sobota, 15 września 2012

Ucieczka do kina „Wolność”/Escape to the „Freedom” cinema



Z kina zwiać się w tej chwili nie da. Można zwiać do kina. A nawet nie tyle do kina, co przede wszystkim na film – będzie nosił tytuł „azjatyckie perypetie przygłupiej masochistki”. Streszczenie i recenzja każdej pojedynczej sceny pojawi się nie gdzie indziej, jak właśnie tu.
Przez ostatni tydzień trwały celebracje. Po pierwsze przeprowadzki – mieszkamy teraz w kamienicy z sufitami na wysokości prawie czterech metrów. Dziwny wpływ ma na mnie to mieszkanie. Muzyczny. Wpływ – w sensie. Ta gigantyczna kubatura (odziedziczyłam porządne głośniki po właścicielu) pozwala na słuchanie li tylko i wyłącznie opery. Tudzież muzyki klasycznej, ale tylko tej potężnej i nie kiczowatej. Z powodu braku miejsca na kicz – odpada Wagner. Z powodu braku miejsca na wszystko, co nie jest potężne – odpada Mozart. W ogóle wszystko, co związane z językiem niemieckim chwilowo odpada, bo ten nie podoba mi się bardziej niż zazwyczaj. I to z kilku powodów. No – to nagrzałam atmosferę i sobie teraz uprzejmie zamilknę.
Drugi powód celebracji jest nieco bardziej prozaiczny. Zakończyłam pracę numer cztery. Za tydzień będę już pracowała tylko w dwóch miejscach. A za dwa i pół w ogóle pracę będę miała w nosie, żeby nie powiedzieć, że na trzy miesiące upchnę ją jeszcze głębiej w pewnych ciemnych otworach fizjologicznych. I nareszcie mam czas oddychać. I podrapać się po dupie, którą ostatnio pięknie zapuściłam – z braku ruchu i przyjemności, jaką daje gotowanie…
No… To z okazji celebracji opowiem wam, jak wyglądała rozmowa o urlopie z moją szefową, bo tego kwiatka jeszcze nie słyszeliście (no bo i jak, skoro od dwóch miesięcy nie napisałam prawie słowa? Poza tym jeszcze taki kwiatek chyba nie powstał, którego dałoby się usłyszeć, ale pierdolę dziś stylistyczną kurtuazję).
Akcja dzieje się rano. Świeci sobie słoneczko, ptaszki ćwierkają, lekki wiaterek sobie skądś dokądś popierdziela. A ja idę do szefowej.
- Pani M. sprawa jest… Ale tak mi jakoś przez gardło, no nie tego…
- Co narozrabiałaś i ile mnie to będzie kosztować?
- O ile mi wiadomo, to nie dość, że nic, to jeszcze Pani zaoszczędzi.
- To mnie zainteresowałaś… Siadaj dziecię marnotrawne.
- Bo ja to bym tak chciała… No chciałabym, chciała.. Na urlop znaczy się bym chciała.
- No to masz wpisany, w październiku. A co, spieszy ci się?
- Pośpiechu to nie ma, ale na dłużej bym chciała.
- Na dłużej to znaczy, na ile? Pół roku? Rok?
- Nie no, tylko trzy miesiące.
- No to jedź. A dokąd jedziesz?
- A no do Bangladeszu Pani M.
- To weź mnie zabierz ze sobą, co?
I tak dalej w tym tonie pogawędziłyśmy jeszcze może ze dwie minuty. Ma ktoś zajebistszą szefową? No śpiewać ptaszki wy moje. Nie, nie ma nikt lepszej. Taką to tylko ja mam. I nie zawaham się użyć…
I tak za dwa i pół tygodnia będę się za te swoje grzechy smażyć w islamskim piekle. A potem odetchnę już nieco bliżej cywilizacji. A o koncercie GB też kiedyś napiszę – pewnie, jak mi się jakiś kolejny przydarzy…
A tymczasem powracam do marnego zachwytu nad codziennością. Jadę właśnie do Gdyni. Na dworcu autobusowym młody, na oko trzydziestoletni facet rozklejał dziś ogłoszenia o tym, że niedawno dostał jakieś prochy, został po tych prochach zgwałcony, a nagranie poszło do sieci. Prosił o pomoc przy szukaniu wszystkiego, co wylądowało online. (Strach się bać?)
Z mniej przyziemnych tematów – oglądałam przed chwilą kolejny koreański dramat z mojej listy – rzecz jasna, jak to w „Artystycznym Kinie Azjatyckim” – z odpowiednią ilością „momentów”. A obok mnie siedział gość i czytał sobie o nieskończoności boga. Chrząkał tak głośno i często, że dla dobra współpasażerów zmieniłam repertuar… ot uroki transportu publicznego w dobie wszechobecnej techniki…


Right now it’s hard to escape from the cinema. It only seems possible to escape inside. Even more – to escape for  a movie which is going to be untitled “Asian story of a dumb masochist”. The shortcut and review of  each and every scene will be published nowhere else but here.
During the whole last week I’ve been celebrating. Firstly – because of the fact that we moved. Right now we live in an old building with ceiling almost four meters high. This apartment has a weird influence on me. Musical influence. This giant space (I inherited damn good speakers after the owner) allows me only to listen opera. Along with classical music but only the monumental and non-kitsch one. Because of no space for kitsch – Wagner ain’t allowed in. because of the luck of space for anything non-monumental – Mozart ain’t allowed in. Basically anything connected with la lingua alemána  is temporarily forbidden because I dislike this language more than usual. For quite a few reasons. Ok – so I heated the atmosphere up and will shut myself up in all the right moment.
The second reason for celebration is way more prosaic. I finished the job no 4. In a week I will be working only in two places at the time. And in two and a half weeks I will be forget about the fact that I have any job at all. Finally I have time to breathe. And scratch my ass (which is getting bigger and bigger again) whenever I feel like it.
So… As for celebration I will tell you guys about the conversation I had with my boss about my vacations. This story you haven’t heard yet (not that I gave you any chance with me not writing a word for almost two months).
The action takes place in the morning. The sun is shining, birds are singing, the wind is slowly blowing. And I am going to my boss.
- Mrs. M. there is something i need to talk to you about. But somehow it ain’t that very easy.
- What is it that you messed up and how much Is that going to cost me?
- For as much as I know not only it will not cost you a cent but also you might be able to save up.
- You have my full attention. Take a seat kiddo.
- Because I wish… Oh I wish, I wish… I wish I could go for vacations.
- And if I remember well you have vacations planned for October. Or maybe you are in a hurry?
- No, there is no hurry. But a need for some more time exists.
- More time meaning what? Half a year? A year?
- Oh no, I wouldn’t dare… Just three months.
- Ok. So go. But where are u gong?
- To Bangladesh Mrs. M.
- So take me with you dear. Will you?
And so we continued for another minute of two. So does any of you have a more fucking fabulous boss? Tell me sweethearts. No. None of you have a better boss. Only I have one. And will not be afraid to use this fact…
And so in two and a half weeks I will be burning in Islamic hell for my sins. And then will have time to catch some air somewhere closer to the civilization. And about GB concert I will also write one – probably after the next one I will go to.
And in the meantime I shall get back to doubtful enjoying of the reality. I am on the bus to Gdynia. At the station a young guy was hanging posters saying that he was given some medicaments, raped and recorded. The tape naturally went online. He was asking for help in finding all published materials.
From slightly lighter topics – a moment ago I was watching another Korean drama from my list – with (as it has to be in “Artistic Asian Cinematography) a right amount of sex scenes. And next to me was seating a guy reading about the Infinity of God. He was meaningfully “coughing” so often and loud that I had to change the movie. Just a “taste” of public transport in the era of surrounding technique… 


Brak komentarzy: