścięło… Noc wcześniej mało spałam, przez incydent z giga karaluchem w sypialni (całą noc miałam wrażenie, że coś mnie podgryza) ale mała ilość snu to przecież nic nowego… Więc przyłożyłam się tylko na piętnaście minut. Wstałam po dwóch godzinach, ale nie po to, by przyłączyć się do świętowania, tylko by złożyć własny hołd muszli klozetowej. Wyglądało na to, że poranny ucisk w gardle nie był spowodowany jedynie widokiem ceremonialnego zarzynania…


S. praktycznie przyniósł mnie do szpitala. I nie odstępował przez kolejne 24 godziny, nosząc za mną kroplówkę, przynosząc wodę, środki czystości, świeżą pościel. Nie miał chłopak szczęścia do świętowania… Ale przynajmniej może śmiało powiedzieć, że uratował mój tyłek od zupełnego odwodnienia. Gdybym tak poczekała do rana, mogłabym już sama nie wstać… Niech się schowają wszystkie pielęgniarki świata – prawdziwych przyjaciół poznaje się, gdy się wisi z głową w kiblu!
Przez te dwadzieścia cztery godziny wpompowano we mnie trzy litry solanki, antybiotyki i kupę leków. S. cały czas siedział obok, najpierw pisząc artykuły, potem oglądając swój ulubiony serial, potem po prostu próbując przetrwać. Wychodził tylko, żeby coś zjeść, albo przynieść mi kolejne rzeczy. Po powrocie Mama zaserwowała mi kleik, identyczny jak polski – widać chore brzuszki leczy się tak samo w każdej części tej małej planety.


Dzisiaj czułam się już o niebo lepiej. Cały dzień spędziłam z rodziną. Poznałam siostry i szwagierkę Mamy, ich córki, kuzyna. Miałam okazję znowu zobaczyć się z siostrą S. i jej mężem, których zdążyłam już bardzo polubić. Smutno mi było tylko patrzeć, jak wszyscy dookoła zajadają się pysznościami Mamy, podczas gdy ja mogłam tylko po troszeczku wchłaniać kolejne porcje kleiku (szczęśliwie coraz bardziej wzbogacanego). Do złamania serca doszło dopiero jak Mama podała przygotowane przez siebie słodkości… Ahh puddingu, może kiedyś uda nam się znowu spotkać?


Jednego jednak nikt mi nie zabierze. Świadomości, że świętowanie wygląda bardzo podobnie, gdziekolwiek się jest. Pełny stół, dużo słodyczy i rodzinne dyskusje. S. podczas teoretycznych sporów ze swoją Mamą jest taki sam jak ja, czy mój brat podczas dyskusji z naszymi rodzicami – nie ma miejsca na opanowanie, są emocje i zacięta walka o to, by udowodnić, że jest się mądrzejszym. Dzieci zawsze chcą postawić na swoim i doskonale wiedzą, że choćby na głowie stanęły, przez wszechwiedzący uśmiech rodzica i tak się nie przebiją. W Bangladeszu, dzięki tej rodzinie, tak podobnej do mojej, czuję się jak w domu.



Holidays, holidays and suddenly they’re gone – I would like to say but unfortunately I could not use these holidays completely. S. got a bit sick just the night before Eid so he stayed at home, with his Mom. I woke up in the morning to have the chance to see proper celebrations. And celebrations are opened with… well a sacrifice made of cows and goats. In other words – animal are being slaughtered in the streets. I didn’t have to go far. I just got out of the apartment, took a lift downstairs and went out of the garage. A few minutes later a group of men put a calm and not expecting anything to happen cow on the ground and then the street was covered with blood. I stood there thinking of my reporter’s passion and took pictures. I stayed for one more killing and filmed it. And then I rushed back upstairs to start breathing again. My stomach was free of tension again but I could still feel the pressure on my throat. I washed myself, put on traditional Bengali clothes for which I was searching all day long before (thanks god for Bengali sellers who can sell you a set of clothes with top and bottom of different sizes), I went to buy flowers and headed towards Mom’s place.


Mom welcomed us with a delicious lunch. Heaven on earth is an understatement. Food was absolutely amazing, I haven’t tried anything better here yet, and trust me – I had an occasion to taste real delicacies. If I could manage more – I would definitely eat more. But after lunch I felt a bit sleepy. Truth is I didn’t sleep much last night due to the giant cockroach incident in the bedroom (during the whole night I had the feeling that something is biting me) but on the contrary a small amount of sleep is not unusual to me at all. So I dosed off for just fifteen minutes. And when I woke up two hours later it was not to join back the celebration but to pay my won respects to the toilet. It seemed that the morning pressure I felt on my throat was not caused only by the view of slaughtering…


S. practically carried me all the way to the hospital. And did not leave my side for another twenty four consecutive hours, carrying my IV, bringing me water, fresh sheets and all other stuff I needed. Guy had no luck with celebrations that night. But at least he can now say without any doubts that he saved my ass from a complete dehydration. If I waited like that until the morning I would probably never get up on own again. Let all the nurses of this world hide – true friends you meet with your head sinking in the toilet!


During these twenty four hours three litters of salty water were pumped into me along with antibiotics and lots of other medicines. S. was sitting next to me all the time, firstly writing his articles than watching his favorite series than just trying to stay awake. He left only to eat or bring me another stuff. After we got back home Mom served me cooked rice, identical to the one I could get from my Mom – it seems that sick stomachs are treated the same way all over the world.
Today I felt soooo much better. I’ve spent the whole day with S.’s family. Imet his Mom’s sisters and a sister in law, their daughters and a cousin. I had the chance to see again S.’s sister and her husband. I was just envy and sad to watch them all eating all that fabulous food while I was just having my plain rice (luckily “a bit upgraded” every time). My heart got broken only when Mom served homemade sweets… Ahh… pudding, shall we ever meet again?


But there is one thing that no one can take away from me. And it’s the awareness of the fact that celebrations are similar whenever you are. Full table, loads of sweets and family discussions. S. while having theoretical discussions with his Mom is exactly same as me or my brother while arguing with our parents. Nothing can be said calmly – everything is full of emotions and attempts to prove you’re the smarter one. Children always try to prove their point although they know that there is no victory over the almighty smiles of their parents. In Bangladesh, thanks to his family, so much alike mine, I felt at home today. 


Brak komentarzy: