czwartek, 13 sierpnia 2009

Zaniedbałam, więc "odniedbuję"
















Duża hala. Niewykończona. Wylany beton, zamontowane w części światło i tyle. Po lewej, bliżej okien, które umieszczone są wysoko i nie dają dużo światła, za to sprawiają wrażenie niedostępności, wydzielona jest część do pracy. „Linia technologiczna” składa się z kilku wysokich drewnianych stołów na kółkach. Ustawia się je w dowolnej konfiguracji, w zależności od potrzeb. Pozostała część hali odgrodzona jest żółto–czarną taśmą rozwieszoną między wspornikami. Przestrzeń ta pogrążona w półmroku nawet w środku dnia i oznakowana jak z kryminału jest tak teatralno – sceniczna, że można sobie wyobrazić dziejące się w niej najrozmaitsze zbrodnie. Ale tam nic się nie dzieje.
Nie chcę pisać, co dokładnie robimy, bo jeszcze ktoś to odkryje i zostanę zaciągnięta przed oblicze sądu za wyjawianie informacji o firmie, ale bywa to…

Pierwszy dzień. Zespół podzielony na dwie części. Jak się dowiem później, jego milcząca, odcięta w głębi „mniejsza połowa” to pracownicy innej firmy. Naklejają naklejki. Mają dużo dziwnego sprzętu, włącznie ze strzykawkami napełnionymi przezroczystą substancją (wiadomo, co to jest, ale dopóki nie nazywamy rzeczy po imieniu, są bardziej tajemnicze). Naklejki pokrywają całą przednią ściankę przedmiotów, które produkuje moja firma. Nasza „większa połowa” te naklejki zdziera. Pierwszego dnia nie dowiem się, dlaczego je zdzieramy. Mogę się tylko domyślać, ze coś jest z nimi nie tak, więc w krótkiej przerwie usiłuję dostrzec różnicę w niemieckich napisach. Nie ma żadnej.
Dzień drugi i tak aż do przerwy, którą obecnie mamy – te małe, gówniane, plastikowe sprzęty owijane są w folię (mniejsza grupa wciąż nakleja naklejki, ale już nikt ich nie zdziera), wkładane w tekturowe ochronki i pakowane do kartonu. Karton jest zaklejany. I tu zaczyna się moja rola – mniejszy karton opakowuję w większy, nakładając narożniki z pianki. Ciekawa jestem, czy ktoś kiedyś policzył, ile papieru i plastiku zużywa się na transport czegoś, co posłuży najwyżej kilka miesięcy, bo samo w sobie nie zawiera zapowiedzi długiego żywota.
Ale to nic. Najciekawsze w tej pracy jest to, jak ona wpływa na człowieka nie przygotowanego. Jak tych kilka ruchów, które po upływie dwóch godzin stają się rutyną i powodują, że człowiek ma wrażenie, że są sterowane automatycznie, czyści mózg. Po czterech godzinach nie ma się ochoty otwierać do nikogo ust, po sześciu nawet muzyka przeszkadza. Po 8-10, kiedy wychodzę z pracy, jestem tak zmęczona, że ledwie powłóczę nogami, na których stałam cały dzień, mój mózg lewituje już ćwierć metra nad czaszką. Cała sztuka polega na tym, żeby go złapać i wcisnąć z powrotem do czaszki przed snem…

6 komentarzy:

BOR pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
BOR pisze...

Lekko psychodeliczne, no ale takie jest życie (tzn. chciałbym Cię pocieszyć ale nie bardzo mam pomysły jak). Tak czy innaczej proponuje umieścić galerie tych zdjęć, które mi pokazywałaś (i których część już zamieściłaś). Były naprawde dobre i miło się je ogląda w wiekszej (o_O) rozdzielczości, najlepiej też w troszkę większych rozmiarach...

be_bronze... pisze...

:D Gracias :D

Unknown pisze...

Polecam MINIMAL ART (np. Donald Judd, Frank Stella), ew.

diviana pisze...

lekko psychodeliczne? powiedzialabym, ze nawet bardzo...
to sie nazywa wytrwalosc w dazeniu do celu...

be_bronze... pisze...

bywało gorzej, ja jestem urodzonym robolem:D