Moje życie – cały ten burdel. I w środku ja. Wciąż z patosem
powtarzająca deklarację osobistej niezależności. Wieczna ofiara socjopatycznych
męskich dziwek.
Biegam ulicami Warszawy – bo albo zapierdalam do celu, albo
po prostu sunę swoim tempem. A mam 1,82 m wzrostu. I dobrze ponad metr nóg. To
więcej niż większość ludzi. Więcej niż pierdolona Pretty Woman.
Pamiętacie scenę w wannie? Też tak kiedyś usiadłam w wannie
z nogami wokół śniadego przystojniaka. Owinęłam te swoje wszystkiego razem dwa
metry dwadzieścia wokół niego i mówię:
- Nawet Julia Roberts by ci tak dobrze nie zrobiła, wiesz?
- Czy to oznacza, że teraz będę musiał Ci płacić?
Teraz to on chce, żeby mu dziewczyny płaciły. Jeśli jeszcze
nie europejską walutą, to przynajmniej uległością i uwagą. I wciąż pamięta moje
dwa metry dwadzieścia wokół jego drobnej talii.
Biegnę znowu ulicą, nie do niego, raczej od niego. W upale z
mokrego nosa wciąż zjeżdżają mi okulary. Nerwowym ruchem podciągam je do góry.
Uciekam. Od rachunków, od faktur, dokumentów, mężczyzn, którzy mają skórę tak
jasną, że widać na niej każde obtarcie, każdego pryszcza. Od moich dwudziestu
siedmiu lat, coraz bliżej do urodzin. Tracę na wartości z każdym miesiącem.
Wkurwiają mnie ludzie, którzy idą wolnym krokiem. Narzekają
na upał, wachlują się wszystkim – od kartek, ulotek, przez gazety po chińskie
wachlarze, pięć złotych za sztukę, na ulicznych straganach drożej. Wymijam ich
wywrzaskując swoje „przepraszam” tonem mówiącym „spierdalaj z drogi, bo cię
zamknę w saunie wstrętny pokurczu”. Bozia dłuższych nóżek nie dała. Może dała
co innego – kasę, szczęście, urodę, ja mam tylko swoje długie nogi i zamierzam
zrobić z nich pożytek.
Jutro będę udawała nastolatkę. W Trójmieście podobno jest
ledwie kilkanaście stopni, ale i tak założę swoją kusą czerwoną mini, tak
obcisłą, że należałoby ją nosić bez majtek, żeby nie odznaczały się grubą linią
na tyłku. Albo niech się odznaczają, niech patrzą. Oprócz długich nóg mam
jeszcze niezły tyłek.
Z tysiącami w błocie będę wrzeszczeć pod sceną. Nie zawaham
się zapiszczeć. Kolejnego dnia muszę odebrać wizytówki – w piątek mam
prezentację w Koszalinie, koniec beztroski. Rzeczywistość narzuconej metryką
dorosłości.
Dziś w autokarze obejrzę film. Jeszcze nie wiem jaki.
Nawpieprzam się chrupek z czekoladą, żeby jutro płakać, że mi brzuszek lekko wystaje.
Pogapię na paznokcie u stóp wymalowane ni to czerwonym, ni to różowym lakierem.
Obok siedzą chyba Czesi, rozumiem pojedyncze słowa, ale nie całość, ciężko ich
ignorować, wbijają się w świadomość co kilkadziesiąt sekund – czas ich
zagłuszyć ścieżką dźwiękową z „Hype!” – ściągnęłam ją sobie po ostatnim poście.
Przejeżdżamy koło ulicy na której pracuję. Męczcie się! Ja
pomęczę się za was w przyszłym tygodniu. Ale dzisiaj już cisza. Pretty Woman
spuszczona ze smyczy. Dwa metry dwadzieścia gotowe do zagospodarowania.
My life – all
this mess. And me inside Constantly and bombastically repeating my
declaration of self independence. Constant victim of sociopathic male whores.
I run the
streets of Warsaw – either loping to the goal or just pounding In my own rhythm.
And I’m 1,82 m tall. And I have well over one meter long legs. It’s more than
most of the people. More than a fucking Pretty Woman.
Do you remember
the scene in the tub? I also sat like that once with my legs wrapped around a
dark handsome guy. I wrapped those all together two meters twenty around him
and said:
- 'Even
Julia Robert wouldn’t do you that good.'
- ' Does
it mean that I have to pay you now?'
Now he
wants to be paid by other girls. If not in an European currency than in
submission and care. And he still remembers my two meters and twenty wrapped
around his skinny waist.
I run
through the street again not to him but rather away from him. In the heat my
glasses are drawing of my wet nose. With a nervous gesture I put them back. I
run away. Away from invoices, bills, documents and men with skin so pale that
every tiny sore or spot is visible. Away from my twenty seven years – birthday is
coming closer and closer. I lose my value with each month.
People piss
me off – those who walk slowly. They complain about the heat and fan themselves
with anything they can find – from pieces of paper, leaflets trough papers to Chinese
fans five zloty a piece and on street markets more. I pass by them screaming my
“excuse me” as if I was saying “get the fuck out of my way you damned runt or I’m
gonna put your guts in the sauna”. God didn’t give you long legs but maybe it
gave you something else – money, happiness, beauty – I have only my long legs
and I’m gonna use them.
Tomorrow I will
pretend to be a teenager. In Gdynia it’s Just sixteen degrees but I will wear
my short red dress anyway – so tight that it should be worn without any panties
so that they would not be visible underneath. Or maybe I shall let them be
visible – let people watch. Apart from long legs I also have a nice ass.
With
thousands I will be screaming in the mud under the stage. I will even squeak.
And the next day I need to pick up my brand new name cards – on Friday I have a
presentation in Koszalin, the end of carelessness. The reality dictated by the
year of birth.
Today on
the bus I’m gonna watch a movie. I don’t know which one yet. I’ll eat crisps
with chocolate and cry tomorrow that my belly is visible. I will stare at my
toes nails painted in some colour between pink and red. Check guys are sitting
next to me. I understand singular words but not all . it’s hard to ignore them –
they make their way into consciousness every twenty seconds – it’s high time to
roar them down with the “Hype!” soundtrack that I downloaded after my last
post.
We pass by
the street I work on. Suffer guys! Next week I will suffer for you. But today –
just silence. Pretty Woman on the loose. Two meters twenty ready to be used.