Ten świat nie zaczyna się, jak chciała Agnieszka Graff w
książce pod tym samym tytułem gdzieś w Polsce. On zaczyna się na Bliskim
Wschodzie.
Traf chciał, że właśnie książkę Graff Ada wypożyczyła z
biblioteki na podróż. Nie spodziewałam się, że ten tytuł będzie aż tak
znamienny. I nie jest moim zamiarem umniejszanie problemów opisywanych przez
Graff – przeciwnie – pod jej diagnozami mogłabym się podpisać każdą kończyną,
którą byłabym w stanie utrzymać długopis. Sama wielu z tych problemów boleśnie
doświadczyłam na własnej skórze. Mam na myśli raczej to, że przybyłam do tego
świata, świata innej kultury oraz odmiennego spojrzenia z pewną konkretną,
europejską, polską świadomością. Dla mnie w pełni oczywistym jest, że jako
kobieta, „człowiek po prostu” mam pewne określone prawa. Mimo, że czasem muszę
stającym na mojej drodze mężczyznom dobitnie o nich przypominać. Ale w mojej
świadomości to nie ja czegoś się domagam, tylko oni – te wapniaki – żyją z
mózgiem zatopionym w średniowieczu i trzeba im uświadomić, że mamy rok 2012 i
ich poglądy można między jakieś specyficznym folklorem zajeżdżające legendy
włożyć.
Zderzenie z Azją przypomina mi jednak dobitnie, że nie jest
to stan na świecie naturalny.
Po kilku godzinach w samolocie, bez względu na to, ile mi
czasu zostało do kolejnego lotu, zawsze najpierw szukam palarni. Nałóg to nałóg
– i silniejsi z nim przegrywali. W końcu jest –znalazłam palarnię na lotnisku w
Doha w Katarze. Pomieszczenie jest słabo wentylowane, w powietrzu zawiesić
można siekierę i kilka innych narzędzi. I sami mężczyźni dookoła. Kilku
europejczyków. Niektórzy prowadzą rozmowy, ale kiedy wchodzę – nagle milkną.
Przez sekundę zastanawiam się nad odwrotem, ale papieros wygrywa. Sytuacja
wraca do normy.
W Dhace S. zawsze idzie przodem. Ma to sens, szczególnie w
tym tłoku, poza tym prowadzi – rozszyfrowanie uliczek w tym mieście nie jest
wcale prostym zadaniem. Nazw ulic na rogach właściwie nie ma, od czasu do czasu
tylko tu i ówdzie można znaleźć jakiś złamany znak z numerem ulicy. Ale wszyscy
inni też zawsze idą przodem. Chyba że akurat przystaną zaskoczeni widokiem
białego dziwa.
Kobiety na ulicy widać – i owszem. Niektóre chodzą same. Ale
najczęściej tylko przemykają lub siedzą schowane w rikszach z rozłożonym
daszkiem lub za okratowanymi drzwiami motorowych taksówek, zwanych tu, od
rodzaju paliwa, CNG. Rzadko przystają przed przydrożnymi sklepikami. Na
zakupach na bazarach zazwyczaj towarzyszą im mężczyźni. Sprzedawczynie należą
do rzadkości – widuje się je tylko w elegantszych sklepach z klimatyzacją.
S. poza prowadzeniem zespołu żonglowania ogniem uczy też
nowe osoby. W pierwszej lekcji, w którą z Adą widziałyśmy, brały udział tylko
dwie dziewczyny. Chłopaków było ośmiu albo i więcej. Podczas drugiej proporcje
były nieco bardziej wyrównane – trzy Bengalki, ja (ale mnie ciężko liczyć) i
chłopaków trochę chyba mniej. Jedna z najlepszych performerek w grupie
wyjechała z rodziną do Malezji. Druga – jeździ na pokazy tylko jeśli uda się
jej ukryć przed rodziną gdzie naprawdę jest. Lekcje odbywają się w
restauracji/barze/klubie, na tyłach. Poza dziewczynami, które uczestniczą w
zajęciach i zaraz po ich zakończeniu znikają, na sali nie ma kobiet – jest
tylko pani doglądająca kuchni.
Przychodzi koleżanka S. Żali się, że mężczyźni zabraniają
jej palenia papierosów. Opowiada jak próbowała im tłumaczyć, że przecież ma do
tego takie samo prawo. Brzmi niby jak feministka, ale od feminizmu zdecydowanie
się odcina. Opowiada o ustawie, która pozwala kobiecie uzyskać rozwód na
podstawie ustnego oświadczenia o tym, że mąż się nad nią znęca. Co więcej –
jeżeli tylko złoży donos na policji, delikwent powinien być natychmiast
aresztowany (wbrew pozorom prawo w Bangladeszu jest bardzo pro kobiece, nieco
gorzej tylko przedstawia się jego egzekwowanie). Koleżanka S. mówi, że nie może
być feministką, bo kobiety nadużywają prawa, a jej żal jest mężczyzn. Nie ma w
jej słowniku pojęcia społecznej świadomości prawa, nie zauważa, że aby w tym
świecie zapanował spokój potrzebny jest jeszcze balans pomiędzy prawem
zwyczajowym a państwowym. „Kobiety są głupie” - tak kończy swój wywód.
Rozmowy kobiet toczą się w jadalni. Koło kuchni. Zazwyczaj
wtedy, gdy mężczyzn nie ma. Przy wodzie, ciastku, herbacie z obowiązkowym
mlekiem.
A na ulicy tylko z plakatów uśmiechają się dwie miłe starsze
panie z dwóch przeciwstawnych partii – była premier Khaleda Zia i obecna - Sheikh
Hasina.
This world does
not begin as Agnieszka Graff – polish feminist writer and an author of the book
under the same title wanted – somewhere in Poland. It begins in the Middle
East.
And it was
this book that Ada chose from the library as a book for the trip. I didn’t
expect this title to be that meaningful. And it is not my goal to minimize the
problems described by Graff – contrary – I would sign myself under her
diagnosis with every and each part of my body capable of holding a pen. I
myself have painfully experienced many of these problems. What I am trying to
say is – I came to this world, world of different culture and points of view
with a very concrete, European, Polish awareness. It is absolutely obvious for
me that as a woman, “a human being in fact” I have my rights. I have them
despite the fact that from time to time I have to remind about it some of the men
I meet on my way. But in the way I see it – it’s not me demanding something –
it’s them who have their brains still somewhere in the Middle Ages and they
have to realize that we live in the year 2012 and their opinions can be only
put somewhere among folklore legends.
Coming to
Asia reminded me clearly that it is not the natural state of the world.
After a few
hours on the plane, no matter how much time I’ve got left before the next
flight – firstly I’m always looking for a smoking room. Addiction is an
addiction – even stronger were loosing against it. There it was – a smoking room
on the Doha Airport, Qatar. The room was hardly ventilated, the air was very
thick. And only men around me. A few of them were Europeans. Some of them
talking but when I entered – they went silent. For a second I was thinking of
going back but the cigarette won. The situation got back to normal.
In Dhaka S.
always goes first. It makes sense especially in this crowd. And he makes the
path – learning streets in this city is not really an easy thing to do. There
are no boards with the names of the streets just from time to time you can see
a little sign with their number. But all the other men also always walk in
front – that changes only if they stop surprised by the white wonder.
There are
some women on the street. Some of them alone. But mostly they just sneak
through the pavement or seat hidden in rickshaws or behind the barred windows of
motor taxis called here CNG – from the type of fuel. Rarely they stop in front
of little street shops. While they’re shopping on the markets, they’re usually accompanied
by men. There are almost no female sellers – except for luxurious air conditioned
stores.
Except for
having fire spinning show S. also gives lessons to newcomers. During the first
lesson which we saw with Ada, only two girls were attending. For eight or more
boys. During the second one proportions were more aligned – three Bengali girls
plus me (although given the circumstances I shall not be counted) and a bit
less men. One of the best performers in the group left with her family to
Malaysia. The other one usually cannot attend. Lessons take place at the back
of the restaurant. Except for the girls which attend classes and run out just
after there are no women in this place. Only an elderly woman taking
care of the kitchen.
S.’s friend
joined us. She was complaining about the fact that men are forbidding her to
smoke. She told us how she was explaining to them that she has the same right
to do that. One could say she sounded like a feminist but she cut herself off
the feminism. She told us about the act of law which gives women the right to
get a divorce basing just on a statement that they were molested by their
husbands. What is more – it’s enough for a woman to show up at the police
station and give a statement to have her husband arrested (surprisingly the law
in Bangladesh is very women pro but it’s execution is not that effective). S.’s
friend said that she cannot be a feminist because women overuse this law and
she is sorry for the poor guys. Her dictionary does not contain a phrase “social
awareness of law”. She does not notice the need for balance between the state
and traditional law. “Women are stupid” is how she ends her reasoning.
Women’s
talks take place in the dining room. Close to the kitchen. Usually when men are
not around. With water, cake and tea with obligatory milk.
And in the
streets you can see only two elderly women smiling from the posters. They come
from to opposing parties – former prime minister Khaleda Zia and the present
one – Sheik Hasina.
1 komentarz:
A uśmiechy mają zaprawdę wspaniałe...
Prześlij komentarz