poniedziałek, 22 października 2012

Świat bez kobiet / The World Without Women



Ten świat nie zaczyna się, jak chciała Agnieszka Graff w książce pod tym samym tytułem gdzieś w Polsce. On zaczyna się na Bliskim Wschodzie.
Traf chciał, że właśnie książkę Graff Ada wypożyczyła z biblioteki na podróż. Nie spodziewałam się, że ten tytuł będzie aż tak znamienny. I nie jest moim zamiarem umniejszanie problemów opisywanych przez Graff – przeciwnie – pod jej diagnozami mogłabym się podpisać każdą kończyną, którą byłabym w stanie utrzymać długopis. Sama wielu z tych problemów boleśnie doświadczyłam na własnej skórze. Mam na myśli raczej to, że przybyłam do tego świata, świata innej kultury oraz odmiennego spojrzenia z pewną konkretną, europejską, polską świadomością. Dla mnie w pełni oczywistym jest, że jako kobieta, „człowiek po prostu” mam pewne określone prawa. Mimo, że czasem muszę stającym na mojej drodze mężczyznom dobitnie o nich przypominać. Ale w mojej świadomości to nie ja czegoś się domagam, tylko oni – te wapniaki – żyją z mózgiem zatopionym w średniowieczu i trzeba im uświadomić, że mamy rok 2012 i ich poglądy można między jakieś specyficznym folklorem zajeżdżające legendy włożyć.
Zderzenie z Azją przypomina mi jednak dobitnie, że nie jest to stan na świecie naturalny.
Po kilku godzinach w samolocie, bez względu na to, ile mi czasu zostało do kolejnego lotu, zawsze najpierw szukam palarni. Nałóg to nałóg – i silniejsi z nim przegrywali. W końcu jest –znalazłam palarnię na lotnisku w Doha w Katarze. Pomieszczenie jest słabo wentylowane, w powietrzu zawiesić można siekierę i kilka innych narzędzi. I sami mężczyźni dookoła. Kilku europejczyków. Niektórzy prowadzą rozmowy, ale kiedy wchodzę – nagle milkną. Przez sekundę zastanawiam się nad odwrotem, ale papieros wygrywa. Sytuacja wraca do normy.
W Dhace S. zawsze idzie przodem. Ma to sens, szczególnie w tym tłoku, poza tym prowadzi – rozszyfrowanie uliczek w tym mieście nie jest wcale prostym zadaniem. Nazw ulic na rogach właściwie nie ma, od czasu do czasu tylko tu i ówdzie można znaleźć jakiś złamany znak z numerem ulicy. Ale wszyscy inni też zawsze idą przodem. Chyba że akurat przystaną zaskoczeni widokiem białego dziwa.
Kobiety na ulicy widać – i owszem. Niektóre chodzą same. Ale najczęściej tylko przemykają lub siedzą schowane w rikszach z rozłożonym daszkiem lub za okratowanymi drzwiami motorowych taksówek, zwanych tu, od rodzaju paliwa, CNG. Rzadko przystają przed przydrożnymi sklepikami. Na zakupach na bazarach zazwyczaj towarzyszą im mężczyźni. Sprzedawczynie należą do rzadkości – widuje się je tylko w elegantszych sklepach z klimatyzacją.



S. poza prowadzeniem zespołu żonglowania ogniem uczy też nowe osoby. W pierwszej lekcji, w którą z Adą widziałyśmy, brały udział tylko dwie dziewczyny. Chłopaków było ośmiu albo i więcej. Podczas drugiej proporcje były nieco bardziej wyrównane – trzy Bengalki, ja (ale mnie ciężko liczyć) i chłopaków trochę chyba mniej. Jedna z najlepszych performerek w grupie wyjechała z rodziną do Malezji. Druga – jeździ na pokazy tylko jeśli uda się jej ukryć przed rodziną gdzie naprawdę jest. Lekcje odbywają się w restauracji/barze/klubie, na tyłach. Poza dziewczynami, które uczestniczą w zajęciach i zaraz po ich zakończeniu znikają, na sali nie ma kobiet – jest tylko pani doglądająca kuchni.
Przychodzi koleżanka S. Żali się, że mężczyźni zabraniają jej palenia papierosów. Opowiada jak próbowała im tłumaczyć, że przecież ma do tego takie samo prawo. Brzmi niby jak feministka, ale od feminizmu zdecydowanie się odcina. Opowiada o ustawie, która pozwala kobiecie uzyskać rozwód na podstawie ustnego oświadczenia o tym, że mąż się nad nią znęca. Co więcej – jeżeli tylko złoży donos na policji, delikwent powinien być natychmiast aresztowany (wbrew pozorom prawo w Bangladeszu jest bardzo pro kobiece, nieco gorzej tylko przedstawia się jego egzekwowanie). Koleżanka S. mówi, że nie może być feministką, bo kobiety nadużywają prawa, a jej żal jest mężczyzn. Nie ma w jej słowniku pojęcia społecznej świadomości prawa, nie zauważa, że aby w tym świecie zapanował spokój potrzebny jest jeszcze balans pomiędzy prawem zwyczajowym a państwowym. „Kobiety są głupie” - tak kończy swój wywód.
Rozmowy kobiet toczą się w jadalni. Koło kuchni. Zazwyczaj wtedy, gdy mężczyzn nie ma. Przy wodzie, ciastku, herbacie z obowiązkowym mlekiem.
A na ulicy tylko z plakatów uśmiechają się dwie miłe starsze panie z dwóch przeciwstawnych partii – była premier Khaleda Zia i obecna - Sheikh Hasina.



This world does not begin as Agnieszka Graff – polish feminist writer and an author of the book under the same title wanted – somewhere in Poland. It begins in the Middle East.
And it was this book that Ada chose from the library as a book for the trip. I didn’t expect this title to be that meaningful. And it is not my goal to minimize the problems described by Graff – contrary – I would sign myself under her diagnosis with every and each part of my body capable of holding a pen. I myself have painfully experienced many of these problems. What I am trying to say is – I came to this world, world of different culture and points of view with a very concrete, European, Polish awareness. It is absolutely obvious for me that as a woman, “a human being in fact” I have my rights. I have them despite the fact that from time to time I have to remind about it some of the men I meet on my way. But in the way I see it – it’s not me demanding something – it’s them who have their brains still somewhere in the Middle Ages and they have to realize that we live in the year 2012 and their opinions can be only put somewhere among folklore legends.
Coming to Asia reminded me clearly that it is not the natural state of the world.
After a few hours on the plane, no matter how much time I’ve got left before the next flight – firstly I’m always looking for a smoking room. Addiction is an addiction – even stronger were loosing against it. There it was – a smoking room on the Doha Airport, Qatar. The room was hardly ventilated, the air was very thick. And only men around me. A few of them were Europeans. Some of them talking but when I entered – they went silent. For a second I was thinking of going back but the cigarette won. The situation got back to normal.
In Dhaka S. always goes first. It makes sense especially in this crowd. And he makes the path – learning streets in this city is not really an easy thing to do. There are no boards with the names of the streets just from time to time you can see a little sign with their number. But all the other men also always walk in front – that changes only if they stop surprised by the white wonder.
There are some women on the street. Some of them alone. But mostly they just sneak through the pavement or seat hidden in rickshaws or behind the barred windows of motor taxis called here CNG – from the type of fuel. Rarely they stop in front of little street shops. While they’re shopping on the markets, they’re usually accompanied by men. There are almost no female sellers – except for luxurious air conditioned stores.
Except for having fire spinning show S. also gives lessons to newcomers. During the first lesson which we saw with Ada, only two girls were attending. For eight or more boys. During the second one proportions were more aligned – three Bengali girls plus me (although given the circumstances I shall not be counted) and a bit less men. One of the best performers in the group left with her family to Malaysia. The other one usually cannot attend. Lessons take place at the back of the restaurant. Except for the girls which attend classes and run out just after there are no women in this place. Only an elderly woman taking care of the kitchen.
S.’s friend joined us. She was complaining about the fact that men are forbidding her to smoke. She told us how she was explaining to them that she has the same right to do that. One could say she sounded like a feminist but she cut herself off the feminism. She told us about the act of law which gives women the right to get a divorce basing just on a statement that they were molested by their husbands. What is more – it’s enough for a woman to show up at the police station and give a statement to have her husband arrested (surprisingly the law in Bangladesh is very women pro but it’s execution is not that effective). S.’s friend said that she cannot be a feminist because women overuse this law and she is sorry for the poor guys. Her dictionary does not contain a phrase “social awareness of law”. She does not notice the need for balance between the state and traditional law. “Women are stupid” is how she ends her reasoning.
Women’s talks take place in the dining room. Close to the kitchen. Usually when men are not around. With water, cake and tea with obligatory milk.
And in the streets you can see only two elderly women smiling from the posters. They come from to opposing parties – former prime minister Khaleda Zia and the present one – Sheik Hasina. 


1 komentarz:

BOR pisze...

A uśmiechy mają zaprawdę wspaniałe...