Wszystko się sypie. W tempie, jakiego nie mogłam się
spodziewać. S. użył sformułowania „nie chcę was tutaj”. Nie żebym się tego w
ogóle nie spodziewała, ale zakładałam inne przyczyny niż fakt, że Dhaką wstrząsają
religijne zamieszki. Według S. zginęło kilkanaście osób. Według anglojęzycznych
mediów bengalskich rzeczywiście są ofiary, ale wypadku autokaru i zamieszek na
tle etnicznym poza Dhaką. Inna sprawa, że w tym kraju nie należy się spodziewać
wyjątkowo dobrze zorganizowanej informacji. Niełatwo będzie na razie dojść
jakie są fakty.
Wiadomości ostatni raz sprawdzałam przed chwilą (teraz jest
niedziela, godzina 16:20, siedzę już w autobusie powrotnym do Warszawy). 12
islamskich partii ogłosiło strajk generalny, ale chociaż w Bangladeszu dzień
już się kończy – dzisiaj nie było żadnych szczególnych incydentów. Niczego
choćby porównywalnego z zamieszkami sprzed dwóch dni. Jutro drugi dzień
strajku. Mamy jeszcze półtora tygodnia, należy liczyć na to, że sytuacja się
nieco uspokoi.
W międzyczasie kupiłam dla Ady i siebie hidżaby i specjalne
opasko-czepki, które się pod niego zakłada. Może w tym stroju, chociaż rzucać
się w oczy będziemy na pewno, nie będziemy jednak nikogo wkurzać. Do hidżabów
można szczęśliwie nosić europejskie stroje, oczywiście pod warunkiem, że
przykrywają kobietę od kostek po Hidżab właśnie, włącznie z rękami. O ile
pamiętam Muzułmanki noszą sandały, więc może chociaż stóp sobie nie
poodparzamy.
Pytanie tylko, czy S. zgodzi się na nasz przyjazd. Ale to od
dawna było jedną wielką zagadką.
Everything
is collapsing. At enormous speed. S. actually said “I don’t want you here”. Not
that I haven’t expected this but I suspected reasons other than Dhaka becoming
the center of religious riots. According to S. dozen of people or so were
killed. According to English language Bangladeshi media there were victims but
of a bus crash and some ethnical riots outside Dhaka. Other thing is that
information in this country might not be perfectly organized. It might be hard
to find out what the truth is.
I checked
the news a moment ago (it’s Sunday 4:20 p.m. I’m already on the bus going back
to Warsaw). 12 Islamist parties have announced a general strike but although
the day is already coming to an end in Bangladesh – today there were no special
incidents. Nothing even comparable to what was going on two days ago. Tomorrow
is the second day of an announced strike. We have a week and a half for the
situation to calm down and I’m counting on it.
In the
meantime I bought two hijabs and special “underscarfs” that are supposed to be
under them for Ada and me. Dressed like that we will still stand out but maybe
in a less frustrating manner. Luckily one can wear European clothes along with
hijab, they’re just supposed to cover a woman completely from ankles up to
where hijab starts along with arms. If I remember well Muslim women are allowed
to wear sandals so at least our feet will not get boiled.
The last
question is if S. will allow us to come. But that has been question for a long
time now. LATEST NEWS FROM BANGLADESH
Aduśka dużo grzebie w necie. Jest moim dostawcą informacji.
Znalazła już chyba wszystko, co opublikowano na temat Bangladeszu w języku
polskim. I wciąż trzyma rękę na pulsie. Co więcej – nawiązała już kilka
przyjaźni poprzez couchsurfing, więc w razie jakiejkolwiek awarii ma szansę
uratować nam tyłki. Niedawno dogrzebała się na TVN 24 filmików z piątku sprzed
tygodnia, na których pokazywano protesty przeciwko Amerykanom. Policja
zatrzymała napierający tłum jakieś pół kilometra od amerykańskiej ambasady
armatkami wodnymi. Co ciekawe – w bangladeskich mediach na ten temat nie
podawano żadnych informacji (tajny wywiad Ady zrobił już na ten temat
research), a demonstracje były pokazywane jedynie przez zagraniczne serwisy
informacyjne. Nos Oli dzięki wywiadowi Ady wyczuwa temat dla siebie w sam raz…
Tylko niestety po raz pierwszy jadę z ledwie ogólnym planem i bez porządnego
przygotowania merytorycznego, więc będę musiała się spinać na miejscu.
Tym bardziej, że mieszkańców Dhaki bardziej niż demonstracje,
o których zdawali się ledwie wiedzieć, bardziej rozgrzewają zupełnie inne
decyzje polityczne – blokowanie serwisu youtube, czy dostępu do Google. Nie
wiem na czym taka blokada dokładnie polega, bo wyszukiwarka ponoć nie działała,
ale kumpel opowiadał mi o tym za pomocą Google Talk.
A tym czasem z innej beczki. Dokładnie piętnaście lat temu,
jako urocza trzynastolatka pod koniec siódmej klasy szkoły podstawowej
wyciągnęłam szanowną mą Producentkę do jeszcze wtedy istniejącego kina Żak w
Gdańsku (tzn. kino istnieje chyba nadal, ale w zupełnie innym miejscu) na
przedpremierowy pokaz filmu „Hype!” – dokumentu o fenomenie muzyki grunge w
Seattle. Mama straszyła, że jak pójdę w podartych jeansach, to mnie do kina nie
wpuszczą, bo każdy rozpozna we mnie dzieciaka. Na sali Mama była najstarsza, ja
najmłodsza. Ale żadna z nas nie wyróżniała się z tłumu. Ja dzięki podartym
dżinsom, ona dzięki kraciastej koszuli. Mama wyszła z kina lekko ogłuszona, ale
prędko stała się wielką fanką Soundgarden. Nie miałam więc problemów z
przeforsowaniem ustawiania głośników na maksa w pokoju, ani wyboru muzyki
podczas jazdy samochodem. No nie było się przeciwko czemu buntować po prostu…
Dla dzieciaka autentyczna tragedia…
Grunge’u nie słucham już od dobrych ośmiu, może nawet dziesięciu
lat. Ale kiedy poszłyśmy ostatnio na zakupy, to w skądinąd amerykańskiej
sieciówce H&M królowało nie co innego, jak kraciaste koszule, koszulki z
NIrvaną, przecierane dżinsy. I jak trzynastolatce, którą znów się poczułam –
Mama kupiła mi trampki w kratkę. Piętnaście lat temu byłabym gotowa za takie
zabić… Uznałam, że wybór filmu na jazdę powrotną do Warszawy był dość oczywisty
– po piętnastu latach obejrzałam sobie ponownie „Hype!”.
Ten hałas nie wydaje mi się już tak dobrze zorganizowany jak
kiedyś. Ale nadal powoduje, że krew nieco szybciej krąży w żyłach. Zastanawiam
się nawet nad przetarciem starych dżinsów. I kupnem flanelowej koszuli… Ale
tylko z metką porządnej firmy, a nie producenta odzieży roboczej, jak miałam w
zwyczaju – musi mieć kobiecy krój i
wcięcie w talii.
Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam tak odczarowując mity z
przeszłości. Chociaż na szczęście te nigdy nie należały do pieczołowicie
przechowywanych i wielbionych. Gdzieś kiedyś rozeszło się po kątach, pozostała
tylko wielka miłość do punk rocka. Ale Eddie Vedder z Pearl Jamu najarany jak
stodoła i pieprzący coś do kamery tylko po to, by coś pieprzyć, bo przecież w
końcu tę kamerę przed nim postawili już raczej nie zdobędzie ponownej szansy na
zdobycie tytułu „uduchowionego”… Szkoda – tak łatwo było kiedyś wierzyć…
Ale sentymenty na bok. „Hype!”, jak już chyba pisałam w
poście o Czerwonych Latarniach (dlaczego chyba? A czy wy naprawdę wierzycie, że
ja czytam własne posty?!) zupełnie przypadkowo naraził mnie na zakochanie w
kinie azjatyckim. Napisałam bowiem jego recenzję do „Filmu” (jeszcze wysyłało
się je pocztą, nie mailem) i wygrałam film „Zawieście Czerwone Latarnie” (na
kasecie VHS, nie płycie DVD). I się potoczyło.
Toczy się nadal. Za dwa tygodnie wyląduję w Dhace. Tak z rozpędu.
Moja Azja. To teraz w ramach jakiegoś konkretu na zakończenie tego mętnego
wywodu :
Najbliższa ambasada jest w Hadze, kuriera najlepiej zamówić
na firmę, bo ceny są dość drastyczne. Ja w końcu stargowałam do około 128 PLN w
jedną stronę plus opłata importowa – 98 PLN.
Szczepienia – WZW AiB: potrzebne są trzy dawki, jedna
kosztuje 155-180 PLN, taniej jest poza Warszawą, a już w ogóle najlepiej i
najtaniej to w Centrum Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni.
Dur brzuszny – 180-200 PLN, konieczna tylko jedna dawka. W
tej chwili w Gdyni szczepionki nie ma, bo została wycofana.
Ubezpieczenie – ja wykupiłam kartę EURO26 (hehe, a co?!) ale
trzeba przyznać, że nie obejmuje ona ubezpieczenia od chorób tropikalnych i
wielu innych rzeczy. Ubezpieczenie podróżne na 2 tygodnie wychodzi około 100
-200 PLN, w zależności od pakietu. Na dwa miesiące – nawet nie pytajcie - ja
ryzykuję podróż z kartą i tylko z nią.
Malaria
- nie poleca się wcale brania leków antymalarycznych – profilaktyka bywa
bardziej zabójcza od samej choroby, dużo kosztuje, poza tym w leki dostępne w
Polsce są starej generacji, nie sprowadza się nowszych, bo nie ma takiej
potrzeby. Lepiej więc w przypadku zachorowania od razu lecieć do miejscowego
lekarza i brać to, co można kupić na miejscu – jest o wiele bardziej skuteczne.
Ada makes a
lot of research on the Internet. She is my private information supplier. She
has probably found every single thing that was published in Poland about
Bangladesh. And she keeps looking. What is more – she even made friends with
some people from couchsurfing so in case of any trouble she might be able to
save both our asses. Not long ago she found some short films on TVN 24 from
last Friday showing the anti-American demonstration in Dhaka. The police
stopped the mob around 0,5 km from the embassy with water cannons. What’s
interesting – in Bangladeshi media there was not a single information about it
(Ada’s secret intelligence service has already checked it) and the
demonstration has been only shown in foreign media. Ola’s nose is telling her
that she might find some pretty good material in there. It’s just that for the
first time in my life I am going with no proper preparation so I’ll have to
struggle on the place.
But Dhaka
inhabitants are way more interested in other political decisions – youtube is
being blocked along with Google. I have no idea how this blockade looks exactly
because I was told about it via Google Talk though the search engine was not
supposed to work at the time.
And in the
meantime – exactly fifteen years ago as a lovely thirteen years old girl close
to the end of the seventh grade I took my mom to a still existing back than cinema
„Żak” in Gdańsk for the movie „Hype!”- a documentary about a grunge phenomenon.
Mom was telling me that I would not be allowed inside the theatre in my torn
jeans because everyone would recognize an underage kid in me. But we entered.
She was the oldest and I was the youngest in the place. But none of us stood
even a little bit out – me thanks to my jeans an mom – to her checked shirt. She
left the theater a bit stunned but soon enough she was Soundgarden’s fan no 1.
Since then I had no troubles playing music on a full volume or choosing a music
for car trips. Nothing to rebel against. For a kid like me – a pure tragedy.
I haven’t
been listening to grunge for like eight or ten years now. But when we went
shopping last time in a H&M shop what was no 1 fashion trend? Checked
shirts, Nirvana T-shirts, trousers with holes. And as for a thirteen years old
(and I really felt like one at the very moment) – mom bought for me checked
shoes. Fifteen years ago I would kill for those. So I decided that a choice of
a movie for the trip back to Warsaw was quite obvious. After fifteen
years I watched “Hype!” again.
This noise
doesn’t seem that well organized anymore. But it still makes my blood go faster
through my veins. I’ve been even thinking of tearing some of my old jeans. And
buying a flannel shirt. But only from a normal clothing company and not working
style like those I used to wear. Now it’s supposed to be nice and
womanly.
I’m just
wondering if I did well to take the magic away from the myths of past. Luckily
they were not that very dear to me. Sometime ago they faded away and all that
is left is my incurable love for punk rock. But stoned Pearl Jam’s Eddie Vedder
talking some shit in front of the camera just because the camera is standing
there and he obviously feels like he has to say something will never get any
chance to be called “spiritual” anymore – unless it’s a word coming from spirit
as a liquor. It’s sad how easy it was to believe back then.
But
sentiments aside. As I wrote in some previous post (I think I did) about the
Red Lanterns (why do I just think I did? And do you really believe that I read
what I write?) “Hype!” by pure chance made me fall in love with Asian cinema. I
wrote it’s review to the “Film” magazine (it was sent by post not via e-mail) and
I won the movie “Raise the Red Lanterns” (on the VHS not DVD). And so it
happened.
And so it’s
been going on until now. In two weeks I will land in Dhaka. My first time in
Asia. And now as for some concrete after this long and meaningless lecture:
The closest
embassy is in Hague and it’s best to order a courier service for a company
because the prices are quite high. I managed to make it just 128 PLN one side
plus import fee – 98 PLN.
HEP A&B
vaccination – you need three doses and one costs around 155-180 PLN. It’s cheaper
to take them outside Warsaw and the best and cheapest solution is to take them
in Gdynia in the Centre of Tropical and Maritime Medicine.
Typhoid
fever – 180 – 200 PLN, just one dose is needed. Right now they do not have this
vaccination in Gdynia because for some reasons it was banned.
Insurance –
I only bought the EURO26 card (and why not?!) but I must admit that it does not
cover tropical diseases and many other things. Travel insurance for 2 weeks
costs around 100 – 200 PLN depending on the package. Insurance for 2 months –
don’t even ask. I’m taking only my card and card only.
Malaria –
it’s not a good idea to take anti-malaria medicine before you go – they might
have side effects even worse than a disease itself. Plus the medicines that you
can get in Poland are not very modern – the newest are not imported as they are
not really needed. In case of getting sick it’s better to go to local doctor
and buy local medicine – it’s way more effective.
Z kina zwiać się w tej chwili nie da. Można zwiać do kina. A
nawet nie tyle do kina, co przede wszystkim na film – będzie nosił tytuł
„azjatyckie perypetie przygłupiej masochistki”. Streszczenie i recenzja każdej
pojedynczej sceny pojawi się nie gdzie indziej, jak właśnie tu.
Przez ostatni tydzień trwały celebracje. Po pierwsze
przeprowadzki – mieszkamy teraz w kamienicy z sufitami na wysokości prawie
czterech metrów. Dziwny wpływ ma na mnie to mieszkanie. Muzyczny. Wpływ – w sensie.
Ta gigantyczna kubatura (odziedziczyłam porządne głośniki po właścicielu)
pozwala na słuchanie li tylko i wyłącznie opery. Tudzież muzyki klasycznej, ale
tylko tej potężnej i nie kiczowatej. Z powodu braku miejsca na kicz – odpada
Wagner. Z powodu braku miejsca na wszystko, co nie jest potężne – odpada
Mozart. W ogóle wszystko, co związane z językiem niemieckim chwilowo odpada, bo
ten nie podoba mi się bardziej niż zazwyczaj. I to z kilku powodów. No – to
nagrzałam atmosferę i sobie teraz uprzejmie zamilknę.
Drugi powód celebracji jest nieco bardziej prozaiczny.
Zakończyłam pracę numer cztery. Za tydzień będę już pracowała tylko w dwóch
miejscach. A za dwa i pół w ogóle pracę będę miała w nosie, żeby nie
powiedzieć, że na trzy miesiące upchnę ją jeszcze głębiej w pewnych ciemnych
otworach fizjologicznych. I nareszcie mam czas oddychać. I podrapać się po
dupie, którą ostatnio pięknie zapuściłam – z braku ruchu i przyjemności, jaką
daje gotowanie…
No… To z okazji celebracji opowiem wam, jak wyglądała rozmowa
o urlopie z moją szefową, bo tego kwiatka jeszcze nie słyszeliście (no bo i
jak, skoro od dwóch miesięcy nie napisałam prawie słowa? Poza tym jeszcze taki
kwiatek chyba nie powstał, którego dałoby się usłyszeć, ale pierdolę dziś
stylistyczną kurtuazję).
Akcja dzieje się rano. Świeci sobie słoneczko, ptaszki
ćwierkają, lekki wiaterek sobie skądś dokądś popierdziela. A ja idę do
szefowej.
- Pani M. sprawa jest… Ale tak mi jakoś przez gardło, no nie
tego…
- Co narozrabiałaś i ile mnie to będzie kosztować?
- O ile mi wiadomo, to nie dość, że nic, to jeszcze Pani
zaoszczędzi.
- To mnie zainteresowałaś… Siadaj dziecię marnotrawne.
- Bo ja to bym tak chciała… No chciałabym, chciała.. Na
urlop znaczy się bym chciała.
- No to masz wpisany, w październiku. A co, spieszy ci się?
- Pośpiechu to nie ma, ale na dłużej bym chciała.
- Na dłużej to znaczy, na ile? Pół roku? Rok?
- Nie no, tylko trzy miesiące.
- No to jedź. A dokąd jedziesz?
- A no do Bangladeszu Pani M.
- To weź mnie zabierz ze sobą, co?
I tak dalej w tym tonie pogawędziłyśmy jeszcze może ze dwie
minuty. Ma ktoś zajebistszą szefową? No śpiewać ptaszki wy moje. Nie, nie ma
nikt lepszej. Taką to tylko ja mam. I nie zawaham się użyć…
I tak za dwa i pół tygodnia będę się za te swoje grzechy
smażyć w islamskim piekle. A potem odetchnę już nieco bliżej cywilizacji. A o
koncercie GB też kiedyś napiszę – pewnie, jak mi się jakiś kolejny przydarzy…
A tymczasem powracam do marnego zachwytu nad codziennością.
Jadę właśnie do Gdyni. Na dworcu autobusowym młody, na oko trzydziestoletni
facet rozklejał dziś ogłoszenia o tym, że niedawno dostał jakieś prochy, został
po tych prochach zgwałcony, a nagranie poszło do sieci. Prosił o pomoc przy
szukaniu wszystkiego, co wylądowało online. (Strach się bać?)
Z mniej przyziemnych tematów – oglądałam przed chwilą
kolejny koreański dramat z mojej listy – rzecz jasna, jak to w „Artystycznym
Kinie Azjatyckim” – z odpowiednią ilością „momentów”. A obok mnie siedział gość
i czytał sobie o nieskończoności boga. Chrząkał tak głośno i często, że dla
dobra współpasażerów zmieniłam repertuar… ot uroki transportu publicznego w
dobie wszechobecnej techniki…
Right now it’s
hard to escape from the cinema. It only seems possible to escape inside. Even
more – to escape for a movie which is
going to be untitled “Asian story of a dumb masochist”. The shortcut and review
of each and every scene will be
published nowhere else but here.
During the
whole last week I’ve been celebrating. Firstly – because of the fact that we
moved. Right now we live in an old building with ceiling almost four meters
high. This apartment has a weird influence on me. Musical influence. This giant
space (I inherited damn good speakers after the owner) allows me only to listen
opera. Along with classical music but only the monumental and non-kitsch one.
Because of no space for kitsch – Wagner ain’t allowed in. because of the luck
of space for anything non-monumental – Mozart ain’t allowed in. Basically
anything connected with la lingua alemána
is temporarily forbidden because I dislike this language more than
usual. For quite a few reasons. Ok – so I heated the atmosphere up and will
shut myself up in all the right moment.
The second
reason for celebration is way more prosaic. I finished the job no 4. In a week
I will be working only in two places at the time. And in two and a half weeks I
will be forget about the fact that I have any job at all. Finally I have time
to breathe. And scratch my ass (which is getting bigger and bigger again) whenever
I feel like it.
So… As for
celebration I will tell you guys about the conversation I had with my boss
about my vacations. This story you haven’t heard yet (not that I gave you any
chance with me not writing a word for almost two months).
The action
takes place in the morning. The sun is shining, birds are singing, the wind is
slowly blowing. And I am going to my boss.
- Mrs. M.
there is something i need to talk to you about. But somehow it ain’t that very
easy.
- What is
it that you messed up and how much Is that going to cost me?
- For as
much as I know not only it will not cost you a cent but also you might be able
to save up.
- You have
my full attention. Take a seat kiddo.
- Because I
wish… Oh I wish, I wish… I wish I could go for vacations.
- And if I
remember well you have vacations planned for October. Or maybe you are
in a hurry?
- No, there
is no hurry. But a need for some more time exists.
- More time
meaning what? Half a year? A year?
- Oh no, I
wouldn’t dare… Just three months.
- Ok. So
go. But where are u gong?
- To
Bangladesh Mrs. M.
- So take
me with you dear. Will you?
And so we
continued for another minute of two. So does any of you have a more fucking
fabulous boss? Tell me sweethearts. No. None of you have a better boss. Only I
have one. And will not be afraid to use this fact…
And so in
two and a half weeks I will be burning in Islamic hell for my sins. And then
will have time to catch some air somewhere closer to the civilization. And
about GB concert I will also write one – probably after the next one I will go
to.
And in the
meantime I shall get back to doubtful enjoying of the reality. I am on the bus
to Gdynia. At the station a young guy was hanging posters saying that he was
given some medicaments, raped and recorded. The tape naturally went online. He
was asking for help in finding all published materials.
From
slightly lighter topics – a moment ago I was watching another Korean drama from
my list – with (as it has to be in “Artistic Asian Cinematography) a right
amount of sex scenes. And next to me was seating a guy reading about the
Infinity of God. He was meaningfully “coughing” so often and loud that I had to
change the movie. Just a “taste” of public transport in the era of surrounding
technique…
Moją namiętnością jest przemieszczanie. Fizyczne. Intelektualne. Prawdziwe. Zmyślone.
Czasem bywam w raju, a czasem w tarapatach...
My passion is moving. Phisical. Intelectual. Real. Made up.
Sometimes I get into the paradise and sometines into trouble.