wtorek, 8 września 2009

Jej pomnik...

































Ona miała 16 lat i wcale nie była prostytutką (bo to nie jest tekst „Chryzantem złocistych” do nurwy kędzy). Ale w ciążę zaszła. Potem wyszła za mąż i do dziś nie wróciła. Dziś ma 34 lata, ciemne włosy, które związuje w ogon, do którego dopina sztuczne przedłużenie – większość włosów straciła podczas choroby, którą wywołał nadmierny stres, a jej brodę przecina głęboka blizna, której nie sposób zamaskować, której nie sposób pominąć wzrokiem. Ubiorem podkreśla swoją kobiecość, nosi staranny makijaż i wiecznie kokietuje zielonymi oczami, otoczonymi rzęsami wytuszowanymi tak starannie, że widać oddzielnie każdy włosek. Jest wesoła, chce się bawić, roznosi uśmiech. Mam kilku synów. I męża, który ją bije, dobija chorobliwą zazdrością, pije przynajmniej 4 piwa dziennie, atakuje z nożem nawet szwagra i ciągle powtarza jej, że jest szmatą. Najstarszy syn kiedyś stanął w jej obronie, teraz jest wrogiem ojca nr 1. Chce uciec, ale dokąd, skoro zarabia 1500 złotych, nie ma tytułu własności ani do mieszkania, ani do budowanego od 17tu lat domu? Skoro wie, że synów z tym potworem nie zostawi?

Ona ma trochę przed czterdziestką i dwie córy. Nastolatki. Jedna jest w klasie maturalnej, druga zaczyna szkołę średnią. Obie dobrze się uczą, angielski szlifują wraz ze znajomymi, których poznały podczas podróży odbytych dzięki troszkę zamożniejszej rodzinie. Zapraszają kolegów z różnych krajów – ona chętnie na to przystaje, bo dzięki temu dziewczynki uczą się tolerancji. Młodsza poszła do technikum, bo pomimo, że bardzo chce skończyć studia, to przecież nie może przewidzieć, co się w jej życiu wydarzy i chce mieć jakiś zawód. Ona jest z dziewczynek dumna. I też chodzi wiecznie uśmiechnięta, wszystkich rozśmiesza żartami. Pomaga każdemu. Jest pełna życia. Nie chce tylko napić się z nami kawy, bo, jak mówi, w którymś momencie postanowiła jej więcej nie pić. Rok temu straciła męża. On nigdy nie miał najmniejszego wypadku, aż do momentu, gdy wracał z pogrzebu kogoś z rodziny (ona nie mogła wtedy pojechać), z jej teściową i dziewczynkami – dziewczynki siedziały z tyłu, dlatego żyją. Bo z przodu samochodu nic nie zostało.

Ona ma koło sześćdziesiątki. Wygląda staro, jest zniszczona i troszkę jakby powolniejsza – nie tylko pod względem ruchowym. Ale robi swoje, każdą czynność wykonując bardzo starannie i dokładnie. Często opowiada, jak to „za jej czasów” – ale nie gani niczyjej młodości, porównuje z ciepłym półuśmiechem na ustach. Pół roku temu wyszła ze szpitala psychiatrycznego – spędziła tam trzy miesiące po tym, jak w którymś momencie puściły jej nerwy. Nie wytrzymała gdy kolejny raz cały obiad wylądował na podłodze, bo talerz stał w złej odległości od skraju stołu i nikt nic nie zjadł – syn, synowa, ani wnuki. Ani jej mąż, który powiedziawszy, co o niej myśli trzepnął ją w głowę, wyszedł i trzasnął drzwiami. Ona znowu z nim mieszka. I codziennie prawie biegnie na autobus, bo on czeka na obiad.

1 komentarz:

BOR pisze...

tego nie ma jak skomentowac