czwartek, 21 stycznia 2010

Wizyta u lekarza

Jak poczułam, że zaczyna mnie rozkładać choróbsko, to właściwie się ucieszyłam – jak dzieciak, który wie, że nie będzie musiał chodzić do szkoły. Ja do szkoły nie chodzę, do pracy też nie, ale czułam, że choć na chwilę będę miała usprawiedliwienie – że nie szukam pracy, że jej nie znajduję, że nie wyrabiam się z terminami, które sama sobie narzuciłam. No i z jeszcze jednego powodu – mój portfel świeci pustkami, nie mam nawet na fajki, więc pomyślałam, że może chociaż mniej mi się będzie chciało palić. Że będę też mogła usprawiedliwić swój marazm, który towarzyszy mi już od wielu tygodni, właściwie od powrotu z Kuby, z krótką przerwą na Kaliningrad z koncertową „wariacją”.
Tym razem nie zarejestrowałam się jak zawsze do mojej lekarki w przychodni, na oddziale dziecięcym (moja niechęć do dorastania ma nie tylko przenośne znaczenia), ale do internisty – takiego „dla dorosłych”, a to z tej prostej przyczyny, że nie było komu wstać rano i odstać swoje w kolejce do rejestracji, a z doświadczenia wiem, że dodzwonić się w godzinach rejestracji telefonicznej graniczy z cudem, a cierpliwości na sprawianie cudów też nikt nie miał.
Wylądowałam w pustej poczekalni, poza mną była tam tylko jedna kobieta, młoda blondynka, czekająca na wizytę u stomatologa. Jakiż dziwny widok. I jaki przyjemny w gruncie rzeczy, w porównaniu do poczekalni wypchanej wyjącymi, charczącymi, narzekającymi „dzieciaczkami”, którym za sam fakt ich niby niewinnego istnienia, nóżki bym z chudych dupinek powyrywała. Nie w każdej kobiecie budzi się instynkt macierzyński, przynajmniej nie każdej w tym samym momencie.
Wyszła pacjentka, usłyszałam „proszę” i pchnęłam lekko drewniane drzwi. Powitała mnie dość wysoka, chuda blondynka, która układając cienką kreskę ust w coś, co miało pewnie oznaczać grzecznościowy uśmiech, podała mi rękę. Wyglądała na pięćdziesiątkę, ale była chyba jednak zasuszoną czterdziestką. Uścisk ręki miała mocny, palce długie i kościste. Cień uśmiechu szybko zniknął.
Po krótkim pytaniu „co panią do mnie sprowadza” i krótkiej odpowiedzi, że zapewne klasyczne przeziębienie, choć nie jestem specjalistą, aby z całą pewnością stwierdzać jego „klasyczność” (tak na marginesie – to miał być żart, ale nie uzyskałam nawet skrzywienia ust w odruchu zniechęcenia do mojego marnego poczucia humoru), rozpoczął się prawdziwy szamański rytuał. Tu mnie pani doktor poklepała, kazała zdjąć czapkę „bo muszę panią popukać”, przyłożyła w plecy, ugniotła policzki, posłuchała co w płucach świszczy (poza smołą z fajek), obejrzała gardło i ciągle pytała, gdzie mnie boli, niezadowolona z faktu, że właściwie nic mnie nie boli w szczególności, zaś w ogólności to przeszkadza mi wszystko. Zażartować spróbowałam sobie jeszcze ze dwa razy, ale się poddałam. Kamienna twarz pani doktor nawet zniecierpliwienia nie chciała mi pokazać. Ale jak już skończyła ten taniec poszturchiwań i zasiadła naprzeciwko mnie, odkryłam, że jednak jej twarz coś wyraża – zatroskanie, żeby nie powiedzieć faktyczną, głęboką troskę.
- Bardzo dobrze pani zrobiła, że dzisiaj pani do mnie przyszła, że pani dłużej nie zwlekała. – zrobiła znaczącą przerwę, zawiesiła głos. Już wiedziałam, co doda: bo za trzy dni by pani umarła, bo to zaawansowany rak płuc, jeszcze jeden papieros i padnie pani trupem, dusząc się własnymi wymiocinami, a wymiotować będzie pani sczerniałą krwią, nie ma ratunku…
- Bo jutro to byłoby już zapalenie oskrzeli. Pani musi leżeć, nie wolno pani wstawać, chodzić. Powiedziałam pani, że się uczy, wystawię zaświadczenie, jakie pani chce, ale nie wolno pani nawet myśleć o wychodzeniu.
Już chciałam zapytać, czy wystawia też zwolnienia z rozmów kwalifikacyjnych, ale postanowiłam nie irytować jej kolejnymi pseudo żartami – przecież właśnie wojownicza i szlachetna pani doktor wyratowała mnie, oderwała od grobu.
Dostałam receptę i rozpiskę dodatkowych leków bez recepty dłuższą niż moje CV i chuda, żylasta dłoń wyciągnęła się do mnie w geście pożegnania.
Doszłam tylko do jednego wniosku – lekarze z NFZ-u mają tak mało czasu dla pacjenta, że traktują go jak sprawę do przepchnięcia, byle szybciej, co sprawia, że człowiekowi aż głupio, że przyszedł panu doktorowi, czy pani doktor zawracać głowę. Nie twierdzę, że to dobrze, ale przynajmniej nie mają czasu wywołać w człowieku depresji…
Znikam pod kołdrą.

2 komentarze:

BOR pisze...

:/

Ania pisze...

Olka! jestem pod wrazeniem pani doktor! W UK lekarze badaja Cie niezwykle rzadko..Jak ledwo chodzisz i mowisz,ze Cie boli - radza wziac paracetamol! Na wszystko tu k...a jest paracetamol!!! i ginekolog jest sekretnym miejscem u ktorego zadna kobieta nigdy nie byla..Tu robi sie cytologie co...3 lata..a bada Cie..pielegniarka..Dentysci umieja najlepiej wyrywac zeby, nie leczyc..Ech..nie powinnismy az tak narzekac..zawsze moze byc gorzej!!!!! :PPP