Piątek rano zaczął się szarym, groźnym niebem. Na „moim”
gdyńskim strychu słychać każdy powiew wiatru, każde stuknięcie kropli o dach.
Padało. Przyzwyczajona do warszawskich upałów bałam się wysunąć spod kołdry
choćby czubek nosa. Było zimno, bardzo zimno. A ja nie miałam wyboru. Czas było
wreszcie zarobić tę kasę za którą mam się grzać w okolicach równika.
Mama się ulitowała i podrzuciła mnie do Redy. Postałam sobie
dłuższą chwilę na przystanku PKS przy dworcu kolejowym. Powąchałam smród uryny.
Popatrzyłam na odpadający tynk. Na swojskie kaszubskie twarze. Te widoki nie
odrzucają. Te widoki dobrze zaaranżowane będą kiedyś warte sporych pieniędzy.
Nie wzięłam ze sobą aparatu. Za szaro, za zimno, za mało
miejsca w torbie. Czasu też by nie wystarczyło na robienie zdjęć. Piotrek
zgarnął mnie z dworca. Kupują z żoną ziemię koło Pucka. Opowiadał o
ekologicznym domu jaki mają zamiar wybudować. Rozumiem ich radość. Nie umiem
jej dzielić.
Prezentację mieliśmy w ratuszu, w samym centrum Pucka, na
rynku. Z okazji Dnia Dziecka na środku rynku rozstawiono niewielką scenę. Gdy
przebijaliśmy się przez rzędy dzieci, akurat kończyło się jakieś przestawienie.
Weszliśmy po schodach na piętro, gdzie jest duża sala - zapewne dla radnych. Sufit
na wysokości czterech metrów, wielkie okna, olbrzymi, stylizowany żyrandol.
Godła różnych gmin. Ciemno, bo okna zakryte były reklamą. Drewniane stoły,
krzesła, ławy. Część mebli w stylu gdańskim. Rozbijałam powagę robiąc zdjęcia
telefonem komórkowym. Nie przystawał do wnętrza.
Przez otwarte okno najpierw ryczało jakieś koszmarne disco
polo, by po chwili ustąpić miejsca nie mniej koszmarnym lokalnym przyśpiewkom.
Miałam ochotę wychylić się za chroniące szyby kraty i krzyknąć „e, blondi, nikt
ci nie powiedział, że kurwa, fałszujesz?”
Zawsze przed prezentacjami mam olbrzymią ochotę kląć.
Rzucanie mięsem mnie uspokaja. Swojska „kurwa” pozwala spokojnie odetchnąć. Ale
nie klnę na głos. Nie to miejsce. To utrudnia zluzowanie napięcia. Nie lubię
wystąpień publicznych. A musiałam mówić przez prawie dwie godziny.
Obiad jedliśmy w restauracji nad Zatoką. Jej spokojne wody
pod stalowo szarym niebem, ten spłaszczony horyzont, pozwalały odpocząć od
warszawskiego widoku stalinowskiego kutasa podtrzymującego niebo. Czasem niebo
nad Warszawą sprawia wrażenie tak ciężkiego, jakby było zrobione z ołowiu.
Jeżeli niebo nabierałoby ciężaru od ludzkich trosk, w Warszawie musiałoby być
najcięższe w Polsce. Nie od nadmiaru problemów, tylko od gęstości zaludnienia
na kilometr kwadratowy. Lubię ciężkie, ołowiane nieba. Topiłam kiedyś ołów
palnikiem acetylenowo-tlenowym. Gdy zaczyna się upłynniać wygląda jak żywe
srebro. Cuchnie, ale jest piękny.
Niebo nad Zatoką, choćby najciemniejsze, zdaje się lżejsze
przez swój rozmiar. Przestrzeń uwalnia. Nie lubię nieba nad zatoką. Jest za
wysoko. Odbiera poczucie codzienności. Betonowy warszawski fiut im. Towarzysza
Stalina znowu wzywa. Ocierający się co chwila i zrzucający mnie z fotela w
autokarze współpasażer może być już równie naprężony. Świat jest pełen świrów.
Wieczorem w piątek byłyśmy z Adą i Kasią w Cyganerii.
Dobijamy powoli trzydziestki, ale wracałyśmy do domu wcześniej niż kiedy
miałyśmy po osiemnaście lat.
- Dziewczyny, gdzie idziecie?
- Na przystanek.
- A gdzie jedziecie?
- Do domu.
- Ale noc jeszcze młoda.
- Dla nas już stara.
Wyglądało na to, że zostali spławieni. Ada zatrzymała się na
swoim przystanku na Władysława IV-go, przy Batorym. Ściskałyśmy się na
pożegnanie, gdy nagle poczułam potężnego klapsa na tyłku. Gdy się odwróciłam,
koleś był już daleko i spierniczał co sił w nogach. Zamurowało mnie, więc nawet
niczego za nim nie krzyknęłam.
Pamiętam pewien poranek w pociągu. Miałam czternaście lat.
Po raz pierwszy pojechałam w Polskę ze znajomymi, bez nadzoru rodziców. Na koncert
Pearl Jam’u. W katowickim Spodku. Nieważne który to był rok… To było wiele,
wiele lat temu… Ktoś wysiadł z przedziału, więc po złożeniu się w scyzoryk
byłam w stanie położyć głowę na siedzeniu. Po dłuższej chwili doszłam do
wniosku, że czuję pewien znaczny dyskomfort i że chyba nie jest on spowodowany
tylko niewygodną pozycją i starymi siedzeniami made in PKP. Siedzący obok
starszy mężczyzna wpychał mi dłoń pod głowę. Dobrze, że tylko tam…
Brakuje mi papierosów. Zasada „palę tylko jak piję” staje się
ostatnio zbyt szeroka. Kolejny dzień zmusza do zbyt ciężkiej walki. Pozostaje
tylko pić szampana… Na Halach Banacha jest Sowiestkoje Igristoje za 6,99…
Równie pyszne, jak ostatnio na Pradze nabyte Sowiestkoje Perlowoje, za 6,50… A przede mną tydzień trzeźwości…
Friday morning
started with a grey, threatening sky. On “my” attic in Gdynia one can hear
every whiff of wind, every drop touching the roof. It was raining. I had already
been used to Warsaw heat so I was afraid to uncover from under the blanket. It
was cold. Really, really cold. And I had no choice but to get up and finally
earn that money which is supposed to warm me up in tropics.
Luckily my
mom helped me out and gave me a lift to Reda. I was standing a longer while on
the bus stop next to the railway station smelling the urine and watching the falling
out plaster. Staring at familiar faces
from this land. Those views are not repelling. I shall even say that there will
come the time when they will be worth a little fortune.
I did not
take my photo camera with me. It was too grey, too cold, too little space in my
bag. There was even not enough time to take pictures. Piotrek picked me up from
the station. With his wife they’re about to buy a nice piece of land in Puck
neighborhood. He told me about the ecological house they want to build. I
understand their joy and happiness but I cannot share it.
The presentation
was taking place in the town hall in the very center of Puck on the main
market. It was the Children’s Day so in the middle of the market there was a
small stage. While we were getting through the crowd of children some play was
just about to end. We went upstairs to the big room for aldermen. The ceiling
was four meters high, windows huge and massive chandelier. Crests of some
municipalities. It was dark inside cause windows were covered with the advertisement
hanging outside. Wooden table, chairs and benches. Some furniture were in “Gdańsk”
style. I was braking the seriousness by taking pictures with my mobile. It seemed
exotic in this surrounding.
Firstly
through the open window we could hear some nigthmarish disco music which was
next changed into same terrible local songs. I felt like leaning out of the
window and scream “hey, blonde, has none told you that you’re fucking out of
tune?!”
Every time
before the presentation I feel like cursing. It makes me calm. Familiar “kurwa”
lets you breath more easily. But I never swear out loud. Not the right place.
It makes the tension more difficult to ease. I don’t like public speeches. And
I had to talk for almost two hours.
We had the
dinner In the restaurant on the coast of the Bay. It’s calm waters under the
steel sky, this flat horizon, which let me take some rest from the Warsaw view
of the Stalin’s dick that props up the sky. Sometimes the sky over Warsaw seems
to be so heavy like if it was made of lead. If the sky was heavy of human
worries, the one over the Warsaw would be the heaviest in Poland. Not because
of troubles – just because of the number of people who live here. I like those
heavy, lead skies. I used to melt the lead once with the welding torch. When it
starts to melt down it looks like silver. It stinks but is beautiful.
The sky
over the Bay – no matter how dark – seems fighter because of its’ size. The
space sets free. I do not like the sky over the Bay. It’s too high. Takes the
feeling of everyday life away. The concrete Warsaw dick named after Comrade Stalin
calls me back. The fellow passenger on the bus seems to be same hard. He tries
to touch me every now and then. The world is full of freaks.
On Friday
evening we went with Kasia and Ada to “Cyganeria”. We are getting close to
thirtieth birthday but we were getting home earlier than while we were
eighteen.
‘Where are you heading girls?’
‘To the bus
stop.’
‘And where
do you plan to go?’
‘Home.’
‘But the
night is young.’
‘Old for us.’
Seemed like
we got rid of them. We went with Ada to her bus stop. We hugged our goodbyes
when I felt a slap on my ass. When I turned back the guy was already far away
and was running. I was speechless.
I remember one
morning on the train. I was fourteen. It was the first time that I hit the road
with my friends without my parents supervision. We went for Pearl Jam’s
concert. In Katowice. Doesn’t matter which year it was… It was many many years
ago… Someone got out of the compartment so I managed to put my head on the
seat. After a longer while I started to feel some strange discomfort and decided
that it is probably caused not only with my position and very old seats of the
train. The elder guy seating next to me was putting his hand under my head. Luckily
only there…
I miss cigarettes.
The rule „I smoke only when i drink” has become ineffective. The day after
makes me fight too hard. Drinking champagne is all there is. On the close
market they sell “Sovietskoye Igristoye” for 6,99 PLN… As tasty as “Sovietskoye
Perlovoye” that I bought on Praga for 6,50… And there is a week of sobriety
ahead of me…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz