sobota, 19 września 2009

5 złotych za godzinę





























Zastanawialiście się kiedyś, jak mogłaby wyglądać najgorsza wyobrażalna praca? I co wymyśliliście? Grabarza, kurwę, śmieciarza? Coś innego? Moja wyobraźnia, muszę przyznać jest w tym względzie konwencjonalna. Ale są zawody, o których istnieniu nawet nie pomyśleliście. Wpadł ktoś kiedyś na to, że można być sprzątaczką sal operacyjnych? Bo ja przyznam szczerze, że o tym nie pomyślałam. Ale Joasia owszem. I Joasia jako sprzątaczka takowa pracowała. Przedstawię Wam więc Joasię w dwóch krótkich scenach…

Scena 1. Noga i resztki mózgu z poprzedniego tygodnia, czyli parszywy poniedziałek.

Pani Joasia, jak ją tu nazywano i co ją z lekka krępowało, lat 19, adeptka sztuki kosmetycznej, w rytm zarabianych przez nią 5 złotych na godzinę pracowała na swe dalsze nauki. Wezwana została na salę.
- Pani Joasiu, operacja skończona, pacjent wywieziony, oto przekazuję pani teatr działań operacyjnych, jak mawiają Anglicy.
Lekarz rzucił zaświnione (czy też może rzec należy „zaczłowieczone”) rękawiczki na stół i ruszył do wyjścia.
- Ach, byłbym zapomniał, Pani Joasiu… Ja rozumiem, że można mieć pewne opory przed zetknięciem z materią, z której jesteśmy stworzeni, ale sądzać po kolorze i skłądzie tego, co zastałaem pod stołem, są to resztki po operacji z zeszłego tygodnia. A dokładnie rzecz ujmując, mniemam, iż są to jeszcze pozostałości piątkowej trepanacji! Doprawdy, Pani Joasiu, to niedopuszczalne!
Joasia aż zatrzęsła się na to wspomnienie. Jako sprzątaczka sal operacyjnych mogła, a wręcz musiała uczestniczyć w operacjach (trzeba było np. pilnować, żeby któryś z lekarzy nie poślizgnął się na jakiejś przypadkowej plamie krwi). Rano, gdy przychodziła do pracy, już czekał na nią grafik o dziesiątej przeszczep czegoś, czego nazwy nie potrafiłaby powtórzyć z pamięci, o czternastej podwiązywanie jakiejś żyłki, a o szesnastej… No właśnie o szesnastej w ubiegły piątek była trepanacja czaszki. Tego było już dla Joasi nieco za wiele – gdy usłyszała odgłos towarzyszący wyjmowaniu fragmentu kości z czaszki i zobaczyła szarą masę z pulsującymi w niej czerwonymi żyłkami, zaniemogła i zamiast pacjenta po operacji wywieziono ją, ale jeszcze przed początkiem. Sprzątanie sali jednak jej nie ominęło, a teraz czekało na nią TO. W zabiegu uczestniczyła pani Benia, jej pozostało już tylko posprzątać i wynieść TO. A TYM była noga, czy właściwie to, co niej pozostało – jakiś taki niezupełnie już foremny fragment, ucięty tuż nad kolanem i mający dziwną, sino – fioletową barwę. Palców też było jakby tylko pół – nie, że za mało, tylko zdawały się nieco za krótkie. Joasia podeszła do stołu i przyglądając się „pozostałościom” spróbowała przełknąć ślinę, w czym przeszkadzała jej bryłka czegoś gęstego i lepkiego, która utknęła jej w przełyku.
- Powinnam rzucić palenie, to na pewno od tego dodatkowego papierosa rano – pomyślała.
Wtem do pomieszczenia, niczym huragan do Nowego Orleanu w niedalekiej przeszłości wpadła tęga furia – pani Benia, weteranka, sprzątająca na oddziale już od kilku, jakże przecież pięknych lat.
- No kochanieńka, fiku – miku, mamy nóżkę na patyku, a z patyka do śmietnika. Drogę chyba znasz?

Scena 2. Czyli ta, w której żadne elementy przyrody ożywionej nie stają się nieożywione, a bywa wręcz przeciwnie.

Tego dnia Joasia przyszła do pracy nieco wcześniej – nie po to, żeby wypić kawę, bo ciśnienia podnosić sobie nie musiała, ale żeby, wbrew obietnicom złożonym samej sobie kilka dni wcześniej, zapalić spokojnie dodatkowego papierosa. Miała, jak to z dumą nazywała „dyżur” na oddziale ratunkowym. W poczekalni ludzie zazwyczaj leżeli bądź siedzieli, próbując właściwym ułożeniem ciała złagodzić nieco ból różnych fragmentów ich ziemskiej powłoki. Ale w kącie stał (czy aby na pewno stał – ułożenie jego kończyn wskazywało raczej na siad, brakowało jedynie siedzenia) facet w długim płaszczu i kapciach. Płaszcz w okolicach odbytu układał się nieco dziwacznie – jakby urósł mu ogon. Joasia wolała jednak nie zastanawiać się nad przyczynami tej dziwacznej pozycji i ruszyła do szatni, by po chwili już zostać wezwaną na salę.
Facet od płaszcza już nie miał płaszcza, a koszulkę. Tylko koszulkę. A z jego odbytu wystawał duży, różowy, gumowy fallus. Facet na widok młodej panienki odwrócił twarz o kolorze nieco tylko ciemniejszym, ale równie jaskrawym, co wystający mu z tyłka przedmiot do ściany. Lekarka kazała mu się położyć, co wykonał z trudem, pojękując tylko z cicha, po czym podała jakiś zastrzyk.
- W takich przypadkach Pani Joasiu, proszę to zapamiętać, jedynym wyjściem jest uśpienie pacjenta w celu rozluźnienia zwieraczy.
Chwilę później lekarka zgrabnym szybkim ruchem wyjęła gościowi wibrator z odbytu.
- Jaki duży… Ciekawe, czy jeszcze działa. – na fartuchu Joasi pojawiły się nagle brązowe grudki.
- Działa… Pani Joasiu, proszę to umyć bardzo starannie i zdezynfekować.
A po chwili dodała:
- Pacjent może zażądać zwrotu…

3 komentarze:

Czarna Owca Apostołki pisze...

I otóż kulisy sztuki kosmetycznej, co by się nie wydawało, że to taka przyjemna praca, paznokcie, włosy, plotki...

BOR pisze...

niezla koncowka, smaczek pracy na pogotowiu

wydaje mi sie jednak ze to jest robota jak kazda inna i robienie z pracy z "ludzkim materialem" czegos wyjatkowego to chyba pewna przesada

nie tylko pani sprzatajaca sale musi sie z tym babrac i wcale nie jest jakas wyjatkowa meczennica

be_bronze... pisze...

ale młody, pani sprzątająca nie jest raczej przygotowana na spotkanie z ludzką tkanką... co innego po studiach medycznych, po kursach itd. jesteście dużo bardziej oswajani z tą materią. macie więcej czasu, a poza tym jest to też kwestia osobowości, pewnego przygotowania mentalnego... nie każdy to posiada.